- Gdyby nie "kapeć" złapany przez Grigorija Łagutę, ten mecz mógł się zupełnie inaczej dla nas ułożyć. Wygraliśmy, pomimo ogromnego pecha Mikkela Michelsena. Duńczyk raz miał awarię świecy zapłonowej, a później dwa razy, tak jak Grisza łapał panę. Niebywała sprawa, żeby w jednym meczu mieć tyle zdarzeń losowych - mówi po spotkaniu w Zielonej Górze Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin.
Różnicę dla gości zrobili juniorzy, którzy zdobyli razem 14 punktów. - Grigorij Łaguta zrobił akcję na miarę zwycięstwa w 15. biegu. Wcześniej też pokazał kapitalny żużel. Bardzo dobrze jechał też Jarek Hampel, ale najważniejsze punkty zdobyli nasi juniorzy. Wygrana Wiktora Lamparta i Mateusza Cierniaka w 12. wyścigu z Maxem Fricke była kluczowa dla losów meczu - uważa nasz rozmówca.
Kierownictwo lubelskiej drużyny odważnie postawiło w 14. biegu na parę juniorską. Ci jednak nie wytrzymali obciążenia i obaj dotknęli taśmę. Wykluczony był ten, który zrobił to pierwszy, czyli Lampart. - Czasami tak bywa, że juniorom jeszcze puszczają nerwy. Nie zmienia to jednak faktu, że te ich 16 punktów przeważyło losy meczu - podkreśla Ziółkowski.
Od wygranej lublinian w Zielonej Górze minęło 31 lat. - Pamiętam doskonale ten mecz, bo w 1990 roku byłem wtedy kierownikiem drużyny. Od tego momentu minął szmat czasu. Dzisiaj cieszymy się z wygranej, która jest kolejnym krokiem do fazy play-off, ale oczywiście do realizacji naszego celu jeszcze daleka droga - zakończył menedżer Motoru.
Zobacz także: Apator wjechał do czwórki
Zobacz także: Apator zlał GKM. Kasprzak i Bjerre nadal z formą w lesie
ZOBACZ WIDEO Żużel. Czy Tomasz Bajerski mimo porażek ma powody do uśmiechu?