Żużel. W Rosji nie zna go prawie nikt, sfrustrowany pisał list do Putina. U nas ma status gwiazdy i zarabia miliony

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Emil Sajfutdinow
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Emil Sajfutdinow

Do Polski przywiózł go pod pachą Andreas Jonsson. W kanciapie klubowej na stadionie w Bydgoszczy oglądał namiętnie taśmy z biegami Tomasza Golloba, a sam pisał list do Władimira Putina. Oto gwiazda PGE Ekstraligi w pigułce - Emil Sajfutdinow.

Historia Emila Sajfutdinowa to niezły scenariusz na książkę albo film. Sęk w tym, że w jego rodzinnej Rosji raczej znalazłoby się niewielu chętnych żeby go obejrzeć. To obraz rosyjskiego żużla w pigułce. Trzeba być naprawdę niebywałym kozakiem oraz mieć furę szczęścia i spotkać na swojej drodze odpowiednich ludzi, żeby wypłynąć na szerokie wody.

31-latek zdobył dwa brązowe medale IMŚ, wygrywał z kadrą Rosji Speedway of Nations, jest jednym z najlepszych zawodników w historii swojego narodu, zdobywa laury w najważniejszych imprezach, a mimo to za wschodnią granicą nie zna go prawie nikt.

List do Putina

Po jednym z sukcesów u Emila narosła tak wielka frustracja, że ten napisał list do samego Władimira Putina. Chciał, aby on i jego koledzy z reprezentacji w końcu zostali zauważeni. - Nasz sport jest drogi, a musimy inwestować w sprzęt, części wymienne i mechaników. Aby być profesjonalistą, wszystko musi być na jak najwyższym poziomie. Właśnie dlatego prosimy o pomoc. Napisałem do prezydenta Rosji z prośbą o wsparcie finansowe. Być może Putinowi uda znaleźć się sponsora, który mógłby nam pomóc - komentował Sajfutdinow w lokalnych mediach.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Doping technologiczny? Instytucje powinny być krok przed kreatorami nowinek

Odpowiedź od najważniejszej głowy w państwie nadeszła, ale spotkała się ze ścianą. - Prezydent nam pogratulował i wysłał odpowiednie pismo do Ministerstwa Sportu. On za to przyznał, że będziemy musieli porozmawiać w najbliższym czasie o rosyjskim żużlu. Tak to działa w Rosji - powiedział zawodnik.

- Chciałem z nimi porozmawiać, lecz na wiele się to nie zdało. Mam poczucie, że nie lubią naszego sportu i chętniej stawialiby na motocross. W końcu nikt nam nawet sam z siebie nie pogratulował tytułu mistrzowskiego - dodawał.

Bajońskie sumy na stole

Za to u nas Emil ma jak w bajce. Uzyskał status gwiazdy, od lat mieszka pod Bydgoszczą, świetnie posługuje się językiem polskim oraz jest szczęśliwym posiadaczem naszego paszportu, który ułatwia mu m.in. przemieszczanie się między krajami Unii Europejskiej.

W tym roku średnią na torach PGE Ekstraligi przyćmił nawet samego mistrza świata Bartosza Zmarzlika. Rzadko schodzi poniżej dwucyfrówki i jego telefon co roku grzeje się od ofert zmiany klubu. Tych na razie ma w swoim CV zaledwie cztery. Generalnie Emil to tym domatora, lubi przywiązywać się do miejsc, nie zmienia pracodawców jak rękawiczek, choć prezesi biorący udział w licytacjach, proponują mu bajeczne, milionowe kontrakty z dwójka z przodu

Przywieziony z Rosji pod pachą, wpatrzony w Golloba jeździec bez głowy

Najdłużej występował, jak na razie w Polonii Bydgoszcz, która odkryła go dla szerszej publiczności w 2006 roku. Emila do klubu polecił... Andreas Jonsson. Szwed udał się do Rosji na mecz w tamtejszej lidze. Kiedy w jednym z wyścigów oglądał plecy 17-letniego młokosa, wziął go pod pachę i zawiózł do Polski. - Jonsson był wtedy naszym zawodnikiem. Oczy mu wyszły mu z orbit, gdy ogrywał go drobny, miejscowy chłopaczek. To był właśnie Emil. Szybko dostrzegliśmy w nim talent - tłumaczy ówczesny prezes Polonii Leszek Tillinger.

Później sprawy potoczyły się błyskawicznie. Młodziutkiego Emila skoszarowano w małym lokum w obrębie stadionu. Sajfutdinow niemal od razu wiedział, kto będzie jego idolem. - Ojciec zostawił Emila jako młodego chłopaczka. Był wpatrzony w Tomka Golloba jak w obrazek do tego stopnia, że pozabierał wszystkie jego taśmy z nagraniami meczów. Widzieliśmy to, więc obdarowaliśmy go odtwarzaczem VHS. Całymi dniami siedział i namiętnie chłonął wyścigi mistrza. Wówczas zaczął powoli naśladować jego styl, zapuszczał się coraz bliżej band - kontynuuje wspominki Tillinger.

Wtedy też, na początku kariery przyczepiono mu łatkę żużlowego zakapiora, jeźdźca bez głowy. O takich jak on zwykło się mawiać, że nastawiają karku tam, gdzie inni baliby się wsadzić nogę. Kontuzje mocno go wyhamowały i sporo nauczyły. Nabrał ogłady, spokorniał.

Nieprzewidywalny Sajfutdinow przeszedł widoczną przemianę. Sam zresztą tego nie kryje. Przestał zamykać oczy i pędzić przed siebie, jakby na torze znajdował się wyłącznie on i motocykl.

O Sajfutdinowie bez cienia kokieterii i przesadyzmu można pisać, że to jeden z najlepiej jeżdżących technicznie i panujących nad maszyną żużlowców na świecie. Wystarczy przypomnieć jego ubiegłoroczny bieg ze spotkania ligowego w Częstochowie, gdzie kilka razy ocierając się tylnym kołem o bandę gonił Jakuba Miśkowiaka, by minąć go na kresce. Akcja określona mianem beczki śmierci jest bez wątpienia jednym z najefektowniejszych wyścigów w historii dyscypliny.

Jego gablota wypchana jest we wszelkiej maści medale. Z juniorskiego stołu pozbierał praktycznie wszystko, co najważniejsze. Został podwójnym IMŚJ, a chwilę później stał już na podium seniorskiego Grand Prix. Cudowne dziecko rosyjskiego speedway'a sukces powtórzyło jednak dopiero dekadę później.

Nietrafione przeprowadzki, zaufani ludzie

Po odejściu z Polonii zaczęło mu się wieść różnie. Nieudane przygody z Unibaksem, a zwłaszcza z Włókniarzem odbiły mu się czkawką. W Częstochowie jeździł praktycznie za darmo, klub dryfował na skraju bankructwa. Pozbierać się nie tylko pod kątem finansowym było szalenie trudno.

Miał jednak przy sobie ludzi, na których nigdy się nie zawiódł. Menedżera i mechanika - Tomasza Suskiewicza spotkał w bydgoskim parku maszyn. Popularny "Susi" był akurat wolnym strzelcem. Jego pracodawca - Tony Rickardsson niedługo wcześniej zakończył karierę. Olbrzymie piętno na jego dalszych losach odcisnął również Bogdan Sawarski z firmy Prosiaczek. Obaj panowie są z nim do tej pory. Na dobre i złe.

Aktualnie Sajfutdinow jest od sześciu sezonów zawodnikiem Fogo Unii Leszno. Dla klubu z Wielkopolski, z którym świętował m.in. trzy tytuły DMP z rzędu, jest zawodnikiem bezcennym, maszynką do zdobywania punktów.

CZYTAJ TAKŻE: W PGE Ekstralidze ruszają play-offy
CZYTAJ TAKŻE: Zmarzlik królem Pragi. Genialna szarża Polaka w finale

Komentarze (22)
avatar
Alibaba
21.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Panie Hynek, jak powiedziało się "a" to trzeba powiedzieć też "b". Napisz Pan na czym polegała "nieudana przygoda" Emila z Unibaksem. 
Marcin Derbowski
21.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
A u nas znany? Tylko kibice żużla znają i tyle. U nas też to niszowy sport. 
avatar
lunch
20.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Szwed udał się do Rosji na mecz w tamtejszej lidze. Kiedy w jednym z wyścigów oglądał plecy 17-letniego młokosa, wziął go pod pachę i zawiózł do Polski. - Jonsson był wtedy naszym zawodnikiem. Czytaj całość
avatar
RECON_1
20.09.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Nie ma sie co dziwic ze w rosji jest nieznany,podobnie jest z hancockiem w usa,speedway nir ma sily orzebicia w wielu krajach,tak naorawde na palcach jednej reki mozna policzyc kraje w ktorych Czytaj całość
avatar
zawodowiec
20.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
W Czestochowie tez mu obiecali i do dzis pieniedzy nie otrzymal...