Żużel. Niezapomniane zawody. Niesamowita pogoń i pierwszy triumf Polaków na obcej ziemi

Finał DPŚ w 2010 roku kolejny raz dostarczył kibicom wielkich emocji. Podobnie jak rok wcześniej w Lesznie, finał został przełożony na następny dzień z powodu opadów deszczu, a Polacy po słabym początku musieli gonić rywali.

Michał Juraszek
Michał Juraszek
trofeum im Ove Fundina / Na zdjęciu: trofeum im. Ove Fundina
W 2010 roku reprezentacja Polski zaserwowała kibicom kolejny thriller. Od początku podopiecznym Marka Cieślaka nie szło najlepiej. W pierwszych dwóch biegach, na drugiej pozycji linię mety mijali Rune Holta oraz Jarosław Hampel. W trzecim wyścigu dnia, głównym bohaterem, niestety, stał się sędzia. Po starcie, na pierwszym łuku, Niels Kristian Iversen trącił Tomasza Golloba, który upadł, natomiast arbiter zawodów niespodziewanie zdecydował, że winnym całej sytuacji jest kapitan Biało-Czerwonych.

To był początek fatalnej serii Polaków. Adrian Miedziński i Janusz Kołodziej nie zdołali zdobyć punktów, a na dodatek w 6. biegu, podczas swojego drugiego wyjazdu na tor, Kołodziej zdefektował i stracił najlepszy silnik. Strata Polaków do prowadzących wtedy Szwedów wynosiła aż 13 punktów. Później nastąpiło przełamanie. Trójka liderów, czyli Gollob, Holta oraz Hampel prezentowała się znakomicie, wygrywając kolejne biegi, a punktować zaczęła także pozostała dwójka.

Po trzech seriach Polska wysunęła się na prowadzenie z dość bezpieczną, czteropunktową przewagą nad Duńczykami. Wtedy przyszedł kolejny pech i lekki kryzys. W 17. biegu, kiedy na czele stawki był Miedziński, na tor upadł jadący jako "Joker" Chris Harris. W powtórce jego los podzielił reprezentant Polski. W 19. gonitwie bolesne spotkanie z nawierzchnią zaliczył również Rune Holta, który przeszarżował na jednym z łuków i został wykluczony. Następnie byliśmy świadkami świetnego wyścigu, w którym o zwycięstwo walczył Jarosław Hampel, niestety zakończył go dopiero na trzecim miejscu, za Bjarne Pedersenem.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Mark Loram

To sprawiło, że przed decydującą serią startów, traciliśmy do Danii punkt. W biegach 21-24 zwyciężali Szwedzi oraz Brytyjczycy, natomiast nam przed ostatnim akordem tych zawodów udało się nie tylko odrobić stratę, ale także zbudować dwupunktową przewagę, ponieważ Duńczycy gaśli z biegu na bieg. Ciężar potencjalnego sukcesu kolejny już raz spoczął więc na plecach kapitana - Tomasza Golloba, który podążył po złoto dla Polski. Pewne zwycięstwo w 25. biegu zapewniło nam pierwszy tytuł w historii DPŚ, zdobyty na obcej ziemi.

- Prawdziwą drużynę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a po tym jak kończy. W trakcie zawodów nie myśli się, czy mamy jeszcze szanse, a szuka sposobu na odwrócenie sytuacji. Musiałem zmobilizować zawodników i przekonać ich, że mamy przed sobą jeszcze 20 biegów, więc wszystko może się zdarzyć. W momencie, kiedy mieliśmy dużą stratę, najważniejsze było, żeby zespół nie popadł w depresję. To się jakoś udało - powiedział po udanej obronie tytułu, selekcjoner Marek Cieślak.

- Z Januszem Kołodziejem i Adrianem Miedzińskim pracowaliśmy, aby dowieźli jakieś punkty. Na początku mieli trochę pecha, ale generalnie zrobili swoje. A to, że Hampel, Holta i Gollob przywiozą sporo punktów można było przewidzieć - podsumował Cieślak.

Zobacz także: Żużel. Jeśli prezes Stali ma rację, to pierwsza i druga liga w tym roku nie pojadą w ogóle
Zobacz także: Żużlowcy im nie płacą. Mówią, że nie mają na życie i biorą na zeszyt

Który finał DPŚ miał bardziej emocjonujący przebieg?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×