Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Parafrazując słowa klasyka, że prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą, ostatni wyścig sezonu pan wygrał, walcząc do samej kreski o zwycięstwo. Jakie jednak są pana przemyślenia odnośnie całego sezonu w PGG ROW-ie Rybnik?
Mateusz Szczepaniak, zawodnik PGG ROW-u Rybnik: W ostatnim meczu rzeczywiście pasowało mi bardziej niż w poprzednich spotkaniach, choć i tak trochę punktów zostało pogubionych. Patrząc jednak przez pryzmat całego sezonu, to ten wynik meczu z Betard Spartą był dobry. My też jako cała drużyna w końcu powalczyliśmy. Nie był to tak jednostronny mecz, jak kilka wcześniejszych. Cały sezon nie układał się dobrze. Ostatni mecz pokazał, że jak jest spokój w drużynie, to wynik jest lepszy niż kilka dni wcześniej, gdy jechaliśmy z Włókniarzem Częstochowa i praktycznie każdy zaprezentował się gorzej.
Z czego zatem wynikał ten spokój? Może z faktu, że nie było rezerwowego i pewności, że po pierwszym nieudanym starcie zawodnik nie zostanie zastąpiony?
Na pewno to też ma znaczenie. Takie rzeczy zrozumie tylko zawodnik, który znajduje się w tej konkretnej sytuacji. Każdy może mieć inny punkt widzenia i może to różnie interpretować. Z puntu widzenia zawodnika, na dodatek takiego jak ja, gdzie przeważnie po jednym lub dwóch nieudanych biegach byłem zmieniany, nie jedzie się dobrze na takie zawody.
Praktycznie non stop gilotyna nad głową wisiała? Jeden błąd i koniec meczu…
Dokładnie. Świadomość, że jedzie się w meczu i ma się praktycznie jeden strzał nie pomagała. Albo wyjdzie i jedzie się dalej, a jak nie to koniec meczu. Taka presja wykańcza zawodnika. W ostatnim meczu jechało się bez takiego "bata" nad głową i było zdecydowanie inne podejście. Po wyniku widać, że przynosiło to lepszy efekt.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Lublin ziemią obiecaną Hampela. Dobrze się stało, że trafił do Motoru
Pojechał pan w dziesięciu meczach i tylko w 29 wyścigach. Trochę mało?
Mało, ale miałem świadomość, że każdy chciał jak najlepszego wyniku drużyny i musiałem zrozumieć, że ratowano rezultat zespołu. Początek sezonu w moim wykonaniu nie był najgorszy. Była walka, były też jakieś tam punkty. Nie były to może rewelacyjne wyniki, ale to jest PGE Ekstraliga. Wracałem do najwyższej klasy rozgrywkowej i raczej byłem kontraktowany jako druga linia zespołu.
Zasłynął pan też z tego, że mówi, to co myśli przed kamerami telewizyjnymi…
To był mecz z Moje Bermudy Stalą Gorzów, gdzie po dwóch wcale nienajgorszych biegach zostałem odsunięty. Zaczęły się jeszcze większe nerwy.
I powiedział pan w wywiadzie, kto ustala skład w Rybniku.
Padły takie słowa.
Spotkały pana za to konsekwencje?
Nie wiem. To pytanie nie do mnie. Na pewno była nerwowość, a ta frustracja już we mnie narastała. Te słowa nie wypowiedziałem po jednym meczu, bo nie jestem aż tak impulsywnym człowiekiem.
Zbierało się, aż powiedział pan, co pana boli?
Dokładnie. Zbierało się to wszystko we mnie przez niektóre treningi. Zaczęło się robić nerwowo, a obojętnie, w jakiej branży się pracuje czy uprawia sport, jak jest zła atmosfera, to nie ma mowy o tym, żeby dobrze się pracowało czy uzyskiwało zadowalające wyniki.
Z perspektywy czasu żałuje pan, że wrócił do PGE Ekstraligi?
Nie. Nie żałuję, bo gdybym nie spróbował ponownie tej PGE Ekstraligi, to wtedy bym żałował. Jestem ambitnym człowiekiem i chcę podejmować wyzwania. Gdyby było więcej spokoju i zaufania, cała drużyna lepiej by jechała. Takie są moje przemyślenia.
Te nerwowe ruchy zaczęły się od początku, gdy w Rybniku postawiono na instytucję gościa, która nie zawsze przynosiła efekty…
Przed sezonem wiedzieliśmy, że jest jeden zawodnik więcej w kadrze, a do tego Robert Lambert na rezerwie. Już wtedy było wiadomo, że po słabszym biegu będzie możliwa zmiana. Do tego doszedł jeszcze Adrian Miedziński jako gość i na dodatek mocna walka na treningach o miejsce w składzie. Każdy miał swój punkt widzenia. Klub miał swój w tej kwestii, a my zawodnicy mieliśmy swój. Nie dowiemy się, kto miał rację. Nie sprawdzimy bowiem, jak potoczyłyby się losy drużyny, gdyby nie było gościa, a co za tym idzie, byłby większy spokój w drużynie.
Rozmawiał pan z władzami klubu na temat przyszłości? Chciałby pan w ogóle zostać w Rybniku?
Nie. Nie rozmawiałem z nikim na temat przyszłego roku. Chcę trochę odpocząć. Tydzień, może dwa bez żużla. Potrzebuję po prostu zresetować głowę.
Definitywnie kończy pan sezon czy jeszcze może skusi się na jakieś zawody?
Na ten moment nic mi nie wiadomo o żadnych turniejach. Nie wiem, czy w obliczu pandemii będą jakieś imprezy towarzyskie. Jeśli coś się pojawi, chętnie wystartowałbym jeszcze na koniec sezonu. Potrzebuję krótkiego odpoczynku, ale jak nadarzy się okazja, pojeździłbym jeszcze.
Skłania się pan ku powrotowi do niższej ligi czy będzie nadal próbował szczęścia w PGE Ekstralidze? Przepis, który wchodzi w życie o zawodniku do lat 24 chyba nie ułatwi panu szukania pracy w najwyższej lidze?
Nie wiem w sumie czy nie ułatwi? Zależy, jak to będzie poukładane w poszczególnych drużynach. Ciężko znaleźć tylu zawodników do lat 24 na poziomie ekstraligowym. Trudno więc teraz przewidzieć, jak to kluby będą sobie układać. Jak już mówiłem, jestem ambitnym człowiekiem. Niektóre mecze czy wyścigi przekonały mnie, że mam możliwość zdobywania punktów w ekstralidze. Wierzę w siebie. Po ostatnim meczu trochę ta wiara we mnie się podbudowała. Nie mówię, że nie chciałbym spróbować ponownie sił w najlepszej lidze świata. Zdaję sobie sprawę, że będzie ciężko znaleźć klub w PGE Ekstralidze. Wiem, że ten sezon nie był też idealny dla mnie. Nie było takich wyników, żeby ktoś zwrócił na mnie uwagę.
Zobacz także: W Toruniu zbudują ciekawy skład
Zobacz także: W Zdunek Wybrzeżu jadą o kontrakty