Kompletnie nie rozumiem krytyki, jaka spadła na prezesów klubów PGE Ekstraligi za to, że nie byli przygotowani na kryzys, że nie posiadali nadwyżki budżetowej na swoich kontach. Przepraszam bardzo, a kto niby był przygotowany?
FC Barcelona musiała prosić piłkarzy, by obniżyli swoje zarobki o 70 proc., bo inaczej groził jej upadek. To efekt posiadanego zadłużenia i nieroztropnych wydatków na transfery. McLaren, jeden z czołowych teamów Formuły 1, już zwolnił szereg pracowników, a jego kierowcy zgodzili się na jazdę za mniejsze pieniądze w sezonie 2020. Wkrótce tym tropem pójdą kolejni. Nie tylko w F1, ale też w innych dyscyplinach.
Mamy do czynienia z zespołem naczyń połączonych. Brak imprez sportowych oznacza brak dochodów z dnia meczowego, z kontraktów telewizyjnych, ale też sponsorskich, bo nie są realizowane warunki umów. Na taki kryzys żadna dyscyplina sportowa w XXI wieku nie pomogła się przygotować. Nie w dobie milionowych sum wpłacanych na jej konta przez telewizje, itd.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams
Powiedzmy sobie wprost. Kluby sportowe nie są instytucjami, które powinny generować zysk. Zwłaszcza jeśli nie stanowią własności prywatnej bogatego biznesmena. Pamiętam jak w 2004 roku Aleksander Szołtysek, rządzący wtedy RKM-em Rybnik, chwalił się 8 proc. nadwyżką w budżecie. Tylko, co mu z niej przyszło, skoro sternik "Rekinów" zbudował wtedy oszczędnościowy skład i klub po ledwie jednym sezonie spadł z Ekstraligi.
Jeśli klub żużlowy kończy rok z pokaźnym plusem na koncie, a równocześnie nie zrealizuje swoich celów sportowych, to znaczy, że gdzieś popełniono błąd w obliczeniach. Można było ściągnąć np. droższego i lepszego zawodnika. Wtedy budżet może byłby na zero, ale za to w gablocie pojawiłby się nowy puchar.
Poza tym, w czasach inflacji gromadzenie pieniędzy i odkładanie ich na czarną godzinę jest pozbawione sensu, bo tracą one na wartości. Można je ewentualnie inwestować, ale z głową. W tym przypadku kluby żużlowe mają mocno ograniczone pole manewru.
O ile Real Madryt czy FC Barcelona mogą inwestować w rozbudowę stadionu, stworzenie większego sklepu kibica, itd., o tyle kluby żużlowe korzystają z obiektów miejskich. Większość z nich nawet posiada eksluzywnej loży, którą można by wynajmować VIP-om. Tak samo jak nie mają one powierzchni, w których zewnętrzne firmy mogłyby wynajmować biura. Nawet gdyby takie istniały, to pieniądze zgarniałyby miasta, które są właścicielami żużlowych aren.
Nie kupuję też argumentu, że czasem można na jeden sezon się wycofać, wydać mniej, a w zamian odłożyć. Niestety, kibic takiej argumentacji nie kupi. Jeśli prezes zaserwuje mu "skład oszczędnościowy", to po prostu przestanie chodzić na mecze. To wpłynie na mniejsze wpływy z biletów, gadżetów, itd. I tyle będzie z planowanej nadwyżki. Nie mówiąc już o możliwym spadku z PGE Ekstraligi.
Gdy przed dekadą szalał kryzys finansowy spowodowany upadkiem banku Lehman Brothers, mówiło się o dużych instytucjach "zbyt wielcy, by upaść". I to się sprawdziło. Banki sobie dały radę, za to upadło wiele najmniejszych firm.
I tak samo będzie w sporcie. Największe kluby, zespoły F1 przetrwają. Żużel oberwie, bo musi oberwać. Nie jest wyjątkiem. Renegocjacje kontraktów będą miały miejsce, tak jak wszędzie indziej. I w ostateczności kluby PGE Ekstraligi jakoś sobie poradzą. Gorzej z II-ligowymi ośrodkami. Oni są na tyle mali, że mogą upaść.
I jeśli możemy wyciągnąć jakąś lekcję z tego kryzysu, to nasuwa się jeden wniosek. Może warto skończyć z płaceniem pieniędzy za przygotowanie żużlowców do sezonu, a w zamian nieco podnieść punktówki? Gdyby nie fakt, że zimą kluby przelały grube tysiące większości swoich żużlowców, to teraz kasy w gabinetach prezesów nie byłyby tak puste.
Czytaj także:
Woffinden i błędy w jego autobiografii
Czarne chmury nad Maksymem Drabikiem