- Do końca października, który będzie końcem sezonu i roku obrachunkowego, Unia Tarnów będzie z wszystkimi na zero - mówił w sierpniu w wywiadzie dla naszego portalu prezes Łukasz Sady.
Tymczasem mamy styczeń, a zawodnicy rzeczywiście zostali spłaceni w całości, ale tylko z kontraktów objętych regulaminem. Z wyprostowaniem tych długów nie można było zwlekać, ponieważ na klubie ciążyła licencja nadzorowana.
CZYTAJ TAKŻE: GKM może mieć problem z gwiazdą
Co innego kwoty wynikające z umów sponsorskich. W tym przypadku zawodnicy nadal czekają na pieniądze i nie są to małe kwoty. Co więcej, ci którzy zdecydowali się związać z drużyną Unii Tarnów na kolejne rozgrywki nie zobaczyli jeszcze przelewów na przygotowanie do zbliżającego się sezonu. W poprzednim roku mieliśmy do czynienia z analogiczną sytuacją. Po spadku z PGE Ekstraligi prezes obiecał, że popłaci zawodników do końca marca.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Żużlowcy powoli jednak poznają się na Unii. Jazda na kredyt coraz mniej im się podoba. Kilku niezłej klasy jeźdźców zerwało w okresie transferowym negocjacje z Tarnowem i poszukało sobie stabilniejszych klubów, dowiadując się uprzednio, że tutaj prędzej czy później pewnie dostaną swój zarobek, ale wcześniej muszą wykazać się anielską cierpliwością. Nie zmienia to faktu, że sytuacja daleka jest od normalnej.
Z naszych informacji wynika, że tylko względem Petera Ljunga udało się uregulować zaległości w stu procentach. Uporządkowanie na tip-top finansów ze Szwedem było podstawowym warunkiem jego pozostania w Unii. Zawodnik miał dużo ofert, a po stracie Wiktora Kułakowa, klub nie mógł sobie pozwolić na odejście drugiego z liderów. Dlatego stawano na głowie żeby to 37-latek otrzymał w pierwszej kolejności swoje wynagrodzenie.
Ciekawie było też na corocznej gali podsumowującej sezon. Prezes Sady zwrócił się na niej do sponsorów żeby wspomogli TTŻ dodatkowym wpłatami. Pozwoliłyby one złapać klubowi głębszy oddech i wyzerować bieżące długi. Jak łatwo się domyślić, odzew był bardzo różny, o czym świadczy fakt, że zawodnicy są coraz bardziej zniecierpliwieni opieszałością działaczy.
Wielką troskę o sport żużlowy w Tarnowie wyraził niedawno w lokalnej rozgłośni radiowej prezes głównego partnera żużlowców - Grupy Azoty - Wojciech Wardacki. Nie chodzi tylko o aktualną działalność spółki, ale również targi z miastem i odwlekający się w nieskończoność remont stadionu w Mościcach.
Warto ponadto dodać, że w tym roku kończy się klubowi dwuletnia umowa z koncernem chemicznym, na mocy której do żużla płynęło co roku ok. 2 miliony zł. Istnieje więc poważna groźba, że jeśli nic nie ruszy się do przodu, Grupa Azoty wkrótce solidnie przykręci kurek z gotówką.
CZYTAJ TAKŻE: Zimy nie będzie. Kiedy treningi?
- Tarnowski sport zawsze osiągał sukcesy dzięki Grupie Azoty. Ale niepokoję się -powtarzam to niezależnie od tego, jakie emocje będzie wywierało to w otoczeniu - w związku z tym, co dzieje się ze stadionem. Może być drużyna, może być wielki sponsor - taki jak Grupa Azoty, a może nie być zespołu, bo nie będzie gdzie jeździć. Jeśli sportu żużlowego w Tarnowie nie będzie, to nie z winy Grupy Azoty - powiedział nie na żarty.