Słynny Australijczyk Jason Crump mawiał kiedyś, że tylko dwóch zawodników zdobyło tytuł indywidualnego mistrza świata, nie mając za sobą dłuższego epizodu w lidze angielskiej. Do tego grona należą Bartosz Zmarzlik i Jerzy Szczakiel. Zmarzlik odjechał na Wyspach jedno spotkanie w swojej karierze, a Szczakiel ani jednego. Wielu uważa, że jazda w Anglii to dla zawodników prawdziwa sportowa szkoła życia.
- Sporo elementów złożyło się na to, że Jerzy Szczakiel nie jeździł w lidze angielskiej. Przede wszystkim nie każdy polski żużlowiec, który chciałby trafić do tej ligi, mógł to zrobić. To nie było oczywiste. Zawodnik, żeby wyjechać za granicę, musiał otrzymać zgodę najwyższych polskich władz. Później, gdy pierwsi żużlowcy przetarli szlaki, to było trochę łatwiej, ale i tak nie każdemu było dane wyjechać - mówi Henryk Grzonka, dziennikarz żużlowy.
- Drugą sprawą było stanowisko klubów. Chwilami nie mogły one sobie pozwolić na utratę kluczowych zawodników. Gdy np. Zenon Plech startował w Anglii, to później opuszczał mecze w Polsce. Przejazd z Anglii w tamtych czasach był bardzo męczący i długi. Przeprawa promem przez kanał La Manche z przyczepką, na której był motocykl i dalszy przejazd, to była podróż na kilka dni. Zawodnik, który wyjeżdżał do Anglii może się rozwijał i zarobił parę groszy, ale jednak z punktu widzenia polskich klubów nie był to dobry interes - dodaje Grzonka.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Murawski, Chomski i Noskowicz gośćmi Musiała
Grzeczny i skoncentrowany zawodnik
Żużlowiec urodzony w Grudzicach stopniowo piął się w hierarchii polskiego żużla, lecz często był w cieniu najlepszych. - Jerzy Szczakiel był zawodnikiem z innej bajki. On nie zawsze "pasował" do żużlowego towarzystwa. Na zgrupowaniach przed zawodami chodził wcześnie spać. To nie był chłopak, który imprezował. Był trochę w bocznym nurcie polskiej kadry. Zawsze cichy, spokojny i skromny. Być może sam nie szukał jazdy w Anglii, bo do szczęścia wystarczyły mu mecze w Kolejarzu Opole - uważa Grzonka.
Pierwszą próbkę swoich umiejętności na arenie międzynarodowej Jerzy Szczakiel zaprezentował w 1971 roku podczas finału Mistrzostw Świata Par w Rybniku. Szczakiel jeździł w parze wspólnie z Andrzejem Wyglendą. Polacy sięgnęli po złoto i w późniejszej historii mistrzostw nikt nie powtórzył ich wyniku.
- Jerzy Szczakiel miał taką zaletę, że w najważniejszych momentach potrafił się skoncentrować, jak mało kto. Nie chcę sobie wyobrażać, co musiało dziać się w jego głowie, gdy został wytypowany do jazdy w Mistrzostwach Świata Par w 1971 roku, kiedy wielu myślało, że polski zespół z Andrzejem Wyglendą stworzy Antoni Woryna. Szczakiel potrafił się zmobilizować i wspólnie z Wyglendą pojechali koncertowy turniej - stwierdza Grzonka.
Sprzęt od kolegi
Dwa miesiące po zawodach w Rybniku odbył się finał Indywidualnych Mistrzostw Świata w szwedzkim Goeteborgu. Dla Jerzego Szczakiela okazał się on bardzo nieudany, gdyż zakończył go z zerowym dorobkiem punktowym. Wtedy jednak zebrał doświadczenie, które najpewniej zaprocentowało dwa lata później.
- Gdy kiedyś zapytałem go o występ w Goeteborgu, to odpowiedział: "Daj spokój, było minęło". Oczywiście nie był zadowolony ze swojego wyniku, lecz to wcale nie oznaczało, że nie lubił jeździć na tego typu torach. Wychowywał się bowiem na opolskim owalu, który jest technicznym torem. Występ w Szwecji po prostu mu nie wyszedł. Zapłacił frycowe za pierwszy finał Indywidualnych Mistrzostw Świata. Takie sytuacje także się zdarzają - podkreśla nasz rozmówca.
W latach 70-tych zupełnie inaczej wyglądała sytuacja zawodników pod kątem sprzętowym. - Jeśli chodzi o sprzęt, to Jurek nie był krezusem. Nie miał wybitnych maszyn. Był skazany na klubowe Jawy. Kiedyś po treningu jeden z jego kolegów z Opola dał mu motocykl do przetestowania. Jurek się przejechał i powiedział do niego: "Chłopie weź sobie ode mnie motocykl, który chcesz, a ten twój zostaw mnie. On mi bardzo pasuje". Później startował na tej maszynie bardzo długo i to z niej korzystał podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Świata w Chorzowie - wspomina Grzonka.
Mama była dla niego najważniejsza
Zmagania w Chorzowie przeszły do historii polskiego i światowego żużla. Finał Indywidualnych Mistrzostw Świata oglądało sto tysięcy kibiców. Wśród pięciu Polaków walczących o tytuł był Jerzy Szczakiel, który sprawił sensację i zdobył złoto. W biegu dodatkowym pokonał Nowozelandczyka Ivana Maugera. Wychowanek Kolejarza Opole wyszedł z cienia innych faworytów. W Chorzowie wychodziło mu wszystko.
- Jurek chwilami szukał w sobie niezwykłych motywacji. Był przywiązany do domu i rodziny. Bardzo wspierała go mama. Kilka miesięcy przed zawodami w Chorzowie zmarła. Jurek kiedyś w rozmowie ze mną wspominał, że to dla niej zdobył złoto. Chciał zrobić wszystko, aby jej nie zawieść. Po finale mistrzostw świata wszystkie kwiaty, które otrzymał na dekoracji oraz złoty wieniec zabrał na grób mamy - mówi Grzonka.
Po zdobyciu złota Jerzy Szczakiel był już zawodnikiem spełnionym. Jeszcze w 1974 roku był w drużynie, która sięgnęła po brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Świata. Później skupił się głównie na występach ligowych, zawsze będąc ważną częścią Kolejarza Opole. Kariera mistrza zakończyła się dość wcześnie, bo w 1979 roku.
- Kariera Jerzego Szczakiela dobiegła końca, gdy miał 30 lat. Spory wpływ na ten stan rzeczy miały kontuzje, które mu nie odpuszczały. Myślę, że gdyby nie one, to mógłby pokusić się jeszcze o kilka sukcesów i być może trafiłby do ligi angielskiej - zakończył Grzonka.
1 września przypada pierwsza rocznica śmierci Jerzego Szczakiela.
Czytaj także:
Gdyby nie Skrzydlewski, to już by nie jeździł. Chciałby startować dla macierzystej drużyny [WYWIAD]
Najlepsza liga ma pomóc budować żużel na świecie. Oto możliwe zapisy regulaminowe