Mimo przeciwności losu dominował w krajowym żużlu. Za przejście do nowego klubu miał otrzymać Moskwicza

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: żużlowiec
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: żużlowiec

W jego karierze było kilka momentów, za które mógł znienawidzić sport. Zawsze jednak wychodził obronną ręką z kłopotów. Tak było także przy okazji pierwszego głośnego transferu w polskim żużlu. 28 marca przypada 92. rocznica urodzin Floriana Kapały.

Lata 50-te w polskim żużlu zostały zdominowane przez zawodnika urodzonego w Szymanowie, maleńskiej wsi w pobliżu Rawicza. Nazywał się Florian Kapała. Talent do jazdy na motocyklu miał nieziemski. Nieprawdopodobne jest to, że wywalczył wiele tytułów mimo feralnych kontuzji, które odnosił wcześniej. Gdy przysłużył się jednemu klubowi, to postanowił zasilić inny na drugim końcu Polski. Sprawa jego transferu w sportowych mediach była niczym telenowela…

Noga w gipsie i zmasakrowana ręka

Florian Kapała był jednym z założycieli klubu RKS Rawicz, który powstał w 1948 roku. Z biegiem czasu stał się lokalną gwiazdą. Nie potrzebował zbyt wielu jazd, by przystosować się do motocykla. Jego talent zakłóciły jednak kontuzje i o mało nie zakończyły kariery.

W 1951 roku Kapała złamał nogę na zgrupowaniu na nartach w Zakopanem. Na stadion w Rawiczu zamiast w roli żużlowca, przychodził o lasce jako widz. Palił się do jazdy, ale złamanie było na tyle paskudne, że musiał pauzować przez dłuższy okres czasu. Nie dał za wygraną. Po kilku miesiącach od kontuzji był tak spragniony jazdy, że wymusił na lekarzu zgodę na uczestniczenie w zawodach żużlowych. Efekt był taki, że Kapała na pierwszym meczu po powrocie zaliczył niekontrolowany upadek, a później… kolejne trzy miesiące w gipsie.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Bracia Holderowie komentują zmiany regulaminowe w PGE Ekstralidze

Ówczesny sezon był dla ambitnego zawodnika stracony. Nie przeczuwał on jednak, co się wydarzy w 1952 roku. Ponownie dopadła go straszliwa kontuzja. Do zdarzenia doszło na starym stadionie Unii Leszno, czyli "Sokole". Kapała po niegroźnym upadku podnosił się, a jego silnik nie zgasł. Zawodnik Kolejarza Rawicz stracił równowagę i nieszczęśliwie lewa ręka trafiła w szprychy wirującego koła. Tylko dzięki działaniu lekarzy z Poznania, Kapała nie stracił ręki. Pod koniec 1952 roku był w stanie już wrócić do rywalizacji na torze.

Rywale mogli oglądać głównie plecy "Florka"

Po fatalnych kontuzjach nastała era wielkości Floriana Kapały. Już w 1953 roku wywalczył tytuł indywidualnego mistrza Polski. To dla niego podczas meczów ligowych na stadion w Rawiczu przychodziły tłumy kibiców. Ten odwdzięczał się kompletami punktów. Prowadził zespół z małego miasta do największych sukcesów w historii klubu. Lata 1954 i 1955 przyniosły bowiem medale drużynowych mistrzostw Polski, odpowiednio brązowy i srebrny.

Wtedy, kiedy Kapała prowadził drużynę klubową do wielkich sukcesów, to sam w zawodach indywidualnych furory nie robił. Odrobił to jednak z nawiązką w 1956 roku. Wówczas indywidualne mistrzostwa Polski składały się z trzech rund. Wszystkie wygrał zawodnik Kolejarza Rawicz. On nokautował rywali. W ciągu tych trzech turniejów stracił zaledwie jeden punkt. Miało to miejsce na torze w Rzeszowie, który dwa lata później był już jego domowym obiektem.

Pierwszy głośny transfer w historii polskiego żużla

Pod koniec 1957 roku Florian Kapała ogłosił, że zamierza odejść z Kolejarza Rawicz do Stali Rzeszów. Na Podkarpaciu budowano właśnie nową potęgę polskiego żużla. Ówczesny 2-krotny indywidualny mistrz Polski zdecydował się na wzięciu udziału w tym projekcie. Jego głos miał jednak małe znaczenie. Wówczas transferów praktycznie nie przeprowadzono. Wspominał kilka lat temu o tym na łamach naszego portalu red. Robert Noga:

- W tamtych czasach nie było jednorocznych kontraktów, czy jakichś list transferowych, obowiązującym standardem była niemal sportowa wersja niewolnictwa. Prawie każde przenosiny traktowane były jak kaperownictwo i na ogół niechętnie traktowane przez środowisko. Uprzywilejowane były kluby wojskowe i milicyjne, które pod pozorem służby mogły ściągać do siebie co lepszych zawodników. Korzystała z tego w tamtych latach na przykład gwardyjska bydgoska Polonia. Ale w sumie wówczas ciekawe transfery nie odbywały się zbyt często - napisał.

- Florian Kapała po rozmowach z rzeszowskimi działaczami jesienią 1957 roku pisze podanie o zwolnienie go z Kolejarza. Ale rawickim działaczom nie w smak pozbywanie się najlepszego od lat zawodnika. "W odpowiedzi na Wasz wniosek w przedmiocie zwolnienia Was z R.K.K.S Rawicz Zarząd Klubu donosi, że zwolnienia udzielić nie może. Równocześnie zawiadamia się, że uchwałą powziętą na zebraniu Zarządu Klubu w dniu 12 lutego 1958 r. została na kolegę nałożona kara dyskwalifikacji na okres 2 lat". Odpowiedź działaczy poraża surowością. Dwuletnia dyskwalifikacja! Robi się z tego niezdrowa sensacja i pożywka dla prasy - dodał.

Moskwicz dla mistrza

Poznańska gazeta, Kurier Sportowy szalała z rozmaitością codziennych nagłówków. Dziennikarze sugerowali, że Florianowi Kapale za przejście do Rzeszowa obiecano Moskwicza i 7 tysięcy złotych miesięcznie. Wychowanek Kolejarza Rawicz miał otrzymać radziecki samochód, żeby sobie "nóżąt nie utrudzić".

Po wielu dniach dywagacji i szumów medialnych Główna Komisja Sportu Żużlowego uchyliła karę dla Kapały. Na początku zawodnik miał odbywać roczną karencję, ale Stal Rzeszów poradziła sobie także z tym problemem. Już w 1958 roku Kapała zadebiutował w nowym klubie.

Debiut był jak najbardziej udany. 13 kwietnia 1958 roku Stal Rzeszów pokonała na własnym torze Unię Leszno 48:30, a bohater głośnego transferu zapisał na swoim koncie 11 punktów.

Również jednak i w trakcie tamtego sezonu nowy nabytek rzeszowian nie miał szczęścia. Kapała doznał kontuzji w meczu ze Śląskiem Świętochłowice, a drużyna bez niego słabo radziła sobie w lidze, wobec czego zakończyła rozgrywki dopiero na 7. miejscu i spadła do niższej klasy rozgrywkowej.

Złote lata rzeszowskiego żużla

Stal Rzeszów w 1960 roku po rocznej przygodzie w niższej lidze ponownie jeździła wśród najlepszych. Zespół z Rzeszowa napisał piękną kartę w historii polskiego żużla. Jako beniaminek ligi został drużynowym mistrzem Polski. Drużynę do złota prowadził nie kto inny jak Florian Kapała, który wykręcił średnią 2,68 pkt/bieg.

Kapała we wszystkich rozgrywkach jeździł jak nakręcony. Rok 1961 był najlepszym w jego karierze wypełnionej sukcesami. Kolejne złoto DMP ze Stalą, powrót na tron w indywidualnych mistrzostwach Polski, zwycięstwo w pierwszej edycji Złotego Kasku. Na dokładkę reprezentował Polskę w drużynowych mistrzostwach świata we Wrocławiu, gdzie nasi zawodnicy sięgnęli po złoto. Zrobili to w takiej scenerii i reżyserii, jakiej nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcook.

Lata mijały, ale nie zmieniało się to, że żużlowcy dalej oglądali plecy Floriana Kapały. Ten bowiem nie zamierzał oddawać zwycięstw swoim rywalom. W 1962 roku sięgnął po czwarte w karierze złoto IMP. Ze Stalą Rzeszów zdobywał kolejne medale w rozgrywkach drużynowych, będąc zarazem jej liderem.

W 1967 roku odszedł na sportową emeryturę. Odchodził w dobrej formie, z uśmiechem na twarzy i bogatą kolekcją trofeów, o której wielu mogło tylko pomarzyć. Florian Kapała elektryzował kibiców, gdy zmieniał maleńki Rawicz na nową potęgę z Rzeszowa. Przede wszystkim jednak prezentował taką klasę na torze, że wszyscy musieli czuć przed nim respekt.

Po zakończeniu kariery zawodniczej Florian Kapała był trenerem w kilku klubach. Do końca swojego życia kochał żużel. Uczęszczał na zawody i dzielił się swoimi spostrzeżeniami z innymi. Zmarł 18 listopada 2007 roku.

Czytaj także:
Z przyczepy kempingowej na sportowy Olimp. To on był architektem sukcesów Taia Woffindena
Polski sportowiec z mroczną historią. Sąd wydał na niego wyrok śmierci

Komentarze (0)