Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jest pan w kontakcie z zawodnikami MRGARDEN GKM-u?
Norbert Markiel, lekarz MRGARDEN GKM-u Grudziądz: Wiem, co się u nich dzieje. Nicki zachorował, ale czuje się dobrze. Miał typowo grypowe objawy. Musimy poczekać, aż dwukrotnie powtórzy test. Jeśli będzie ujemny, to powoli zacznie wracać do normalnego funkcjonowania. Pozostali są w izolacji. Każdy spędza czas w domu. Wszyscy czują się dobrze i oby tak pozostało.
Czy zawodnicy mogą zrobić coś, żeby zwiększyć swoją odporność?
Zwiększanie odporności to mit. Nie ma czegoś takiego. Zawodnicy muszą się zdrowo odżywiać i stosować na co dzień odpowiednie praktyki. Najważniejsze jest ograniczenie kontaktów. Tyle mogłem im przekazać.
Teraz zawodnicy nie mogą już nawet biegać. Czy takie zalecenia to już trochę przesada?
Nie proszę pana. Tak ma być. Teraz nie chodzi o to, żeby rozkładać wszystko na czynniki pierwsze i zastanawiać się, czy granica jest przesunięte trochę za daleko. Musimy zrozumieć, że bezwzględna izolacja leży w interesie nas wszystkich. Sport naprawdę nie jest teraz ważny. Ludzie nie mogą się ze sobą kontaktować. Nie mamy leku na wirusa, więc musimy podejmować właśnie takie działania. Polecam zresztą jak najwięcej słuchać ministra zdrowia, bo profesor wykonuje świetną robotę. Robi maksimum, żeby nie było u nas drugich Włoch czy Hiszpanii. Widzę w jego oczach wielką determinację.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Żużel w tym roku będzie?
Pyta mnie pan o samo ściganie czy o kibiców na trybunach?
O jedno i drugie.
Pewnie bym tego bardzo chciał, aczkolwiek na razie trudno mi o tym myśleć. Moja głowa jest zajęta czymś innym. Wiem jednak, że musi pan o to zapytać, bo czytają nas kibice żużla. Odpowiadam zatem, że na to liczę, ale jestem nastawiony sceptycznie.
Dlaczego?
Zakładam, że w pewnym momencie to opanujemy, nastąpi tendencja zniżkowa, ale to nie zamyka tematu. Wszystkie zakazy nie zostaną nagle zniesione. Nie wiem, czy w tym roku wrócimy do imprez masowych. Poza tym żużel jest sportem rodzinnym. Mamy odpowiedzialne społeczeństwo. Wyobraża pan sobie, że rodzic weźmie dziecko na mecz? Bardziej wierzę, że liga ruszy w lipcu, może sierpniu, ale bez kibiców. Proszę pamiętać, że jeszcze długo będzie w nas strach. Świat naprawdę stanął na głowie, a sport jest w tym wszystkim prawie na ostatnim miejscu. Nie nastawiałbym się na zbyt wiele. Lepiej, żebyśmy byli mile zaskoczeni, niż obiecywali sobie za dużo. Z drugiej strony trzeba w coś wierzyć, więc miejmy nadzieję, że zobaczymy rywalizację i poczujemy ten specyficzny zapach.
Jest pan teraz na pierwszej linii frontu w walce z koronawirusem.
Jestem internistą, kardiologiem i kardiologiem interwencyjnym. Pracuję w grudziądzkim szpitalu, który niedawno w związku z pandemią kornawirusa został przekształcony w szpital jednoimienny. Zajmujemy się pacjentami, u których istnieje podejrzenie, że są zarażeni wirusem i takimi, u których testy dały wynik pozytywny.
Boi się pan? Martwi o rodzinę? Jak oni się w tym odnajdują?
Emocje są cały czas, ale szczególnie na początku pandemii były ogromne. Na szczęście nie ma u nas żadnych problemów ze sprzętem ochronnym. Ubioru czy środków dezynfekujących mamy pod dostatkiem, ale mimo wszystko, kiedy wchodzimy do pacjenta z koronawirusem, to strach jest czymś naturalnym. Zawsze jest jakieś niewielkie ryzyko, może jeden procent szans, że możemy zostać zarażeni. I wie pan, tu nie chodzi najbardziej o mnie. Po pracy wracam do domu. A tam jest rodzina. Żona, dzieci. O nich się przede wszystkim martwię.
A jest opcja, żeby po pracy nie szedł pan do domu tylko gdzieś indziej?
Niby tak, bo miasto wynajmuje specjalny hotel. Większość z nas idzie jednak do domów i próbuje normalnie żyć. Ryzyko jest wpisane w to, co teraz robimy.
Robił pan sobie test? Jest z tym jakiś problem?
Na razie nie przechodziłem testu i nie wiem, czy coś takiego się wydarzy. Nie mam wiedzy, żeby odpowiadać na to pytanie. Słyszałem, że są pewne przymiarki, by każdy z nas badał się raz w tygodniu. Proszę jednak nie traktować tego w kategoriach twardego zapewnienia, że tak będzie.
Jak w praktyce wygląda pana praca?
Mamy plan dyżurowy. Wszystko po to, żeby większa liczba osób nie przychodziła do pracy. No i pracujemy w parach. W ten sposób minimalizujemy ryzyko. Tak jest nie tylko na moim oddziale, ale także na tych pozostałych, które zostały włączone w szpital jednoimienny. W czwartek transportowano do nas ponad 20 osób z Torunia, bo pacjenci i personel zostali zakażeni wirusem. Będziemy się nimi opiekować. W tej chwili mamy większość osób z podejrzeniem koronawirusa, a nie takich, które zostały już zainfekowane. W samym Grudziądzu nie ma jeszcze zresztą osoby z wynikiem dodatnim, ale przyjeżdżają do nas między innymi pacjenci z Bydgoszczy czy Torunia.
Jakie są reakcje pacjentów zarażonych koronawirusem? Jak oni to znoszą i co im mówicie?
Najgorszy jest brak kontaktu z bliskimi. Tego im brakuje. Rozmowa przez telefon jest oczywiście możliwa, ale to nie załatwia wszystkiego.
Jakie leki podajecie pacjentom z koronawirusem? Czy jest szansa, że dość szybko uda znaleźć się taki, który sprawi, że objawy szybko ustąpią?
Nie jestem specjalistą w dziedzinie chorób zakaźnych. Na oddziale stosujemy leczenie, które zaleca WHO. Podajemy leki, o których można usłyszeć w mediach, takie jak arechin i kaletra. Cały czas śledzimy, czy pojawiają się nowe wytyczne, które pozwalają na dodatnie nowego leku do terapii. Stosujemy się do zaleceń, ale skupiamy się głównie na leczeniu chorób współistniejących. Mam oczywiście jakieś przemyślenia, bo wiadomo, że jako lekarz się tym interesuję. Sporo czytam i wiem, że ten wirus bardzo się zmienia. Ze szczepionką w najbliższym czasie będzie problem. Tego jestem pewny. A poza tym trudno mi coś powiedzieć. Ja myślę o tym, żeby to wszystko jakoś przeżyć i pomóc ludziom, którzy tej pomocy potrzebują. Szczytu pacjentów spodziewamy się w okolicach świąt. Zobaczymy, co wydarzy się wtedy i później.
W Polsce nie mamy tylu chorych co we Włoszech, Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii czy wielu innych krajach. Czy to powinna nas uspokajać?
Cały czas musimy pamiętać o tym, że nawet 70 proc. przechodzi to bezobjawowo. Oni nie wiedzą, że coś jest nie tak, a zarażają kolejnych. O statystykach wolę zatem nie rozmawiać. Po prostu przyjmuję to, co podaje nam ministerstwo. Poza tym jestem zbudowany tym, jak zachowuje się 99 proc. naszego społeczeństwa, bo naprawdę stosujemy się do zaleceń. Niestety, są też pojedyncze osoby, które się wyłamują i niweczą wysiłki innych.
Co pana drażni u ludzi w czasach zarazy?
Spotykanie się pod blokiem, na ławce w parku, picie alkoholu w grupach. To się niestety dzieje. Poza tym ludzie objęci kwarantanną potrafią wyjść sobie do sklepu jak gdyby nigdy nic. Cały czas mamy osoby, które uważają, że problem ich nie dotyczy. Wychodzą z założenia, że im się nic nie stanie, a to bardzo złudne.
Za chwilę święta. Znowu pojawi się pokusa, żeby wyjść, odwiedzić rodzinę. Powinniśmy?
To nie jest dobry pomysł. Naprawdę. Jedne święta można sobie odpuścić. Nie brzmi to dobrze, ale zróbmy sobie po cichu rachunek. Rozpiszmy za i przeciw, a wtedy sprawa stanie się oczywista. Przed nami jeszcze tyle spotkań w gronie rodzinnym, więc postarajmy się teraz, żeby do nich doszło, żeby odbywały się w komplecie. A recepta jest prosta: jak najmniej kontaktu z drugim człowiekiem. A w szczególności ze starszymi. To szczególnie trudna grupa, bo nie potrafi zmienić nawyków. Nadal wychodzą z domu. Dzień w dzień idą po zakupy. Im powinien ktoś pomóc, aczkolwiek mam świadomość, że tacy ludzie tego czasami nie chcą. Są uparci. Tak robili całe życie i już się nie zmienią. Dialog w takich przypadkach jest trudny, ale to nie pomaga nam wszystkim. Mam jednak nadzieję, że tacy też czytają wasz portal. Warto o tym powiedzieć, bo może dzięki temu uda się dotrzeć choćby do niewielkiej grupy.
Zobacz także:
Stal Gorzów będzie mieć nowego sponsora tytularnego!
Lekarz Falubazu: Jak dobrze pójdzie, to sezon ruszy w lipcu