[b]
Konrad Mazur (WP SportoweFakty): Jeszcze jakiś czas temu przechodził pan zakażenie koronawirusem. Śledzimy pańskie media społecznościowe, na których widać, że cieszy się pan z powrotu do domu i stara się normalnie funkcjonować. Co było najgorsze w pana przypadku? [/b]
Hans Nielsen (4-krotny IMŚ, 11-krotny drużynowo, 7-krotny w parach na żużlu): Obecnie czuję się bardzo dobrze. Nie jest niczym wspaniałym siedzieć w pokoju, w hotelu przez dwa tygodnie, czując się źle w tym samym czasie. Na szczęście dotknęło mnie tylko kilka symptomów i udało się to przejść bez większych komplikacji. Byłem pod stałą opieką. Cały czas dopytywali się o mnie Kuba Kępa i cała lubelska rodzina żużlowa. Naprawdę miło, że w sytuacji, gdy jesteś z daleka od domu, znasz kogoś w mieście i jest w stanie ci pomóc. W przeciwnym razie byłoby to dla mnie jeszcze trudniejsze. Mam wielki szacunek do osób, które tak bardzo przejęły się mną i pomogły w trudnej chwili.
Po tym wszystkim, co pana spotkało, jakaś rada dla osób, które zmagają się z tą chorobą?
Raczej nic szczególnego. Z reguły wszystko to, co było już mówione. Najważniejszy jest szacunek do siebie. To jest poważna sprawa i nie powinniśmy tego bagatelizować. Mam nadzieję, że w nowym roku ruszymy już z zawodami żużlowymi bez restrykcji, ale każdy z nas musi na siebie uważać.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
Przejdźmy do żużla. W tym roku wypada dokładnie trzydzieści lat od debiutu Hansa Nielsena w polskiej lidze. Gdyby nie pandemia, wówczas w Lublinie świętowano by to wydarzenie, ale start sezonu został opóźniony. Wspominał pan wielokrotnie, że czuł się tego dnia jak jeden z Beatlesów albo rockowa gwiazda. Po tych trzydziestu latach jakie nasuwają się wspomnienia?
Ten dzień i samo spotkanie zostało w mojej pamięci już na zawsze (śmiech). Przyjazd na stadion, niesamowita atmosfera, trybuny wypełnione ludźmi. Byłem jednym z pierwszych obcokrajowców w Polsce, a pierwszym ze ścisłego topu. To był ważny czas dla Polski i Europy. Kilka miesięcy przed moim debiutem upadł mur berliński. Nowy rok i nowa rzeczywistość dla ludzi z tej części Europy. To był początek, gdy zawodnicy z czołówki zobaczyli, że można ścigać się w Polsce. Po części byłem pionierem, który rozpoczął trend przyjazdu zawodników zagranicznych do waszego kraju. Pamiętam pierwsze zawody w Polsce w latach osiemdziesiątych. To był szok widzieć ubóstwo czy szarość. Minęło już tyle czasu, a Polska jest pięknym krajem, członkiem Unii Europejskiej, dobrze rozwiniętym i gdy chcesz tu przyjechać w sprawach biznesowych czy na wakacje, to czujesz się tak samo dobrze, jak w większości krajów zachodnich.
Rok 1990 i następny to był piękny czas dla Motoru Lublin. Klub po raz pierwszy utrzymał się w najwyższej lidze, natomiast pan wniósł do tej drużyny nie tylko punkty. Nauczył pan zawodników profesjonalizmu. Jak pan wspomina współpracę ze swoimi kolegami z drużyny?
Naszym największym problemem była bariera językowa. Koledzy nie za dobrze porozumiewali się angielskim i musieliśmy wszystko załatwiać przez tłumacza. Dało się wyczuć pewną nieufność z ich strony. Nie do końca byli pewni, czy im dobrze podpowiadam. Tak było na początku, a później gdy zobaczyli rezultaty, to było zdecydowanie lepiej. W zawodach robiłem dużo punktów, chciałem pomagać im na tyle, ile byłem w stanie, ale nie mogłem zrobić wszystkiego. W Lublinie byłem przywitany z radością i pełną otwartością. Nikt nie dał mi do zrozumienia, że jestem niechciany. To był dla mnie zaszczyt jeździć w Lublinie. To wspaniałe uczucie, gdy wszyscy kręcą się wokół ciebie, oczekują punktów i mają cię za ważną osobę. Gdy jesteś mistrzem świata każdy oczekuje od ciebie dobrej jazdy i wielu punktów.
W 1991 roku Motor Lublin z panem w składzie wywalczył swój jedyny medal w historii DMP. To był też pana pierwszy medal w polskiej lidze.
Tak. Nie pamiętam może zbyt wiele z tego sezonu, ale wykręciłem wysoką średnią, starałem się jednak, by wyglądało to tak w każdej lidze. Na pewno pamiętam mecz w Gorzowie, gdzie straciłem bagaż. Załatwiono mi skórę, a na meczu byłem łudząco podobny do Stenki. W pierwszym starcie zepsuł się mój Godden i z pomocą przyszedł mi Marek Kępa. Pojechałem na jego GM, który wydawał mi się całkiem dobry. Zdobyłem wtedy osiemnaście punktów. Nie wiem, czy wtedy dałbym radę zrobić taki wynik na pierwszej maszynie (śmiech).
Po blisko trzydziestu latach pana pierwsza drużyna w Polsce, Motor Lublin wrócił do PGE Ekstraligi. W Lublinie panuje boom na żużel. Ludzie wykupują bilety online w pięć minut. W nocy stoją w wielkich kolejkach, a ich zachowanie na stadionie jest wzorem dla pozostałych. Każdy zawodnik, nieważne z jakiej jest drużyny, otrzymuje brawa.
Rozmawiam z Kubą Kępą regularnie i jestem pod wrażeniem, jak wielka praca została wykonana. Sposób, w jaki to wszystko się toczy, jest nieprawdopodobny. Przejście z najniższego poziomu do Ekstraligi w dwa lata to znakomity wynik. Z pewnością Motor to teraz najlepszy klub pod względem kibiców, a reklama, marka klubu są na bardzo wysokim poziomie. Sponsorzy też są zadowoleni z efektów, które robią działacze i zawodnicy. Życzę im, aby to trwało jak najdłużej. Mam nadzieję, że pobyt w lidze będzie długi i owocny, a już wkrótce Motor wygra ligę.
Co pan sobie pomyślał, gdy na pierwszym łuku, zaraz za trybunami pojawiły się podnośniki. Z każdym spotkaniem było ich coraz więcej. Ludzie stojący na tych podnośnikach oglądali, kibicowali i przygotowywali oprawę. Zdjęcia i różne filmiki szybko obiegły Internet i trafiły do największych stacji telewizyjnych, z BBC na czele.
Kiedy zobaczyłem to za pierwszym razem, to pomyślałem sobie, co te podnośniki tam robią? (śmiech). Doskonała reklama dla klubu jak i dla tych, co to wymyślili. To świetna historia. To po raz kolejny pokazuje, jak świetna organizacja jest w Lublinie. Nikt nie stoi w miejscu, cały czas są nowe pomysły i ten wysiłek powinien w końcu przełożyć się też na wynik sportowy.
A jakby panu zaproponowano obejrzenie spotkania z takiego podnośnika?
Odmówiłbym, bo bym się najadł strachu (śmiech). Uważam, że taki pomysł wytworzyć mógł się tylko w takim miejscu, jakim jest Lublin.
Jakub Kępa i jego współpracownicy tworzą w Lublinie znakomity speedway. Współpracował pan z nim w 2013 i 2015 podczas meczów towarzyskich z udziałem reprezentacji Polski. Co pan sądzi o nim jako działaczu? Jakby go pan opisał?
Nie trzeba mówić zbyt dużo, bo obraz lubelskiego żużla to pokazuje. Jest niesamowitą osobą, ciężko pracującą, zaangażowaną, dającą z siebie maksimum. Ma wspaniałą rodzinę, którą miałem okazję już poznać. To na pewno mu pomaga i mobilizuje do dalszej pracy. Zawsze są dla mnie mili i otwarci. Kuba i team, z którym pracuje, mają na swoim koncie już spore sukcesy. Na pewno są przykładem dla wielu, jak należy prowadzić klub i odpowiednio go promować.
Od zakończenia pańskiej kariery minęło już dwadzieścia jeden lat. Wrócił pan do żużla jako menedżer reprezentacji. Jest pan w stanie porównać żużel z lat osiemdziesiątych, do którego wielu kibiców tęskni. Czego najbardziej panu brakuje w dzisiejszym żużlu?
Żużel stał się bardziej kolorowy. Wydaje mi się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Duża w tym zasługa telewizji. Dziś żużel możesz oglądać wszędzie i nie ważne jaka to liga. Polska Ekstraliga jest wzorem dla pozostałych lig. Tory są przygotowywane w profesjonalny sposób. Najważniejsza kwestia zostaje ta sama. Potrzebujemy dobrego ścigania, ludzie muszą mieć rozrywkę, a rozgrywki powinny być zawsze na wysokim poziomie.
W latach osiemdziesiątych wykreował się silny zespół USA, na początku lat dziewięćdziesiątych mieliśmy wysyp Węgrów. Pan startował przeciwko Norwegom. Brakuje z pewnością tych nacji.
Tak. Masz rację, ale nie zapominajmy, że wciąż są nacje, które produkują następnych żużlowców, czyli Francja, Finlandia, Łotwa, żużel w Niemczech zrobił krok do przodu. Szkoda węgierskiego żużla, ale miejmy nadzieję, że to wszystko będzie się poprawiać, a kraje w jakiś sposób będą ze sobą współpracować dla dobra dyscypliny. Problemów nie ma tak naprawdę Polska, a my wszyscy patrzymy z podziwem na wasze dokonania.
Czy zamieniłby pan czas, w którym by pan jeździł i wybrał obecny żużel?
Myślę, że nic bym nie zmieniał. Ekscytujące było pojawienie się w Anglii i możliwość zaprezentowania się tam jeszcze jako nastolatek. Szybkie wejście w profesjonalny żużel i jazda z najlepszymi na świecie. Możliwość podróżowania po świecie, do USA, Australii, Nowej Zelandii na zgrupowania, test-mecze itp. Później móc zobaczyć zmiany w takich krajach jak Polska czy Czechy. Jestem szczęśliwy, że mogłem startować w tamtych czasach. Dzisiaj jazda jest znakomita, na wysokim poziomie, wszystko jest kolorowe, można się rozwijać, ale pozostałbym tam, gdzie byłem.
26 grudnia obchodzi pan swoje urodziny. Jakie jest pana największe marzenie, zarówno to życiowe, jak i żużlowe?
Na pewno chciałbym, aby ta pandemia już odeszła na dobre (śmiech). Żeby moja rodzina była zawsze zdrowa i szczęśliwa, a żużel rozwijał się tak jak do tej pory, a ja mógłbym w tym pomóc, jak najlepiej potrafię.
Zobacz także:
Sławomir Drabik o życiu poza sezonem, wielbłądach, dreszczach w Warszawie i Włókniarzu [WYWIAD]
Krzysztof Cegielski o szczęściu, powiększonej rodzinie i niedoszłej karierze piłkarza [WYWIAD]