Żużel. Amerykanin robił sztuczny śnieg w Polsce z pierza z poduszek. Miał fantazję jak mało kto

Getty Images / Staff/Mirrorpix / Na zdjęciu: Kelly Moran w sezonie 1989
Getty Images / Staff/Mirrorpix / Na zdjęciu: Kelly Moran w sezonie 1989

- Mógł być mistrzem świata, bo miał na to papiery, ale on się bawił żużlem. Czwarte miejsca go prześladowały - wspomina Henryk Grzonka Kellego Morana. Właśnie mija 11. rocznica śmierci amerykańskiego żużlowca.

W tym artykule dowiesz się o:

[tag=20313]

Kelly Moran[/tag] zmarł 4 kwietnia 2010 roku w wieku zaledwie 50 lat. Największe sukcesy w karierze międzynarodowej święcił z reprezentacją Stanów Zjednoczonych w Drużynowych Mistrzostwach Świata. Na koncie miał dwa złote, jeden srebrny i dwa brązowe medale DMŚ. Wywalczył także srebro i brąz Mistrzostw Świata Par.

Skazany na czwarte miejsce

Amerykanin wystąpił także trzykrotnie w finałach Indywidualnych Mistrzostw Świata. Za każdym razem był czwarty. Najbliżej medalu był w debiucie w IMŚ w Chorzowie w 1979 roku. - Kilka razy widziałem go na żywo - wspomina Henryk Grzonka, znany dziennikarz i komentator radiowy. - Po raz pierwszy w finale IMŚ w Chorzowie w 1979 roku, kiedy miała miejsce znamienna sytuacja. Moran po przegranym barażu z Michaelem Lee został zaproszony na podium. Nie wiem, jak to się stało, ale on jest z najlepszą trójką Ivanem Maugerem, Zenonem Plechem i Micheaelem Lee na zdjęciach z ceremonii dekoracji. Zgromadził wtedy jedenaście punktów, ale przegrał baraż z Brytyjczykiem. Przyjechał do mety przed Billy Sandersem i Ole Olsenem, ale medalu nie zdobył. Czwarte miejsca go prześladowały - dodaje Grzonka.

Nasz rozmówca wspomina także finał DMŚ w Lesznie z 1984 roku, kiedy również miał okazję na żywo zobaczyć Kellego Morana. - Amerykanie zdobyli trzecie miejsce. Nie miałem jednak wtedy ani sposobności, ani też specjalnego powodu, żeby zrobić z nim rozmowę. Koncentrowaliśmy się na Polakach i co najwyżej mistrzach świata. Ole Olsen brylował wtedy w Lesznie jako trener reprezentacji Danii - wspomina Grzonka.

Zrobili śnieg z poduszek

Do annałów przeszła historia z pamiętnego finału DMŚ w Lesznie. Zawodnicy byli wtedy zakwaterowani w Rydzynie. Amerykanie wpadli na nietuzinkowy pomysł, by latem zrobić zimowy klimat. Porozrywali poduszki i zrobili sztuczny śnieg. Jak wieść niosła, głównym sprawcą był Kelly Moran, niezwykle rozrywkowy człowiek. Historia ta nie ujrzała światła dziennego, a organizatorzy finału DMŚ musieli świecić oczami z racji niekonwencjonalnego zachowania Amerykanów.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Baron, Żyto, Buczkowski, Gajewski i Frątczak gośćmi Galewskiego!

- Narozrabiali w Rydzynie, ale to był 1984 rok, tuż po stanie wojennym. Tego nie można było nagłaśniać. Pozostało to tajemnicą Poliszynela. Wtedy było cicho sza i sprawę zamieciono pod dywan - wspomina Grzonka.

- Niektórzy mówili, że Kelly Moran gwiazdorzył. Moim zdaniem to było jego naturalne zachowanie, z dużą swobodą, a nie robienie z siebie gwiazdy. Potrafił się uśmiechnąć, wykonać jakiś gest ręką. Taki typowy kowboj z dalekiej Ameryki - opisuje Grzonka. - Zupełnie inny był jego młodszy brat, Shawn. U niego było już więcej wyrachowania - dodaje.

Żegnał Jancarza i Plecha

Starty zagranicznych gwiazd w latach 80. ubiegłego wieku w Polsce nie były codziennością, jak teraz. Najlepsi żużlowcy świata przyjeżdżali do naszego kraju głównie na finały IMŚ, DMŚ czy MŚP. Zdarzały się jednak wyjątki. John Malcolm Smith przyjeżdżał z gwiazdami na pokazowe turnieje. Tak było choćby w 1986 roku, gdy żegnano kończącego karierę sportową Edwarda Jancarza.

- Pamiętam, że na żywo Morana widziałem także podczas turnieju pożegnalnego Edwarda Jancarza w Gorzowie. Przełamał wtedy kompleks czwartego miejsca, bo był drugi, a zawody wygrał tata Jasona Crumpa, Phil. Rok później w Gdańsku pojawił się na turnieju pożegnalnym Zenona Plecha. Wtedy znowu był czwarty - przypomina Henryk Grzonka.

Żużel dawał mu radość

- On się bawił żużlem. To był taki gość, który oczywiście traktował serio walkę i rywalizację, ale widać było autentyczną radość, jaką dawał mu speedway. Miał fajny styl jazdy, on się tym cieszył. Był wyrazisty na torze - opisuje Amerykanina znany komentator.

- Ostatni raz na żywo Kellego Morana widziałem w Pardubicach w 1990 roku. Pojechał tam bardzo dobrze. Zdobył z reprezentacją USA brązowy medal. Pamiętam także finały MŚP. Zapamiętałem dwa z jego udziałem, zwłaszcza ten w Landshut, kiedy po raz ostatni jeżdżono w sześciu - dodaje Grzonka.

- To naprawdę był zawodnik, który mógł zostać mistrzem świata. Może nie został nim dlatego, że się bawił żużlem. U niego nie było nic wyrachowane, nic za wszelką cenę. Nie traktował tego sportu na zasadzie śmierć i życie - kończy Henryk Grzonka.

Kelly Moran pod koniec stycznia 2010 wylądował w szpitalu w stanie krytycznym. Lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie z uwagi na chorobę płuc. Zmarł w hospicjum w Palm Desert w Kalifornii w wyniku komplikacji z rozedmą płuc.

Zobacz także: Czy Unia Leszno to fenomen?
Zobacz także: Będą wyrzucać z parku maszyn

Komentarze (0)