Żużel to niebezpieczny sport, w którym dochodzi do upadków i kontuzji. Są jednak zawodnicy, którzy w miarę cało i zdrowo przejeżdżają 20-25 lat w tym sporcie i urazy ich omijają. Zdarzają się jednak ogromni pechowcy, jak Sebastian Niedźwiedź, którzy w ciągu kilku lat za każdym razem, gdy już ich kariera nabierała tempa, lądowali ponownie w szpitalu. I to nie była tylko kwestia braku umiejętności, a najzwyklejszego w świecie pecha. Przypadki 23-latka dobitnie pokazują, że nie miał on wybitnie szczęścia w sporcie żużlowym.
W połowie sierpnia Niedźwiedź bardzo pechowo zakończył sezon 2020, który w zasadzie się dla niego ledwo rozpoczął. Zdołał odjechać jeden wyścig. Podczas meczu w Poznaniu w parku maszyn doznał w kuriozalnych okolicznościach urazu kolana. - Tak naprawdę był to efekt wielu wcześniejszych urazów, a wówczas to się tylko odnowiło. Najprawdopodobniej to pozostałość po upadku na sparingu z czasów, gdy jeździłem w Łodzi. Łąkotka - mówiąc kolokwialnie - przeskoczyła i zblokowała kolano - wyjaśnia żużlowiec.
Operacji kolana nie zrobił, bo jest kosztowna
- Obecnie czuję się w miarę. Szału jednak nie ma. Narzekać też nie ma co. Kolano nadaje się do operacji. Po badaniach wyszło, że konieczny jest zabieg rekonstrukcji więzadeł. Te wszystkie urazy się nawarstwiły i żeby to naprawić, potrzeba operacji. Na razie jej nie robiłem, bo wiąże się to ze sporymi kosztami - mówi Sebastian Niedźwiedź, pytany o obecny stan zdrowia.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
- Ameryki nie odkryję. To był chyba największy pechowiec, którego poznałem w świecie żużlowym. Nie chodzi nawet o spektakularne kontuzje, ale ich liczbę - tłumaczy Maciej Noskowicz, komentator Canal+ pochodzący z Zielonej Góry. - To jest dla mnie zagadka i pytanie bez odpowiedzi, skąd się brał ten przeogromny pech. Sebastian Niedźwiedź nawet, jak wracał na tor, rozpędzał się, inwestował w sprzęt, bo naprawdę poważnie podchodził do sportu żużlowego, to znowu mu się przytrafiała jakaś kontuzja - dodaje Noskowicz.
Pracuś, który nigdy się nie poddawał
Wychowanek Kolejarza Rawicz nie uchodził może za wielki talent. - To był raczej pracuś. Gość, który chciał do wszystkiego dojść mrówczą pracą i uporem. Wystarczy zwrócić uwagę, że on zawsze po tych kontuzjach wracał. To można było w nim podziwiać, że się nie poddawał, a przecież to był młody chłopak, który jakby zaczął liczyć swoje kontuzje, kto wie, czy nie straciłby rachuby w tych obliczeniach - dodaje Maciej Noskowicz.
Sebastian Niedźwiedź w swojej przygodzie ze sportem żużlowym przeszedł naprawdę cierniową drogę. - Jak policzę to wszystko, to tych kontuzji miałem całe mnóstwo. Kiedy już zaczynało iść fajnie, notowałem coraz lepsze wyniki i forma szła w górę, to zawsze dopadał mnie znowu pech. Zaliczyłem ciężki "dzwon", który kończył się kontuzją i długą przerwą. Przeważnie te wypadki nie były nawet z mojej winy. Znajdowałem się w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu. Jechałem dobrze, ale ktoś inny popełnił błąd, a ja na tym cierpiałem najbardziej - wspomina 23-letni żużlowiec.
Złamał kręgosłup, ale na szczęście chodzi
W 2017 roku Sebastian Niedźwiedź w wyniku karambolu z Michałem Nowińskim doznał poważnej kontuzji kręgosłupa. - Z tego, co mi lekarze mówili, miałem dużo szczęścia w tym całym nieszczęściu. Doznałem bowiem wieloodłamowego złamania z przemieszczeniem. Konieczna była operacja. Gdyby jej nie przeprowadzono, nie było gwarancji, że to w ogóle prawidłowo się zrośnie. Zgodziłem się na zabieg. Skręcili mi bodajże sześć kręgów w odcinku piersiowym. Obecnie uraz ten mi jakoś szczególnie nie doskwiera. Kiedy rano się budzę, to czasami odczuwam ból. Również przy dźwiganiu większych ciężarów jest to odczuwalne. Na szczęście jednak chodzę i nie skończyłem na wózku inwalidzkim - podkreśla nasz rozmówca.
Kontuzja goniła kontuzję. W szpitalach i w gabinetach rehabilitacyjnych był częstym gościem, a on jakby nic z tego sobie nie robił. Leczył urazy i znów wsiadał na motocykl. - Miałem wrażenie, że jego nic nie załamywało. Odbierałem go jako postać bardzo pozytywną. Rzadko narzekał. Może pod koniec swojej przygody z żużlem, gdzie próbował swoich sił w różnych klubach, zdarzało mu się mówić, że nie zawsze zachowano się wobec niego w porządku. Generalnie jednak to sportowiec, który swoim pechem mógłby obdzielić kilku żużlowców. Nie wiem, czy to nie najbardziej pechowy gość w tym środowisku. Liczba kontuzji, których doznał w tak młodym wieku to nieprawdopodobna wręcz sytuacja - podsumowuje komentator Canal+, który miał okazję z Niedźwiedziem wielokrotnie rozmawiać w Zielonej Górze.
Sebastian Niedźwiedź w 2019 roku reprezentował nawet Polskę na arenie międzynarodowej w turnieju eliminacyjnym do Grand Prix w Glasgow. - Uważam, że tę nominację trochę dostałem na odczepkę. Zająłem w Ostrowie Wielkopolskim drugie miejsce w eliminacji do Złotego Kasku. Finał tej imprezy w Pile nie odbył się, a ja zostałem pominięty przy rozdzielaniu nominacji. Nieżyjący już mój tata wówczas o mnie bardzo powalczył. Dzięki niemu reprezentowałem kraj. Same zawody w Glasgow jednak mi nie wyszły - wspomina żużlowiec.
Stracił ojca, który dbał o jego karierę
- W ostatnich dwóch sezonach 2019 i 2020 jazdy było niewiele. Brakowało pieniędzy na sprzęt. Moja przygoda z tym sportem staczała się w dół po równi pochyłej - dodaje zawodnik.
Jakby mało było tych wszystkich nieszczęść, w kwietniu 2020 roku żużlowiec stracił ojca, który opiekował się jego karierą. Krzysztof Niedźwiedź zmarł w wieku zaledwie 48 lat. - Ojciec był moim największym wsparciem. Wraz z jego śmiercią wszystko po prostu runęło - nie kryje Sebastian Niedźwiedź.
Na razie nie wiadomo, jak dalej potoczą się losy 23-latka. Czy odnajdzie się w innej roli w sporcie żużlowym, któremu poświęcił kilkanaście lat życia? On sam nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, choć w głosie wyraźnie da się wyczuć, że miłości do żużla się nie wyrzekł. - Jak patrzę na to środowisko, to czasami mam tego sportu dość. Jest ono bardzo toksyczne. Mimo tego, chciałbym być przy żużlu. Cały okres dorastania poświęciłem tej dyscyplinie sportu. Tata dbał o to, żebym miał jak najlepsze warunki do uprawiania tego sportu. Niestety, do tych wspomnianych kontuzji doszły jeszcze nieodpowiednie wybory klubów. Brakowało po prostu właściwego wsparcia i moje losy potoczyły się tak, a nie inaczej - tłumaczy żużlowiec.
- Kontuzje to nie wszystko, co sprawiło, że kończę przygodę z tym sportem. Podjąłem decyzję, że czas zrezygnować. Sprzedałem dwa motocykle. Jeden zostawiłem sobie na pamiątkę. Amatorsko może będę próbował sobie pojeździć w przyszłości tylko i wyłącznie dla własnej satysfakcji. Nie łatwo bowiem rozstać się z tym, co się kocha i co robiło się przez większą część życia - kończy nasz rozmówca.
Żużel dla Sebastiana Niedźwiedzia to była najwyraźniej nieodwzajemniona miłość, która przysporzyła mu znacznie więcej bólu i cierpienia niż chwil radości i sportowych sukcesów. Tak czy inaczej podziwiać trzeba determinację, z jaką wracał do tego sportu, pomimo przeciwności losu. Teraz powiedział pas. I oby w tym życiu poza żużlem miał więcej szczęścia niż na torze.
Zobacz także: Lebiediew o gigantycznej presji w Rybniku
Zobacz także: Greg Hancock w roli testera