Żużel. Do czarnego sportu trafił, bo go okradli. Teraz Jarosława Gałę nazywają inżynierem

Archiwum prywatne / Stanisław Maciejewicz / Na zdjęciu: Jarosław Gała wsiadający na motocykl
Archiwum prywatne / Stanisław Maciejewicz / Na zdjęciu: Jarosław Gała wsiadający na motocykl

Zaczynał od boksu, potem był żużel w wielu rolach. Od lat jest toromistrzem, którego pracę chwalą nie tylko miejscowi. Mowa o Jarosławie Gale, który ma spory wkład w sukcesy Stali Gorzów.

Jarosław Gała to człowiek, którego kibice truly.work Stali Gorzów mogą szczególnie kojarzyć z kowbojskim kapeluszem i zasiadaniem za sterami traktora używanego do prac torowych na Stadionie im. Edwarda Jancarza w Gorzowie Wlkp. Starsi fani pamiętają też zawodniczy epizod gorzowskiego wychowanka.

Po raz pierwszy w klubie pojawił się jednak w zupełnie innej roli. Ta przygoda zakończyła się w nieprzyjemny sposób. - Zapisałem się na boks w Stali Gorzów. Byłem mistrzem pierwszego kroku bokserskiego. Dosyć dobrze mi szło i miałem jechać na spartakiadę młodzieży do Szczecina. W Mechaniku mieliśmy salę gimnastyczną i wiadomo, jaka to była zbieranina. Któregoś razu wyczyszczono mi kieszenie. Ukradli mi zegarek elektroniczny, gdzie to były początki takich urządzeń, zabrali mi pieniążki. Powiedziałem wtedy, że w takim zespole nie będę pracował i zostawiłem wszystkie akcesoria, które dostałem - opowiadał pan Jarosław.

Jak więc trafił do speedwaya? Jak wielu innych wówczas, czyli za namową znajomych, choć motocykle nie były mu obce. - Jeden kolega powiedział potem "a to idziemy się zapisać na żużel". W domu bardzo lubiłem motorki, nawet zrobiłem coś takiego podobnego do motocykla żużlowego, tylko że we własnym zakresie. Koło przednie od Komara, środek zrobiłem sam, środek od WSK-i i tylne koło od CZ-ty. To przypominało motocykl żużlowy. Tak sobie nim jeździłem, a na wsi mówili, że na pewno na żużlu będę jeździł, ale sam z siebie nigdy bym się nie zapisał - przyznał Gała.

ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce

Wystarczyło pół okrążenia

Był jednym z ponad... 200 kandydatów. W tych czasach to liczba nie do pomyślenia. Do szkółki aplikował w 1981, ale wtedy Stal jeździła w Poznaniu, ponieważ domowy tor był przebudowywany. Dopiero w wieku 17 lat Gała na dobre pokazał się na torze. - Jakbym zaczął rzeczywiście od 15. roku życia, to może byłoby trochę lepiej, no ale tak się ułożyło i trudno - stwierdził.

Na pierwszych jazdach obserwował go Stanisław Chomski, który asystował wówczas Edwardowi Jancarzowi. - Przyjechało 15, maksymalnie 20 osób. Trochę motorków było, ale temu nie wypaliło, ten się przewrócił i już trzeba było coś robić. Przyszła moja kolej, ruszyłem, brum brum, wszedłem w pierwszy wiraż, lekko złożyłem motocykl, skontrowało się i... koniec paliwa. U trenera tylko widziałem plusik i zjechałem do parkingu. Przejechałem pół okrążenia - snuł opowieść pan Jarosław. - Wystarczyło, żeby przyjąć - uzupełnił szkoleniowiec.

Licencję zdał dopiero za drugim razem w Ostrowie. W Gnieźnie bowiem wjechał w... traktor. W gorzowskim zespole spędził 9 lat, lecz nie miał za bardzo możliwości rozwinąć skrzydeł. - Jarek to był chłopak do wszystkiego, tylko że trafił w taką porę, że skład był naszpikowany gwiazdami. Najgorsze było to, że on dojeżdżał z Santoka. Był pilny, zdyscyplinowany i zawsze na czas. W pierwszym sezonie super jechał, choć miał trochę upadków, bo był za ambitny. On walczył wtedy o miejsce jak byli tutaj Rembas, Jancarz, Franczyszyn, Okupski, Woźniak, Daniszewski, Grzelak, Świst już wchodził, Owiżyc i Racięda - wymieniał długoletni mechanik Stali Stanisław Maciejewicz. - Nie pękał - dodał Chomski.

Cała trójka dotychczasowych rozmówców wspólnie przyznała, że to były inne czasy, inni adepci. - Teraz nie wiem, czy ktoś by wytrzymał z tej młodzieży - zauważył Maciejewicz. - Nie ma szans - zawyrokował trener Chomski, a chwilę później dodał. - Od początku jest teraz nadopiekuńczość, a kiedyś był zimny chów. Żaden tatuś czy mamuśka nie mieli wstępu. I tylko karetka jeździła w tę i we wtę, bo jak ktoś nie zrozumiał, to banda trzeszczała. Wystarczyło, że ktoś wykazał się pojęciem, jak zachować się na motocyklu i przechodził dalej. Później zostawało 10-12 do szkolenia.

- Z całej brygady zostało nas potem tylko dwóch - wtrącił Jarosław Gała, który ostatnie cztery swoje sezony przejeździł w Polonii Piła. - Jarek, jak poszedł do Piły, to był czołowym zawodnikiem - przyznał Stanisław Maciejewicz. - Oni mnie tam kochają. Do dzisiaj! - dodał ze śmiechem były zawodnik. - Tamtejsi podstawowi zawodnicy to byli ci z Gorzowa: Okupski, Daniszewski, Gała, Owiżyc, Rzepka - uzupełniał Chomski, a w to wszystko włączył się jeszcze Paweł Nizioł. - Giżycki jako junior.

W tym towarzystwie powstało wiele historii i całe mnóstwo wspomnień. Pewnego razu, w czasach gdy z meczów wracało się autobusem, to zapomniano o Jarku Gale i Piotrze Paluchu. - My bez pieniędzy, bez kurtek i jeszcze Piotrek w laczkach filcowych, a padał deszcz. Jak żeśmy się przeszli po dworcu, to on wypił wszystką wodę i tak mu się te buty rozflaczały, że wielkie ślady zostawiał. Panią konduktor prosiliśmy, żeby nas zabrała - śmiał się Gała. - Jarek zawsze robił atmosferę. Teraz tego brakuje, żeby było takie mocne zgranie. Jak to Czesi mówią "to se ne vrati" - powiedział Maciejewicz.

Swego czasu Jarosława Gała grał nawet w muzycznym zespole razem z Cezarym Owiżycem, Mirosławem Daniszewskim, Krzysztofem Okupskim i Krzysztofem Grzelakiem. W Wikipedii wychowanek Stali ma wpisany pseudonim Helmut z czasów, gdy jako jedyny był w stanie rozmawiać na obozach w Sybiu z Rumunami, którzy uczyli się niemieckiego. Najbardziej zapamiętany zostanie jednak z czego innego. Skąd pseudonim inżynier? - Jarek lubił słuchać i czerpał nowinki. Nie zadowalał się tylko jazdą. Jak były problemy z "laczkami", to klepał je i klepał, ale potem zrobił odlew. Nie stał w miejscu, tylko szedł do przodu - zdradził Maciejewicz.

Inżynier pełną parą

Jako konstruktor i złota rączka najbardziej dał o sobie znać już po zakończeniu kariery zawodniczej, do czego skłoniło go złamane udo i żona Anna. - Po skończeniu kariery przyszedłem do Gorzowa do Zenka Plecha jako drugi trener. Zrobiliśmy wtedy srebrny medal. Potem nam podziękowano i po nas nastał Kniaź. Fajny facet, ale jakoś mu nie poszło. Po tym trenerskim epizodzie wziąłem się typowo za działalność swojej firmy transportowej. Byłem kierownikiem ubojni drobiu i woziłem indory, gęsi, takie rzeczy. W pewnym momencie trener Chomski zadzwonił, czy nie pomógłbym mu dokończyć sezonu 2001. Szwagier Śwista, Florczyk, ówczesny toromistrz, dostał od jakiegoś kibica cegłówką w głowę i miał pęknięcie czaszki. Przyjechałem dokończyć rozgrywki jako toromistrz - wspominał Gała.

Na miejscu brakowało maszyn do pracy. - Potrafię sporo sprzętowo, bo cały czas w tym siedzę. Nie było mnie sporo czasu. Szukaliśmy urządzeń, ale nie było nic. Jedna szyna kolejowa na lince, ukośne zaczepiona. Kiedyś nie robiło to problemów, że mecz się nie odbył. Podpisałem umowę z OSiR-em, bo to oni byli moim pracodawcą i zacząłem sobie przez okres zimowy szykować jakikolwiek sprzęt, konstruować go - zdradzał pan Jarosław. - Jak byliśmy w Szwecji, to człowiek podpatrzył, zdjęcie zrobił. Pogadaliśmy z Jarkiem, a on szybko to podłapał i te standardy, co są dzisiaj, to my już mieliśmy wtedy, może tylko nie tak doskonałe. Zrobił wleczoną równiarkę, najpierw ręcznie sterowaną, później hydraulicznie taką szynę skośną na wzór lemiesza. Także wiele innych rzeczy - kontynuował Chomski.

7 lat temu to właśnie Jarosław Gała stworzył maszynę do osuszania toru. - Nasz tor ma dwa różne łuki i próbowaliśmy coś z tym zrobić. Maszyna może by zdawała egzamin, jakby nam pogoda pomagała. Za dużo szło pieniędzy, a za mało było efektu. Musieliśmy z tego zrezygnować. Ten jeden łuk jest zawsze przemarznięty. Próbowaliśmy różne rzeczy robić - zdradził. Później przytoczono jeszcze wiele przykładów, kiedy to pomyślunek gorzowskich działaczy wyprzedził epokę. W Gorzowie niektóre obecne rozwiązania starano się stosować już wcześniej, często bez aprobaty żużlowych władz.

Podobnie było przy przebudowie toru w 2016 roku. - Jak prezes Zmora zobaczył, co my robimy, to się przeżegnał i pytał, czy zdążymy. To była wielka kupa błota. Trzeba to było wywieźć, osuszyć, nowe nawieźć, wymieszać z glinką, itd. Nikt nam nie pomagał, robiliśmy to własnymi siłami. Nie było składów chemicznych, tylko na zasadzie prób i błędów mieszaliśmy granit z glinką. Jarek robił to "na czuja" - wyjaśniał Chomski. - Ja myślę o torze od strony zawodniczej. Wiem, jak dobrze się jeździ na jakim torze. Ta bronka, która jest na końcu, to był mój pomysł. Zarzucano nam, że preparujemy tor, straszono walkowerem, więc unosiliśmy to, tylko że wtedy zaczynają się robić koleiny. Tak bardzo walczono z nami przez trzy sezony, a teraz wszyscy mogą to robić - zauważył Gała.

Warto w tym miejscu zauważyć, że takie osobistości jak Tomasz Gollob, Bartosz Zmarzlik, a także Gary Havelock swoje tytułu w dużej mierze zawdzięczają jazdom w Gorzowie. Swój drugi tytuł, ale pierwszy w erze Speedway Grand Prix w gorzowskim barwach zdobył Tony Rickardsson, a było jeszcze wielu wicemistrzów świata. Rywale po ligowych meczach doceniali nieraz przygotowanie nawierzchni - Woffinden bardzo chwalił nasz tor, że super mu się to jeździ. Vaculik - podał pierwsze z brzegu przykłady Stanisław Chomski.

To, czym wyróżnia się Jarosław Gała, to ogromna wiedza. Na temat sprzętu, toru i różnego rodzaju konstrukcji. Problemy gorzowskiego toru i całej infrastruktury oraz to, jak sobie z tym radzą w Gorzowie to już temat na inny artykuł.

Czytaj także:
Śmierć przerwała piękną karierę.
Następca Golloba. Przyjechał ze Szwecji i został królem Bydgoszczy.

Źródło artykułu: