Rozstanie z Przemysławem Pawlickim
[tag=2637]
Józef Dworakowski[/tag] wielokrotnie podkreślał, że chciałby, aby zespół Fogo Unii Leszno składał się w całości z polskojęzycznych zawodników. W zasadzie za niedługo tak może być, gdy doliczymy do tego Emila Sajfutdinowa, który mówi przecież po polsku, a wykluczyć nie można, że Brady Kurtz trafi na wypożyczenie. Pod warunkiem, że na wiosnę przegra rywalizację o miejsce w drużynie.
Idąc dalej w myśl idealistycznego spojrzenia na polski żużel, Fogo Unia mogłaby postarać się, aby w składzie było jeszcze więcej wychowanków. No bo gdzie, jak nie w najlepiej szkolącym klubie w Polsce, który naprawdę ma ku temu możliwości? W skład mistrzów mógłby wpasować się Przemysław Pawlicki.
Niegdyś wielka nadzieja tego klubu, która później nieco przygasła w blasku młodszego brata Piotra. Swego czasu team zawodnika nie potrafił znaleźć wspólnego języka z klubem. Chodziło w głównej mierze o finanse. Zapadła więc decyzja o odcięciu pępowiny i Przemysław rozstał się z macierzystym klubem.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Z jednej strony należy pochwalić klub, że pozostał nieugięty i nie chciał przepłacać za Pawlickiego. Z drugiej strony trochę szkoda, że wychowanek z takim potencjałem nie jeździ w rodzimym klubie. W ciemno można założyć, że z nim w składzie Fogo Unia byłaby jeszcze bardziej barwnym zespołem.
Nietrafiony transfer Petera Kildemanda
Cofnijmy się do sezonu 2016. Wtedy aż się prosiło, żeby taki Pawlicki jeździł w Lesznie, kosztem Petera Kildemanda. Ten transfer, choć wydawał się całkiem interesujący, kompletnie działaczom nie wypalił. W sumie to w Fogo Unii Duńczyk zaczął swój sportowy zjazd. Zupełnie nie potrafił się odnaleźć. W kolejnych klubach było już później tylko gorzej.
Torowe animozje
Pewnie większość kibiców (szczególnie ci leszczyńscy) pamiętają dobrze datę 2 czerwca 2013 roku i pamiętny pojedynek Unii z ówczesną Marmą Polskie Folie Rzeszów. Wówczas doszło do skandalu z nieregulaminowym torem w roli głównej. Goście zgłaszali zastrzeżenia co do stanu nawierzchni. W efekcie najpierw na próbę toru wyjechał tylko Jurica Pavlic. Później zarządzono prace torowe, głównie związane z drugim łukiem.
Rezultaty działań nie przekonały rzeszowian, którzy odmówili startu w meczu. Do biegów nominowanych nie zgłosili żadnego zawodnika, bo drużyny... nie było już na stadionie. Posypały się kary finansowe, które finalnie opiewały na kwoty 115 tys. zł. (gospodarze) i 45 tys. zł. (goście). Do dziś większość z nas ma obrazki przed oczami, kiedy w prace torowe angażował się sam prezes Dworakowski, który przekonywał, że nawierzchnia nadaje się do jazdy. Pewnie w każdym sporze zwaśnione strony mają swoje racje. Tutaj pozostał jednak olbrzymi niesmak i fatalna reklama dla dyscypliny, która poszła w świat.