Żużel. Zahartowany przez sport. Kim jest człowiek, który postawił się rządowi w sprawie zamykania kopalń
Dominik Kolorz napisał list do premiera Mateusza Morawieckiego, w którym sprzeciwia się decyzji o zamykaniu kopalń. Kolorz, przewodniczący śląsko-dąbrowskiej Solidarności, kiedyś był prezesem ROW-u Rybnik, postawił klub na nogi.
Człowiek, który postawił się rządowi, jest doskonale znany kibicom żużla. Zwłaszcza w Rybniku. Na przełomie wieków Kolorz rządził tamtejszym klubem żużlowym. Złośliwi nazywali jego ekipę "kliką Dominika". - Kiedy ta słynna klika w 1997 roku przyszła do klubu, to oprócz krzeseł, na których siedział zarząd, nie było nic. Dziś RKM stoi na mocnych nogach pod względem finansowym i organizacyjnym - mówił Kolorz na zebraniu będącym jego ostatnim w roli prezesa klubu, które miało miejsce jesienią 2003 roku.
Na pierwszym zebraniu miał czapkę i rękawiczki
Wtedy, u progu działalności w żużlu, Kolorz nie miał dobrej prasy i opinii wśród kibiców. Zarzucano mu, że steruje trenerem, że miesza się w ustalenie składu, że klub tonie w długach. Jeden z ówczesnych działaczy Antoni Szymik oskarżał w mediach ekipę Kolorza o złodziejstwo i populizm. Ten ostatni w końcu ustąpił, choć do końca upierał się, że nie ma finansowej katastrofy, bo dług nie przekracza kwoty 50 tysięcy złotych.
Z perspektywy czasu era Kolorza jest jednak oceniania nieźle. Przychodził do klubu jako związkowiec z kopalni Rymer. Jedni mówią, że ściągnął go były żużlowiec Adam Pawliczek, który wtedy mieszkał blisko kopalni, na której pracował związkowiec Kolorz. - Na pierwszym spotkaniu zarządu, które odbywało się w stadionowej wieży, gdzie nie było ogrzewania, ani prądu, siedzieliśmy w czapkach i rękawiczkach - wspominał swego czasu Kolorz w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim".
Z czasem sytuacja ulegała jednak zmianie na lepsze. Kolorz skrzętnie wykorzystywał umiejętności, które nabył jako związkowiec. Jedni wspominają, że było wesoło, bo nowy prezes lubił przyjść ze skrzynką piwa. Inni z kolei pamiętają, że choć bywało sympatycznie i na luzie, to jednak ROW Rybnik systematycznie rósł w siłę. Kolorz ściągnął do klubu firmy przyklejone do górnictwa, one zostały głównymi sponsorami. - To były inne czasy, ale wtedy on był dobrym prezesem. Funkcjonował w związkach, potrafił załatwić pieniądze na funkcjonowanie drużyny - mówi nam Mirosław Dudek, kiedyś mechanik klubu.
W jego klubie było za dużo demokracji
Nawet ludzie z obecnej ekipy mówią, że finansowo nie można się było do Kolorza przyczepić. Miał jednak pecha, gdy idzie o sport. Bezskutecznie walczył o awans do Ekstraligi. Cel udało się zrealizować dopiero jego następcy. Kolorz opierał skład na wychowankach, wspierał się Szwedami: Peterem Karlssonem i Mikaelem Maxem. W tamtych czasach to były gwiazdy. Wciąż jednak czegoś brakowało, a po jednym ze spotkań sezonu 2001 ówczesny trener Jan Grabowski publicznie wspomniał, że prezes za niego podjął decyzję o zmianie w składzie i raczej wychwalany dotąd działacz popadł w niełaskę.
- Klub był rządzony zbyt demokratycznie i o to mogę mieć do siebie pretensje - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", kiedy jego dni w klubie były już policzone. Ubolewał, że nie rządził twardą ręką, że pozwolił sobie na to, że inne osoby głośno wyrażały swój sprzeciw przeciwko niektórym decyzjom zarządu, co psuło atmosferę. - Zbudowaliśmy jednak w Rybniku solidny klub - mówi człowiek, który z tamtej lekcji wyciągnął wnioski. Związkiem rządzi twardą ręką, a jak pokazały ostatnie dni, rządzących też się nie boi.
Czytaj także:
Żużel z kibicami jednak dopiero w lipcu
Prezes Motoru ma plan. Za rok jego drużyna zmiażdży wszystkich
Follow @ostafinski
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>