Żużel. Wystarczył jeden błąd i uciekło mu złoto. Bengt Jansson wspomina karierę i mówi o współczesnym speedwayu [WYWIAD]

Archiwum prywatne / Bengt Jansson / Na zdjęciu: Bengt Jansson z prawej strony
Archiwum prywatne / Bengt Jansson / Na zdjęciu: Bengt Jansson z prawej strony

- Nie robiłem żadnych specjalnych przygotowań - mówi Bengt Jansson. Wicemistrz świata opowiada o swojej karierze. Przyznaje, że zabrakło mu lepszego sprzętu by zostać najlepszym żużlowcem.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Proszę powiedzieć, jak zaczęła się pana historia ze speedwayem? [/b]

Bengt Jansson (były szwedzki żużlowiec, indywidualny wicemistrz świata): Wybrałem żużel dzięki takim ludziom jak Ove Fundin, Olle Nygren oraz Rune Soermander. Chciałem być taki sam jak Olle. Na pewno wrażenie robili na mnie też Barry Briggs i Roonie Moore. Byłem bardzo aktywnym, młodym człowiekiem, kochałem sport na całego, ale wybrałem jazdę na motocyklu. W lidze zacząłem jeździć od 1960 roku.

Jak wyglądał żużel w Szwecji w pana latach?

To były dobre czasy dla tego sportu. Mecze oglądały naprawdę wielkie tłumy. Pamiętam te pierwsze sezony. Uwielbiałem swój domowy tor w Sztokholmie. Mały, krótki, techniczny tor, na którym radziłem sobie dobrze. Trzeba było jeździć na wszystkim. Były nawierzchnie trudne, ścigało się w deszczu. W każdych warunkach pogodowych. To hartowało zawodnika.

ZOBACZ WIDEO Anders Thomsen gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!

Tak jak w przypadku Ove Fundina znalazł się pan na Wyspach Brytyjskich.

Tak. West Ham potrzebował zawodnika. Olle Nygren przekazał mi tę informację i porozmawiał z tamtejszymi promotorami. Trafiłem tam w środku sezonu w 1964 roku. Chcieli mnie zatrzymać tylko na trzy-cztery mecze, a jeździłem do końca roku. Nie miałem możliwości ścigać się w następnym sezonie. Potem nadarzyła się okazja do startów w Edynburgu, ale tylko przez połowę rozgrywek, bo złamałem kostkę. W końcu trafiłem do Hackney w 1967. Tworzyliśmy świetny team, a Colin Pratt był moim najlepszym kolegą. Ten rok był znakomity, nie tylko ze względu na ligę.

Z roku na rok czynił pan spore postępy, a w 1965 przeszedł pan przez sito eliminacji do finału światowego na Wembley. Do medalu wcale nie brakowało tak dużo.

Miałem dobry sezon, ale nie napalałem się. To był mój pierwszy finał. Żadnych oczekiwań. Chciałem po prostu zapunktować jak najlepiej. Zdobyłem ich dziesięć. Cieszyłem się niesamowicie. Tylko czwórka zawodników była przede mną. Nie zapomnę jednego. W tym finale jako jedyny pokonałem Bjorna Knutssona, który został wtedy mistrzem świata. W trakcie kariery ścigałem się na wielu torach, a Wembley mi przypasowało, dość łatwo się do niego dopasowałem. Nie robiłem żadnych wyjątkowych przygotowań, miałem zwykłą, standardową Jawę.

Dwa lata później był najważniejszy dzień w pana żużlowej karierze. Awans na Wembley i złoto, które przegrał pan z kolegą z reprezentacji.

Tak. Po tym, co prezentowałem w lidze powinienem bez dwóch zdań postawić sobie cel i wygrać finał światowy. Zawody weryfikują jednak wszystko. Nie masz miejsca na błędy, bo wykorzystają to rywale. Pierwsza seria i od razu Ove Fundin, Barry Briggs i Anders Michanek. Ten wyścig był decydujący. Zostałem zdecydowanie z tyłu na starcie, ale udało mi się nadgonić, wyprzedzając Michanka i Briggsa na pierwszym łuku. Fundin był zbyt konsekwentny, bym go zdołał minąć. Potem wygrałem następne biegi. Wystarczyło to bym stanął do walki o złoto. Przed biegiem losowaliśmy pola, ja miałem pierwsze, on trzecie. On był specjalistą od mijania. Założył mnie na pierwszym łuku. Goniłem go do upadłego, ale nie potrafiłem go minąć. Straciłem złoto, ale za mną było kilku świetnych zawodników, jak Ivan Mauger, którego potrafiłem wyprzedzić w tym finale.

Srebro to dla pana sukces, czy jednak traktuje pan to jako zmarnowaną szansę na złoty medal? W późniejszych latach nigdy nie był pan tak blisko tytułu.

Zdecydowanie. Wiem, że mogłem to zrobić, ale to się nigdy nie stało. Wielokrotnie o tym myślałem, co poszło nie tak. Gdyby nie ten pierwszy bieg? Wystarczył jeden błąd. Myślę o tym czasami, ale jest za późno by już coś zmienić (śmiech).

Na kolejne złoto była szansa przed własną publicznością w 1971 roku. Ullevi Stadium w Goeteborgu sprzyjało wam, Szwedom, ale nie tym razem, bo nie było mocnych na Ole Olsena.

Nie byłem w takiej dyspozycji jak kilka lat wcześniej. Zgubiłem trochę punktów i stanęliśmy do barażu z Maugerem. On miał taką technikę startu, że nie miałem szans. Czasami sobie myślę, jak on to robił? Czuł tych sędziów, czy co? (śmiech). Zostałem z tyłu, zaraz po starcie i nic nie mogłem już zrobić.

Jazda na Wembley czy Ullevi była czymś wyjątkowym. Mało kto wyobraża sobie, jak wiele ludzi oglądało żużel podczas jednodniowego finału. Jak pan widział mistrzostwa świata w tamtym czasie?

Na takich zawodach atmosfera była niesamowita. Wielka publika, od 70 do 90 tysięcy ludzi. Na Wembley jeździło się łatwiej, bo tor był gładki jak stół, ale łuki węższe. Ucieczka na zewnętrzną wielokrotnie weryfikowała zawodników. W tamtych czasach robiło się więcej błędów na łukach. Kto był czujny to potrafił to wykorzystać. Jedno zostało to samo, trzeba było skręcać w lewo (śmiech).

Ove Fundin w pana czasach został najlepszym żużlowcem w historii, przebili go dopiero Ivan Mauger i Tony Rickardsson. Jak pan wspomina Fundina?

Inteligentny, bystry i niesamowicie skuteczny. Nie ślizgał się po torze, ale naprawdę ścigał. Nie bał się żadnego kontaktu, jechał z każdym koło w koło. Bezpardonowy. Nie robił żadnych błędów. Bardzo szybki na starcie. On miał po prostu wszystko. Do tego determinacja, on był nastawiony na wygrywanie. Jesteśmy przyjaciółmi, choć nie rozmawiamy już tak często. Jako Szwecja pojechaliśmy na test-mecz do Coventry. Mieliśmy wystąpić razem w parze. Ove powiedział do mnie: ja biorę wewnętrzne pole, a ty wybierz sobie co chcesz (śmiech).

Jest pan wicemistrzem świata, ale nigdy nie posmakował pan złota w IM swojego kraju. Jak to się stało?

Świetne pytanie. Nie wiem dlaczego. Widocznie miałem za mało szczęścia. Było wielu znakomitych zawodników w moim kraju i konkurencja była naprawdę duża.

Pana ulubiony tor z tych wszystkich, które zwiedził pan w Europie?

Hackney. Startowałem tam tak wiele razy, że nie mam prawa powiedzieć złego słowa. Uwielbiałem małe, zagadkowe tory. Tam nie liczyła się prędkość, ale umiejętności, myślenie i odpowiednie podejmowanie decyzji. Wimbledon też mi pasował.

Zmieniłby pan coś w swojej karierze?

Trudno powiedzieć. W swoim najlepszym momencie nie miałem dobrego sprzętu. Na tym na pewno traciłem. Miałem właściwe osoby wokół siebie, które pozwoliły mi wyjść na dobrego żużlowca.

Czy jest w pana pamięci jakiś wyścig, o którym chciałby pan powiedzieć?

To były zawody na torze Wimbledonu. W jednym biegu Ronnie Moore i ja. Wyszedłem z lepiej pod taśmy, a on mnie wyprzedził po dużej. Tak walczyliśmy, że zmienialiśmy się pozycjami z pięć razy, a ja wygrałem z nim o kilka centymetrów. Ronnie Moore był w moim odczuciu najlepszym żużlowcem, z jakim się mierzyłem. Kiedyś mówił o mnie w podobnych słowach w wywiadzie dla mediów.

A jak pan wspomina starty w naszym kraju?

Polacy? Pierwszy rzuca mi się na myśl Zenon Plech. Antoni Woryna jeździł przeciwko mnie jak dotarłem do Polski, w trakcie jednej z pierwszych podróży do Polski. Pogorzelski, Wyglenda, Jancarz, świetni chłopcy i zawodnicy. Wygrałem zawody w Bydgoszczy (Memoriał im. Zbigniewa Raniszewskiego - dop.red.).

Śledzi pan dzisiejszy żużel?

Głównie w telewizji. Mieszkam w swoim domu niedaleko toru w Hallstavik. Teraz jest pandemia, czuję się dobrze. Lubię wybrać się do lasu. Wsiąść w samochód i jechać przed siebie. Tak spędzam czas. Żużel jest zupełnie inny dzisiaj. Lepsze tory, szybsze i łatwiejsze w prowadzeniu motocykla. Ten sport miał swój czas, o czym świadczyły tłumy na stadionach i liczba zawodników. Nie ma zbyt wiele pozytywów obecnego żużla. Na pewno zarabianie dużych pieniędzy jest jednym z nich. Jednak to wciąż dobra dyscyplina sportu.

Kibicuje pan Fredrikowi Lingrenowi? Teraz to na nim spoczywa odpowiedzialność za szwedzki żużel.

Tak. Jest dobrym zawodnikiem, bardzo mądrym. Widać, że myśli na torze i planuje każdy atak. Zwycięstwo w mistrzostwach świata to wielka sprawa. Musisz też mieć wiele szczęścia. Jest twardym i nieustępliwym żużlowcem. Widzę, że zwycięstwa sprawiają mu wielką satysfakcję, on po prostu to lubi. Ma w sobie pasję. Na pewno podobał mi się Tomasz Gollob i Leigh Adams.

A obecny mistrz, Bartosz Zmarzlik?

Bardzo, bardzo dobry. Jest piekielnie szybki, przygotowany perfekcyjnie jak na mistrza przystało. Wspaniałe umiejętności i technika. Macie powód do dumy.

Zobacz także: 
Bartosz Smektała o tym, jak z amatora stał się mistrzem świata i podobieństwach do Zmarzlika [WYWIAD]
Mirosław Jabłoński o powrocie do Gniezna, błędach w karierze i pracy w telewizji [WYWIAD]

Komentarze (0)