"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Spodobała mi się niedawna wypowiedź Jacka Ziółkowskiego o pogoni za króliczkiem, będąca odpowiedzią na pytanie, czy Koziołki w wersji 2022 to drużyna na złoto. Otóż lubelski menago zauważył nieco wymijająco, bez wzmagania presji, że przede wszystkim chciałby dostrzegać w Motorze ekipę, która przez najbliższych kilka lat będzie skutecznie szturmować "czwórkę", a w niej szarpać się o medale. Niejako bez gwarancji na żaden z nich, a tym bardziej na złoto - bo przecież takiej gwarancji nie da nikt i nikomu. Natomiast pogoń za króliczkiem potrafi być ważniejsza od tego, by go dopaść.
Takiej gwarancji nie miała choćby faworyzowana Jutrzenka-Polonia Bydgoszcz w 1999 roku, mimo że była zbudowana dość bliźniaczo do obecnej Betard Sparty. Tzn. silna siłą swoich trzech muszkieterów: Tomasza Golloba, Piotra Protasiewicza i Ryana Sullivana. Jedne pechowe zawody - finał Złotego Kasku - sprawiły jednak, że budowla się posypała, by nie rzec, że w ogóle przestała istnieć. W efekcie przed czterolatką Fogo Unii (2017-2020) ostatnią taką serię zaliczyła Stal Gorzów w latach 70. (1975-78). Natomiast bydgoszczanie, mistrzowie kraju w latach 1997-98 i 2000, wylądowali w sezonie 1999 za podium. Choć przed karambolem Golloba z Protasiewicza też wyglądali jak złoto.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Kenneth Bjerre mówi o swojej roli w Polonii. Wyjaśnia, co powinno pomóc w awansie
O pogoni za króliczkiem książkę mógłby napisać Andrzej Rusko. Mianowicie odnoszę wrażenie, że prezes tropił go pięć lat (2017-2021), ostatecznie kończąc pogoń sukcesem. No bo spójrzmy - w latach 2015-2020 ekipa WTS-u sięgnęła po pięć medali Drużynowych Mistrzostw Polski, jednak żaden nie świecił tak, jak lubimy najbardziej. Trzy krążki były srebrne, a dwa brązowe.
Sezony 2015 i 2016, de facto, trzeba jednak zamieść na osobną kupkę. Betard Sparta była wówczas bezdomna i bardziej niż o złocie myślała o przetrwaniu na obczyźnie. Zatem wicemistrzostwo Polski, wywalczone gościnnie pod Jasną Górą (2015), należy uznać za akt heroizmu. Zresztą, rok później również chodziło co najwyżej o godną egzystencję, tyle że w Poznaniu. A mimo to zespół znów się dostał do mitycznej czwórki.
A więc w ciągu siedmiu ostatnich sezonów (2015-2021) Betard Sparta siedmiokrotnie meldowała się w fazie play-off. Drugiego takiego nie znajdziesz. Przy czym na poważnie klub zaczął myśleć o tytule przed sezonem 2017, kiedy to wrócił na zmodernizowany Stadion Olimpijski i chciał ten powrót efektownie zaakcentować. Co prawda od tego momentu prezes mówił wyłącznie o tytule, jednak, po prawdzie, nie rzucał na szalę wszystkiego. Chciał osiągnąć cel sposobem. Sprytem biznesmena i doświadczeniem najstarszego prezesa w stawce.
Owszem, ten projekt mógł wypalić, wszelako pod kilkoma warunkami. Że Vaclav Milik utrzyma się na topie, że Max Fricke będzie szedł metodycznie do przodu i że ekstraliga nie przerośnie Andrzeja Lebiediewa, tylko wzniesie na wyżyny. To kilka z tych warunków. Ci, którzy w założeniu mieli przebijać głową sufit, nie potrafili jednak tego zrobić.
Dopiero przed sezonem 2021 Andrzej Rusko złapał Pana Boga za nogi i przeciągnął na swoją stroną. A tym Bogiem okazał się... Artiom Łaguta, brakujące ogniwo w mistrzowskiej układance.
A czy brakującym ogniwem lubelskiego projektu okaże się już w najbliższym sezonie Maksym Drabik? Czy może dopiero rok później, na przykład, Patryk Dudek? Niektórzy wierzyli, że ta dwójka stworzy pakiet już w minionym okienku transferowym i byłby to napad w biały dzień na tytuł DMP. Nie żaden misterny plan, tylko do bólu jawny. No ale... króliczka lepiej jest gonić, bo ludzie uwielbiają takie pościgi śledzić. Spójrzcie, jak bardzo skoczyła frekwencja na Olimpijskim od czasu, gdy tę pogoń ogłoszono. Owszem, niby ludzie dostawali przez kilka lat po głowach, ale jednak wracali. Inna sprawa, że wracali na nowy i czysty obiekt, zatem łatwiej im było zapomnieć o takich drobnych niedogodnościach jak niepowodzenie w finale czy półfinale.
W Lublinie wciąż mają stary obiekt, a mimo to chętnych do śledzenia pogoni nie brakuje. W zasadzie to nie ma gdzie ich upchać. Wiadomo, głód narastał latami. A jak to wyglądało ostatnio w Lesznie, gdzie z króliczkiem nikt się nie patyczkował, tylko gdy raz go chwycił za uszy, to nie wypuścił przez cztery lata? Zgoła odmiennie. Zdaje się, że problem widoczny był nawet wtedy, gdy należało zapełnić Smoczyka przy 25-procentowej otwartości, związanej z pandemicznymi obostrzeniami. Przesyt?
Oczywiście, w Lublinie nikt się przed złotem wzdrygać na będzie. Bo jeśli w sporcie pojawia się szansa na sukces, to trzeba ją chwytać. Następna może się nadarzyć dopiero w odległej przyszłości. Prezes Jakub Kępa wolał chyba jednak pozyskać mniej towaru, za to pewny, stąd zakupy poczynił jednoosobowe. Zresztą, zgodnie z tradycją rokrocznej wymiany najsłabszego ogniwa. Byle tylko Grisza Łaguta z Jarosławem Hampelem przetrzymali ten mozolny proces wzmacniania drużyny i zbyt szybko nie osiwieli. Bo seniorzy się starzeją, a juniorzy jednocześnie przestają być juniorami. I budowla sypie się od dołu.
Ale kto wie, może króliczek jest już blisko. Może skonsumowanie pogoni to kwestia nie najbliższych lat, a miesięcy.
Wojciech Koerber
Czytaj również:
-> Per Jonsson o transferach Apatora. Wskazuje faworyta PGE Ekstraligi i mówi o nowych rozgrywkach w Polsce
-> Legenda głośno śmieje się ze składu ROW-u Rybnik. "To bieda z nędzą!"