Żużel. Ciężkie i bardzo bolesne chwile Martina Smolinskiego. Kontuzjowane biodro zespolono śrubami

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Martin Smolinski
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Martin Smolinski

Minął ponad tydzień od upadku Martina Smolinskiego na treningu w Niemczech, w wyniku którego doznał skomplikowanej kontuzji biodra. Niemiec opowiada, z czym musiał mierzyć się w pierwszych dniach i godzinach po feralnej kraksie.

W tym artykule dowiesz się o:

W piątek 22 maja podczas treningu Martin Smolinski nieszczęśliwie upadł, doznając poważnej kontuzji. Żużlowe środowisko otrzymało informację o problemie związanym z biodrem. Diagnoza wykazała jego złamanie, zwichnięcie i na dodatek uszkodzenie nerwów. Jak się okazuje, Niemiec zaraził się także infekcją MRSA (oporność i brak wrażliwości na określone antybiotyki - red.).

Uczestnik tegorocznego cyklu Grand Prix zdradza, że po wypadku potrzebował dużej odporności i siły psychicznej, aby przezwyciężyć pierwsze chwile spędzone w szpitalu w Lipsku, dokąd został przetransportowany. - W nocy liczyłem godziny i minuty do zabiegu. Moim celem i osobistym zwycięstwem było utrzymanie bólu w ryzach i zachowanie spokoju aż do jego rozpoczęcia - mówi cytowany przez serwis speedwaygp.com.

Jak można było dowiedzieć się z fan page'u Niemca, uszkodzenie biodra nie było łatwe do zoperowania. Lekarze nie byli w stanie zrobić tego od razu po wypadku, dlatego Smolinski musiał przeczekać całą noc i operacji został poddany dopiero rano.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill

Trwała ona cztery godziny. Chirurdzy pracowali nad uwolnieniem klinowanego stawu biodrowego bez dalszego uszkodzenia nerwu oraz nad naprawą złamania głowy kości udowej, znanego również jako złamanie Pipkina. Żużlowcowi włożono do głowy kości udowej dwie śruby. Znajdują się one w gnieździe biodrowym, gdzie są już jedna duża i dwie małe płytki oraz kolejne cztery śruby.

Smolinski przez kilka dni walczył z bólem. Problemem na ten moment jest jeszcze nerw strzałkowy, który odpowiada za kontrolę ruchu dolnej części nogi: stopy i palców. Sam zawodnik mówi, że pełne wyleczenie tej dolegliwości może potrwać nawet rok.

Bawarczyk wciąż przebywa w szpitalu. Do domu w Olching ma wrócić we wtorek. Co zrozumiałe, na ten moment 35-latek nie jest w stanie określić, kiedy będzie mógł wrócić do ścigania na motocyklu. Na razie jest wdzięczny za pomoc personelowi szpitala w Lipsku.

- Jestem przytłoczony wsparciem i pomocą od wszystkich. Nie mogę wymienić wszystkich osób, ale kieruję wielkie podziękowania dla każdej ze Szpitala Uniwersyteckiego w Lipsku. Pielęgniarki, szefowie kuchni, lekarze, fizjoterapeuci i wielu innych wykonali naprawdę świetną robotę. Czuję się tu bardzo dobrze traktowany - kończy sensacyjny zwycięzca Grand Prix Nowej Zelandii z 2014 roku z Auckland.

CZYTAJ WIĘCEJ:
Zapomniani mistrzowie Polski. PKM Warszawa przetarł szlaki innym
Quiz. Sprawdź swoją wiedzę o żużlu!

Źródło artykułu: