Rok 2007. RKM Rybnik inauguruje ligę meczem wyjazdowym w Poznaniu. Mecz odbywa się na wymagającym torze, bo pogoda na początku kwietnia nie była łaskawa dla żużlowców. - Nie będę się zabijać - mówi Rafał Szombierski. Wyjeżdża dwukrotnie do wyścigów, za każdym razem markuje defekt. Później zastępują go koledzy. Rekiny przegrywają mecz 40:48.
To była końcowa faza upadku żużlowca, który na początku XXI wieku był jednym z największych talentów w Polsce. Kilka miesięcy po wydarzeniach z Poznania pijany Szombierski przyszedł po jednym ze spotkań ligowych na konferencję prasową.
- Jesteś miękkim ch... robiony - rzucił do trenera Mirosława Korbela. Miał do niego pretensje, że zgodził się na sugestie działaczy i odstawił go od składu. Już wtedy coraz częściej mówiło się, że żużlowiec chętniej zagląda do szklanki, niż na treningi.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Bogate zakupy u Patryka Dudka. Żużlowiec Falubazu nie odczuł, żeby zrobiło się taniej
Typ niepokorny
Szombierski trafił na złoty okres rybnickiego żużla. Na początku XXI wieku Dominik Kolorz, obecny szef górniczej "Solidarności" na Śląsku, potrafił załatwić solidne pieniądze dla klubu, wykorzystując przy tym swoje znajomości w środowisku. Nawet adepci szkółki i juniorzy nie mogli wtedy narzekać na warunki i sprzęt.
- Majster, nie jedzie - te słowa stały się przekleństwem dla Szombierskiego, który był przyzwyczajony, że tuner Ryszard Małecki tak ustawi mu motocykl, że właściwie nie będzie musiał dorzucać nic od siebie. Gdy później zabrakło Małeckiego, to i wyniki zawodnika przestały imponować.
Za prowadzenie RKM-u odpowiedzialny był wtedy trener Jan Grabowski. Miał żelazną zasadę - juniorzy nie mogą być na bakier z nauką. Tymczasem Szombierski miał z nią problemy. Nieobecności w szkole stały się codziennością. Gdy szkoleniowiec pogroził mu wyrzuceniem z ekipy, żużlowiec poszedł na skargę do działaczy. Ci przymknęli oko, bo w końcu Szombierski zapewniał punkty.
Z czasem przylega do niego pseudonim "Szumina" - głównie z powodu imprezowego stylu życia. Dość powiedzieć, że jako junior dumnie prezentował na swoich motocyklach loga firmy "Kulalu" - działającej w tamtym okresie w Rybniku agencji towarzyskiej. - Czy to jakiś problem, że miałem nazwę domu publicznego na skórze? Pieniądze płacili. A praca w domu publicznym jest taka, jak każda inna, tyle że ponoć najstarsza na świecie - mówił Szombierski naszemu portalowi w roku 2017 (czytaj TUTAJ).
Lokalny matador
Szombierski został brązowym mistrzem Europy seniorów (2002), drugim wicemistrzem świata juniorów (2003), wystartował z "dziką kartą" w jednym z turniejów Grand Prix. Jednak ambicja nie poszła u niego w parze z talentem. Dla miejscowej społeczności był bohaterem i to mu wystarczało, stąd łączenie żużla z imprezami i omijaniem treningów.
Jego elementem charakterystycznym stało się machanie do rybnickich kibiców, gdy znajdował się na wyjściu z drugiego łuku rybnickiego toru. Niejednokrotnie cały stadion w takich chwilach skandował "Szumina!". Tak było chociażby jesienią 2003 roku, gdy RKM po latach wygrywał I-ligowe rozgrywki i wracał do żużlowej elity.
Spiker pyta go o to, w jaki sposób będzie świętować sukces. - Trzeba załatwić z policją, żeby przez najbliższy tydzień mnie nie zatrzymywała - mówił do mikrofonu.
Jednak Szombierski w Ekstralidze przekonał się, że samym talentem nie można podbić świata. Średnia biegowa 1,351 mówiła wiele. RKM po ledwie jednym sezonie spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. Żużlowiec rozmieniał się na drobne, ale miał swoich obrońców w Rybniku, bo i klub coraz gorzej funkcjonował. Byli tacy, którzy twierdzili, że słabe wyniki "Szuminy" to kwestia zaległości finansowych RKM-u.
Pojawiam się i znikam
O skali talentu Szombierskiego może świadczyć to, że mimo dwuletniej przerwy w startach, gdy w roku 2010 drugą szansę dał mu Włókniarz Częstochowa, potrafił z marszu punktować w PGE Ekstralidze. "Lwy" wyciągnęły go z niebytu - w tym okresie żużlowiec pracował fizycznie w Niemczech. Gdy prezes Marian Maślanka ściągał go pod Jasną Górę, niektórzy pukali się w czoło.
- Na pierwszych treningach był w tak dobrej formie, że przed jednym z meczów zapytałem go czy da radę przejechać cztery okrążenia, bo jak wiadomo, na treningach startuje się na dwa. Przyrzekł, że tak. Umieściłem go w składzie, a ludzie ze mnie szydzili. Ja byłem spokojny, bo znałem jego możliwości. On odwdzięczył się 10 punktami - powiedział nam Jan Krzystyniak, trener Włókniarza w 2010 roku.
W Częstochowie też go pokochali. Za szczerość, za walkę do samego końca, za proste gesty. Głównym sponsorem i właścicielem Włókniarza stał się w pewnym momencie Artur Sukiennik (zmarł w 2018 roku) - oskarżony później o nielegalną działalność na rynku paliwowym. Skarb Państwa wskutek jego oszustw podatkowych miał stracić ponad 250 mln zł.
Sukiennik był pod takim wrażeniem Szombierskiego, że nawet kupił mu mieszkanie. Wszystko po to, aby żużlowiec miał stabilizację życiową. Jej brak miał bowiem być przeszkodą w osiąganiu coraz lepszych wyników na torze. Własne "m" nie załatwiło problemu. Żużlowiec punktował coraz gorzej, aż wrócił do Rybnika. Najpierw do I ligi, potem do Ekstraligi.
Znów był lokalnym matadorem. Potrafił zachwycać, bo początkowo wygrywał nawet z mistrzami świata - chociażby Taiem Woffindenem, by po chwili osiadać na laurach i irytować trenerów i działaczy swoim zachowaniem. Dlatego nieprzypadkowo jego dorobek z sezonów 2015-2016 to ledwie pięć spotkań.
- Myślę, że Szombierski tylko sobie samemu zawdzięcza, że nie osiągnął w żużlu większych sukcesów. Mógł być nawet mistrzem świata. Każdy chciał mu pomóc, bo wiedział, jakie on ma papiery do jazdy. Też mu pomagałem, ale w pewnym momencie zrozumiałem, że nic z tego nie będzie. On pewne rzeczy, brzydko mówiąc, olewał. Wiedział o co chodzi w żużlu jak nikt inny, potrafił wyczuć rywala, ale nie dokładał wielkiej pracy od siebie do tego - ocenił po latach Krzystyniak.
"Czasami muszę wypić"
Szombierski w swojej karierze przeżył klubową tragedię. W roku 2006 samobójstwo popełnił Łukasz Romanek - jego kolega z drużyny, który nie poradził sobie z presją i coraz gorszymi wynikami. Na jego pogrzebie na twarzy żużlowca widać łzy. Kilka lat później w wywiadzie z WP SportoweFakty nawiąże do tamtej tragedii. - Czasami muszę wypić. Jedni się wieszają, a ja wolę się napić, żeby te emocje jakoś odreagować - stwierdził.
- Nigdy nie byłem alkoholikiem. Wiecie, że w ciągu kilku ostatnich lat kilkanaście razy badali mnie alkomatem. Na stadionie i poza nim. Niby przypadkowo, ale ja tam swoje wiem. Jak dobrze liczę, to w krótkim czasie dmuchałem chyba z piętnaście razy. I co? Wynik zawsze był negatywny, zero alkoholu - dodał.
Za to 24 marca 2020 roku Szombierski nie chciał dać się zbadać. Tego wieczoru wsiadł za kierownicę samochodu po pijaku. Spowodował wypadek, w którym ciężko poszkodowana została 33-letnia Beata. Uciekł z miejsca zdarzenia, późniejsze badanie krwi wykazało u niego ponad 2 promile alkoholu w organizmie.
Od tego momentu Szombierski przebywa w areszcie. Grozi mu 12 lat więzienia. Takiego upadku na dno polski żużel jeszcze nie widział.
Czytaj także:
Ofiara Rafała Szombierskiego. Walczy o powrót do normalności po wypadku
Szombierski spowodował wypadek i uciekł z miejsca zdarzenia