Żużel. Niezapomniane zawody. Niesamowita pogoń i pierwszy triumf Polaków na obcej ziemi
Finał DPŚ w 2010 roku kolejny raz dostarczył kibicom wielkich emocji. Podobnie jak rok wcześniej w Lesznie, finał został przełożony na następny dzień z powodu opadów deszczu, a Polacy po słabym początku musieli gonić rywali.
To był początek fatalnej serii Polaków. Adrian Miedziński i Janusz Kołodziej nie zdołali zdobyć punktów, a na dodatek w 6. biegu, podczas swojego drugiego wyjazdu na tor, Kołodziej zdefektował i stracił najlepszy silnik. Strata Polaków do prowadzących wtedy Szwedów wynosiła aż 13 punktów. Później nastąpiło przełamanie. Trójka liderów, czyli Gollob, Holta oraz Hampel prezentowała się znakomicie, wygrywając kolejne biegi, a punktować zaczęła także pozostała dwójka.
Po trzech seriach Polska wysunęła się na prowadzenie z dość bezpieczną, czteropunktową przewagą nad Duńczykami. Wtedy przyszedł kolejny pech i lekki kryzys. W 17. biegu, kiedy na czele stawki był Miedziński, na tor upadł jadący jako "Joker" Chris Harris. W powtórce jego los podzielił reprezentant Polski. W 19. gonitwie bolesne spotkanie z nawierzchnią zaliczył również Rune Holta, który przeszarżował na jednym z łuków i został wykluczony. Następnie byliśmy świadkami świetnego wyścigu, w którym o zwycięstwo walczył Jarosław Hampel, niestety zakończył go dopiero na trzecim miejscu, za Bjarne Pedersenem.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Mark LoramTo sprawiło, że przed decydującą serią startów, traciliśmy do Danii punkt. W biegach 21-24 zwyciężali Szwedzi oraz Brytyjczycy, natomiast nam przed ostatnim akordem tych zawodów udało się nie tylko odrobić stratę, ale także zbudować dwupunktową przewagę, ponieważ Duńczycy gaśli z biegu na bieg. Ciężar potencjalnego sukcesu kolejny już raz spoczął więc na plecach kapitana - Tomasza Golloba, który podążył po złoto dla Polski. Pewne zwycięstwo w 25. biegu zapewniło nam pierwszy tytuł w historii DPŚ, zdobyty na obcej ziemi.
- Prawdziwą drużynę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a po tym jak kończy. W trakcie zawodów nie myśli się, czy mamy jeszcze szanse, a szuka sposobu na odwrócenie sytuacji. Musiałem zmobilizować zawodników i przekonać ich, że mamy przed sobą jeszcze 20 biegów, więc wszystko może się zdarzyć. W momencie, kiedy mieliśmy dużą stratę, najważniejsze było, żeby zespół nie popadł w depresję. To się jakoś udało - powiedział po udanej obronie tytułu, selekcjoner Marek Cieślak.
- Z Januszem Kołodziejem i Adrianem Miedzińskim pracowaliśmy, aby dowieźli jakieś punkty. Na początku mieli trochę pecha, ale generalnie zrobili swoje. A to, że Hampel, Holta i Gollob przywiozą sporo punktów można było przewidzieć - podsumował Cieślak.
Zobacz także: Żużel. Jeśli prezes Stali ma rację, to pierwsza i druga liga w tym roku nie pojadą w ogóle
Zobacz także: Żużlowcy im nie płacą. Mówią, że nie mają na życie i biorą na zeszyt