Jeśli wskazać zawodnika, który przykuwał uwagę kibiców w największym stopniu przed piątkową inauguracją PGE Ekstraligi we Wrocławiu, to bez wątpienia był to Maksym Drabik. W końcu zawodnik Betard Sparty miał wyjechać pierwszy raz na tor, odkąd zimą na jaw wyszedł temat infuzji dożylnej i możliwego zawieszenia 22-latka.
Drabik przez całą zimę nie komentował sprawy, zaszył się i po swojemu szykował się do sezonu. Nawet nie poleciał z Betard Spartą na obóz przygotowawczy na Maltę. Takie podejście należy uznać za słuszne, bo po to Drabik i klub zatrudnili mecenasa Łukasza Klimczyka, by wojował on z POLADĄ. Inna kwestia, czy strategia obrana przez adwokata i specjalistę od prawa antydopingowego jest słuszna. Tego nie wiemy i prędko nie poznamy odpowiedzi na to pytanie.
Dwukrotny mistrz świata juniorów przemówił za to na torze. W najlepszy możliwy sposób. Pokazał, że afera w ogóle go nie ruszyła. W czterech pierwszych wyścigach był świetnie dysponowany. Pogubił się dopiero w ostatnim, ale też w momencie, gdy losy meczu z Motorem Lublin dawno już były rozstrzygnięte.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Grzegorz Zengota: Hampel to nie jest mój problem
Spotkałem się po meczu we Wrocławiu z opiniami, że ten jeden występ Drabika pokazał, jaką krzywdą dla polskiego żużla byłaby ewentualna kara zawieszenia dla 22-latka. Nawet gdyby przez nią żużlowiec miał opuścić choćby jeden mecz. To prawda, ale to też wiemy nie od dziś. Nikt nie kwestionuje talentu Drabika i jego nieprzeciętnych umiejętności. Tego, że w przyszłości może on być kolejnym po Szczakielu, Gollobie i Zmarzliku polskim mistrzem świata.
Pytanie, czy ktoś brał pod uwagę dobro australijskiego żużla, gdy Darcy Ward został przyłapany na byciu pod wpływem alkoholu przy okazji turnieju Grand Prix na Łotwie? Ward, też dwukrotny mistrz świata juniorów, stracił przez to kilka miesięcy swojej kariery, która finalnie zakończyła się tragicznie, bo złamanym kręgosłupem na bandzie w Zielonej Górze. Celowo nie przypominam tutaj sprawy Patryka Dudka, bo jednak w organizmie zielonogórzanina wykryto zakazaną substancję.
Oczywiście, w myśl ówczesnych przepisów, alkohol traktowany był jako doping. Obiektywnie należy jednak przyznać, że Wardowi on raczej w żaden sposób nie pomógł. Była to jedynie głupota, niewiedza czy też nieporadność ze strony Australijczyka. Taka sama jaką wykazał się Drabik, który jesienią ubiegłego roku nie wiedział, że może przyjąć tylko 100 ml kroplówki, po czym jeszcze dodatkowo na kontroli antydopingowej przyznał się do jej wzięcia.
Lady Pank od lat śpiewa "nie wyciągajcie Titanica", a po piątkowym meczu PGE Ekstraligi kibice zaczęli krzyczeć w internecie "nie zawieszajcie Drabika". I trudno im się dziwić, bo nie tylko mamy do czynienia z utalentowanym żużlowcem, ale też skomplikowanym przypadkiem. Mowa przecież nie o wykryciu zakazanej substancji w jego organizmie, a przyjęciu przekroczonej dawki leku.
Najgłośniej hasło "nie zawieszajcie Drabika" będzie wybrzmiewać z gabinetów klubowych Betard Sparty. Piątkowy mecz z lubelskim Motorem pokazał, że z tak dysponowanym Drabikiem (i Glebem Czugunowem w roli polskiego juniora) wrocławianie są kandydatem do złotego medalu DMP. A skoro dało się załatwić polskie obywatelstwo Czugunowowi, to może i sprawę Drabika da się przeciągnąć tak, by wyrok zapadł jesienią - już po zakończeniu sezonu. Wtedy ewentualna kara trwać będzie w miesiącach zimowych. Wilk będzie syty i owca cała.
Czytaj także:
Iversen nie pojedzie w niedzielę w Gorzowie
Kibice na trybunach od 19 czerwca