Żużel według Jacka. Wolę tradycyjne krótkie nazwy, ale po co ograniczać kluby, jak za tym idzie kasa [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęcu: Mecz Start - Wybrzeże
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęcu: Mecz Start - Wybrzeże

- Jestem zwolennikiem krótkich historycznych nazw drużyn, ale jeśli sprzedawanie nazwy zespołu sponsorom ma dawać klubom zastrzyk finansowy, to po co to ograniczać, szczególnie w obecnych czasach - pisze w swoim felietonie Jacek Gajewski.

"Żużel według Jacka" to cykl felietonów Jacka Gajewskiego, byłego menedżera Get Well Toruń.

***

Po zmianach w regulaminie eWinner 1. Ligi i 2.LŻ rozgorzała dyskusja na temat nazw drużyn, liczby członów sponsorskich przed szyldem klubu i czy to jest właściwy moment na wprowadzanie tych ograniczeń. Ja też generalnie wolę tradycyjne nazwy klubów, tak jak historycznie są im przypisane typu: Unia, Stal, Sparta, Apator, Start itd. Zdaję sobie sprawę, że zwłaszcza od lat 90. ubiegłego wieku nastąpiły poważne zmiany w kwestii finansowania sportu żużlowego i nazwy się zmieniają.

Kluby żużlowe nie są aż tak mocne, jak najlepsze kluby piłkarskie czy te występujące w zawodowych ligach w koszykówce w Stanach Zjednoczonych. Nazwa jest często towarem handlowym. Sam mam duże doświadczenie związane z pozyskiwaniem sponsorów i wiem, że nazwę da się wycenić. To jest jeden z elementów, którym brzydko mówiąc, handluje się.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Gollob i Hancock byli ikonami, w które wcielał się gdy grał na komputerze

Gdyby nie było takiej konieczności, czy oczekiwań ze strony sponsorów, to kluby pewnie by tego nie robiły i startowały pod historycznymi szyldami. Nazwa dla sponsora jest chodliwym towarem. Czasami sponsor za nazwę jest gotowy położyć na stół naprawdę duże pieniądze. Wiadomo, że jest to uzależnione od wartości klubu, ligi, w której startuje, uzyskiwanych wyników itp. Te czynniki decydują o kwocie, jaką sponsor płaci za umieszczenie swojej firmy w nazwie drużyny, która występuje w rozgrywkach ligowych.

W momencie, gdy klub ma do wyboru dostać 200 tysięcy, 400 tysięcy czy nawet milion złotych za to, że sponsor będzie umieszczony w nazwie drużyny lub pozostawić krótki szyld, decyzje zarządu są dosyć proste. Przywiązanie do tradycyjnych nazw to jedno, a to czy klub będzie w stanie wystartować w rozgrywkach i spiąć budżet, to druga sprawa. Żeby wynik finansowy się zgadzał, nazwa drużyny jest sprzedawana.

Dziwię się trochę, że akurat wprowadza się te ograniczenia właśnie teraz, nawet jeśli one były wcześniej zapowiedziane prezesom. Życie w pandemii cały czas się zmienia i weryfikujemy choćby nasze plany związane z urlopami. Tutaj też można byłoby się wstrzymać z tą decyzją o rok do powrotu do w miarę normalnych czasów.

Choć mamy prawie końcówkę stycznia, obecnie pojawia się mnóstwo znaków zapytania. Czy rozgrywki ruszą planowo? Czy kibice będą mogli wejść na stadion? Jeśli mecze rozgrywane będą przy pustych trybunach, mogą pojawić się dziury w preliminarzach finansowych klubów. Nawet te środki, które kluby mają już zaplanowane, trudno przewidzieć, czy one faktycznie wpłyną do budżetu. Uważam, że w obecnej sytuacji wprowadzania tego ograniczenia z nazwami drużyn, nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem.

Zdaję sobie sprawę, że czasami dochodziło do naprawdę dziwnych sytuacji w kwestii nazw poszczególnych drużyn. Najlepszym przykładem jest zeszłoroczna nazwa zespołu z Gniezna. Mało kto potrafił ją zapamiętać. Tak sobie myślę, że być może kwestią czasu jest, że sponsorzy sami dojdą do wniosku, że bycie drugim, trzecim czy nie daj Boże czwartym w nazwie drużyny, jest to słabe i ten przekaz marketingowy ginie.

Długie nazwy klubów budziły czasami różne złe "estetyczne" wrażenia. Często sam efekt marketingowy dla sponsora był słaby, a przy tym wizerunkowo też to kiepsko wyglądało. Z drugiej strony rozumiem włodarzy klubu. Jeżeli mieli do wyboru krótką i fajną nazwę drużyny, łatwą do zapamiętania przez kibiców i dziennikarzy, a na drugiej szali trzyczłonową nazwę, za którą idą pieniądze, wybierali rozwiązanie dające finanse dla klubu.

Całą sytuację można skwitować jednym krótkim pytaniem. Co jest ważniejsze? To, żeby nazwa była krótka i fajnie wyglądała? Czy to, że kluby mają możliwość wyboru? Jeżeli mogą z tego tytułu zyskać wpływy do budżetu, niech to sprzedają. Jeżeli są sponsorzy, którzy chcą być drugim czy trzecim w nazwie, niech będą. U mnie też to rodzi dylemat. Większość kibiców i tak zapamiętuje te tradycyjne nazwy klubów i używa ich w mowie potocznej, a jeśli coś daje klubom przychody, po co je ograniczać, tym bardziej w tak ciężkich i niepewnych czasach, jakie mamy obecnie.

Zobacz także: Tylko dwa człony w nazwie klubu
Zobacz także: Paradoks w żużlu z nazwami klubów

Źródło artykułu: