Żużel. Spowiedź Petera Karlssona: Polska? Jest wspaniała, ale początkowo nie podobała mi się [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Peter Karlsson (z prawej)
WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Peter Karlsson (z prawej)

- Pamiętam końcówkę lat 80., a później jak Polska się zmieniła, to niesamowite. Nie chciałem tu jeździć, ale później miałem super mechaników. Poznałem polskie jedzenie, żurek to moja ulubiona zupa - mówi Peter Karlsson.

W tym artykule dowiesz się o:

Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Pana brat Mikael Max opowiadał co nieco o waszych początkach, ale jak to wyglądało z pana pespektywy. Dlaczego został pan żużlowcem, jaki był główny motyw?

Peter Karlsson, były szwedzki żużlowiec, uczestnik cyklu Speedway Grand Prix: Mój tata był żużlowcem, a cała rodzina była skoligacona z klubem żużlowym w naszym środowisku. Spędzaliśmy na torze naprawdę wiele czasu, kiedy dorastaliśmy jako zawodnicy. Pamiętam swoje 9. urodziny. Kiedy tylko się obudziłem, to w moim pokoju był motocykl żużlowy. Jednak użyliśmy go pierwszy raz do jazdy po lodzie, opony temu sprzyjały.

Może to nie było moje największe marzenie, ale wiedziałem od początku, że chcę zostać żużlowcem. Kiedy miałem 12 lat, zacząłem już rywalizować z innymi, aż do 16-tki, kiedy przesiadłem się na 500-tki. Próbowałem innych dyscyplin, m.in. piłki nożnej, bandy, judo, strzelectwa, ale wygrał żużel.

ZOBACZ WIDEO Nietypowe daty fazy play-off. Marcin Majewski zaskoczony terminami półfinałów

Ojciec był dla pana pierwszym nauczycielem, ale w tej żużlowej przygodzie trafia się na zawodnika, który robi wrażenie i na którym stara się wzorować. Jaki był pana żużlowy idol?

Tata był zaangażowany w klub Pilarny Gullspang, to był lokalny klub, który skupiał fanatyków i przyjaciół tego sportu. Jeździłem na tym torze, fajny, krótki, jeden z najmniejszych w Szwecji. 250 metrów. Pokonywałem tam kółka jako młody zawodnik, ale w pierwszej drużynie nie jeździłem. Zaczynałem w Ornarna Mariestad, to jakieś 30 minut jazdy stąd. Moim idolem był Peter Collins, podobał mi się jego styl, chciałem jeździć jak on. Spotkałem się z nim kilka razy. Mam jego autografy, potem rozmawialiśmy wiele razy w Anglii. Świetny facet. Nie sądzę, abym coś wyciągnął większego z jego stylu, może jakieś detale.

W swoich początkach, w drugiej połowie lat 80-tych, pokazał pan dobry żużel. Był pan drugim juniorem w kraju. Rok później został pan Indywidualnym Mistrzem Szwecji. Jak pan wspomina tamten sukces?

Och! To było już tak dawno temu. Myślę, że nadal jestem najmłodszym zawodnikiem, którym został mistrzem w Szwecji, miałem niecałe 20 lat. Miałem wyścig dodatkowy z Mikaelem Blixtem. To było ważne wydarzenie. Nie miałem przy sobie swoich motocykli, które zostały we Włoszech, na finał IMŚJ, ale zawody przełożono. Z pomocą przyszedł mi kolega z drużyny w Szwecji, Kelvin Tatum, było mi łatwiej, bo jego mechanik pochodził z tej samej miejscowości co ja. Tatum pożyczył mi sprzęt i dzięki temu zrobiłem świetny wynik. Nie ukrywam, że to, co zrobił nie tylko tego dnia, ale w trakcie naszych wspólnych startów sprawiło, że stałem się lepszym żużlowcem. Widziałem jego profesjonalizm, a ja czułem się jeszcze jak amator.

W tamtym okresie liga brytyjska była najmocniejsza. Wolverhampton Wolves, to pana główny klub. Wiele doświadczeń, dobra lekcja żużla na dalszą część kariery. Niech pan opowie o swojej jeździe dla tej ekipy.

Sezon 1989 był dla mnie bardzo dobry, co skutkowało zaproszeniem na zawody do Reading, gdzie jeździło wielu szwedzkich zawodników, np. Jan Andersson czy Per Jonsson. Jednak był jeden problem. Musiałem mieć pozwolenie na pracę, którego nie udało się załatwić i dopiero w następnym roku trafiłem do Wolverhampton. Spędziłem tam około 20 lat. Mieszkałem tam też przez jakiś czas. Czuję, że to jest mój drugi dom. Promotor oraz menadżer nauczyli mnie naprawdę dużo. Peter Adams, zawsze spokojny, miał zdolności mówić zawodnikom ważne rzeczy, bez okazywania emocji.

Nie znałem jego przeszłości i niewiele mówiono mi o jego osiągnięciach, z jak wielkimi gwiazdami pracował. To był wspaniały czas. Mały tor, niezbyt łatwy do opanowania, ale później przypadł mi do gustu. Pamiętam, gdy straciliśmy zwycięstwo w lidze, w ostatnim biegu. Mieliśmy spore problemy, bo Sam Ermolenko złamał nogę. Belle Vue wygrało z nami spotkanie jednym punktem. Na koniec roku mieliśmy tyle samo dużych punktów w tabeli. Różnicą małych przegraliśmy złoty medal. To nas dużo nauczyło i zdeterminowani zgarnęliśmy mistrzostwo w niedalekim czasie. Znakomite były spotkania z Cradley. Przeżyłem coś takiego zarówno w Polsce z Gorzowem, jak i w Anglii z Wolves. Te mecze wyzwalały dodatkową presję.

W 1991 roku zadebiutował pan w polskiej lidze. Wybór padł na Polonię Bydgoszcz. Tylko jeden sezon w tym klubie, jak pan pamięta tamten czas?

Nie pamiętam zbyt wiele. Pierwsze zespoły, które reprezentowałem w Polsce nie sprawiały, że angażowałem się aż tak mocno. Priorytetem była Anglia. Byliśmy wtedy w zespole z Tonym Rickardssonem, ale jego dyspozycja nie powalała. Coś się z nim wówczas działo. Byliśmy w stanie go ogrywać, bez większych problemów. Może nie był fenomenalny jako junior, ale bardzo się starał. Tomasz Gollob? On już wtedy był wyjątkowy. Niesamowity styl jazdy, bardzo zaangażowany i agresywny. Wielki szacunek dla niego. Niewielu potrafiło robić takie rzeczy na motocyklu, co on.

Peter Karlsson w barwach klubu z Ostrowa
Peter Karlsson w barwach klubu z Ostrowa

Po tym sezonie nie ścigał się pan w Polsce przez kilka lat. Mikael miał prawie taką samą przerwę. Mówił, że nie chciał się rozdrabniać i skupić na jeździe w najlepszej lidze. Jak było z panem?

Anglia była najlepsza, to oddawałem całego siebie jeżdżąc dla Wolverhampton. Z drugiej strony, jeśli chciałbym jeździć na takim samym poziomie wtedy w Polsce, to byłoby to bardzo eksploatujące. Jest bardzo trudno zachować takie tempo na wszystkich frontach. To wymagało też większych nakładów. Miałem wtedy oferty z Polski, ale odpuściłem. Szwecja i Anglia w zupełności wystarczały, do tego dochodziły mistrzostwa świata.

Po kilku latach wrócił pan do Polski. Były zespoły z Piły, Rybnika, Torunia, Tarnowa, Lublina. Nasuwają się panu wspomnienia z tych ośrodków?

Wiele tych klubów było (śmiech). Wszystkie te miejsca wspominam bardzo dobrze. Na pewno miałem bardzo przyzwoity sezon w Lublinie. Walczyliśmy o Ekstraligę. Niestety przegraliśmy. Lublin ma kozła w herbie i przed zawodami wyprowadzali prawdziwe zwierzę! Dość trudny tor, super przyczepny, szczególnie na starcie. Miałem dobre silniki, skupiłem się, aby mieć tu dobre starty i stabilną trasę. Darek Śledź, skuteczny. Grzegorz Knapp, zabawny facet, nie mówił po angielsku, ale zaczepiał i wprowadzał dobry humor, wielka szkoda, że już go z nami nie ma. Tomek Piszcz, twardy i nieustępliwy, czasami szalony.

Piła? Pamiętam Hansa Nielsena. Czasami były tam problemy z pieniędzmi. Czarny tor, po którym zawsze byłem brudny. Więcej czasu spędziłem w pierwszej lidze, ale to nie była dla mnie wielka różnica. Pieniądze może trochę inne, miałem wiele frajdy w zespołach, w których jeździłem.

Potem spędził pan, z przerwami, kilka sezonów w Ostrowie Wielkopolskim. Wielu fanów uważa pana za bohatera. Jakie są pana odczucia z jazdy w Ostrowie? Słyszałem o bajecznym kontrakcie, po odejściu z Lublina.

Klub bardzo poważnie podchodził do sprawy. Miałem świetne relacje z prezesem Janem Łyczywkiem. Czułem się jak numer jeden. Tor w mojej opinii był fantastyczny. Różnica jaka była między Ostrowem, a pozostałymi zespołami była taka, że kontrakt, który miałem, zawsze był rozliczany bez jakichkolwiek problemów. Nie ukrywam, że jazda tutaj pozwoliła mi w jakimś sensie się rozwinąć i sprawiała mi dużą radość.

Drużyna z Ostrowa przez lata próbowała awansować do Ekstraligi, lecz gdy był pan w klubie, ta sztuka się nie udawała. Jak pan myśli, dlaczego?

To trudne pytanie. Cieszę się, że wreszcie się to udało. Publiczność w tym mieście zasługuje, by być w Ekstralidze. Było bardzo blisko, ale czegoś brakowało. Czasami tak w sporcie bywa.

Kluby, z którymi walczył pan o awans, w końcu dopięły swego. Lublin jak i Ostrów, podobna historia, bo minęło ponad 20 lat.

Tak, słyszałem i sprawia mi to wielką radość. Na pewno chciałbym przyjechać do Ostrowa zobaczyć kilka spotkań, może będzie okazja zobaczyć mecz z Lublinem. Tam też chciałbym się wybrać. To byłoby świetne.

Spędził pan w Polsce wiele lat. Widział pan, jak ten kraj się zmienia. Jakie są pana wspomnienia na temat Polski, spoza żużla. Co pan lubi w Polsce, a czego nie znosi?

Polska jest wspaniała. Pierwsze lata sprawiały, że wasz kraj mi się nie podobał. Pamiętam końcówkę lat 80-tych, a później jak Polska się zmieniła, to niesamowite. Nie chciałem tu jeździć, ale później miałem super mechaników. Poznałem polskie jedzenie, żurek to moja ulubiona zupa, tego w Szwecji nie skosztujesz. Golonka czy bigos też były super. Obiecałem sobie potem, że nigdy nie zjem McDonalda u was. Nie ma mowy! Wasz kraj powinien być z tego powodu naprawdę dumny. Jedyny problem z tym był taki, że mogłeś to zjeść raz na dzień (śmiech). Chcę się tu wracać, zobaczyć piękny kraj i próbować super jedzenie. Pamiętam Tyskie i Żywiec (śmiech). Obecnie Polska nie różni się wiele od innych krajów wysoko rozwiniętych.

Peter Karlsson (kask żółty) podczas zawodów Grand Prix
Peter Karlsson (kask żółty) podczas zawodów Grand Prix

To prawda, że zna pan polską historię?

Nie, to nieprawda (śmiech). Może troszkę. Dowiedziałem się pewnych kwestii, jak jeździłem w Częstochowie. Szwecja nie była w porządku, chcieli być wielkim imperium, a nasze kraje były w pewnym stopniu związane.

Z pewnością wszyscy Szwedzi chcieli być w mistrzostwach świata jak Tony Rickardsson. Obserwowaliście go, jak jeździ i się zachowuje. Co sprawiało, że wyróżniał się spośród was?

Po prostu był lepszy niż każdy inny zawodnik (śmiech). On miał niesamowity głód, by być najlepszym. Tony nie miał łatwego wieku juniora, z kolei Henka Gustafsson wówczas wyróżniał się spośród nas i jeździł jak z nut. Tony zawsze się starał, robił wszystko, by coś jeszcze poprawić. Przyciągał sponsorów, sam inwestował najlepiej jak potrafił, a to wszystko przyniosło efekty. Żużel jest dziś inny, każdy ma dobre pieniądze z klubów. Wtedy takiego finansowania nie było, a o wszystko musiałeś się zatroszczyć.

W 1996 roku miał pan przyzwoity sezon w Grand Prix. Szóste miejsce w klasyfikacji generalnej. Jak pan pamięta wspomniany rok? Było tam m.in. podium w GP Niemiec.

Miałem dobrą prędkość, potrafiłem pokonać świetnych zawodników. W Grand Prix starałem się tak samo jak w ligach. Kto wie, czy to nie jest przyczyna.

Jak pan myśli, dlaczego nigdy nie udało się dojechać do strefy medalowej? Czego panu zabrakło?

Wracając do tamtych lat, to uważam, że potrzebowałem bardziej skupić się na mistrzostwach świata. Z jednej strony kluby wymagają od ciebie wielkich rzeczy, bo presja jest nieustanna, ale czasami musisz postawić na swój główny cel, jakim jest sukces indywidualny. Mi tego zabrakło, powinienem położyć 110 proc. na jazdę w IMŚ.

Jeśli miałby pan wskazać najbardziej pamiętny moment w karierze...

Wskazałbym na złoty medal, kiedy wygraliśmy Drużynowy Puchar Świata w Poole.

Jeśli miałby pan szansę by zmienić cokolwiek w swoim żużlowym życiu, co to by było?

To trudne pytanie. Starałem się najmocniej jak potrafiłem. Nigdy się nad tym poważniej nie zastanawiałem. O IMŚ już wspominałem, mogłem delikatniej rozważyć priorytety.

Pana trzy ulubione tory?

Wolverhampton, Ostrów i Mariestad.

Najgorszy moment w pana karierze? Kontuzja? Przegrany wyścig?

Każdy upadek, który mi towarzyszył i uczucie, że nie możesz z tym nic zrobić. Upadek w Berlinie, a potem uzmysłowienie sobie, że nie mogę jechać. To mnie na pewno wyhamowało w cyklu.

Po skończonej karierze był pan m.in. menadżerem w Dackarnie Malilla. Był też moment, że widzieliśmy pana w boksie Taia Woffindena.

Tai poprosił mnie o pomoc podczas Grand Prix. Można powiedzieć zastąpiłem Petera Adamsa. Nadal byłem czynnym zawodnikiem, więc trochę się wahałem, ale zgodziłem się. Znaliśmy się dobrze z Wolverhampton. To było dobre doświadczenie. Na pewno nie łatwe, bo radzić mistrzowi świata trzeba było bardzo rozważnie. Skończył sezon na drugim miejscu, na pewno oczekiwał więcej, ale nie było źle. Nadal uważam, że Tai jest zawodnikiem, który może wygrywać z najlepszymi na świecie i jest w stanie wrócić na szczyt.

Tai Woffinden i Peter Karlsson
Tai Woffinden i Peter Karlsson

Jeśli jakiś zawodnik poprosiłby pana o doradztwo, pomoc, co by pan powiedział?

To byłoby na pewno miłe. Oczywiście automatycznie nie powiem, tak lub nie, ale zastanowię się nad tym. Zdarzały się już zapytania, ale nic konkretnego.

''Okularnik'', to pseudonim, który przylgnął do pana w trakcie kariery. Nie było aż tak wielu żużlowców pokazujących się w okularach.

Noszę okulary od dziecka, czuje się w tym pewniej, z kolei nie lubię soczewek. Próbowałem jeździć bez okularów, ale chciałem widzieć wszystko perfekcyjnie. Każdą dziurę, każdy detal. Potem ścigałem się w okularach, ale to nie było do końca wygodne. Gdy byłem starszy, to spotkałem człowieka w Anglii, który był optykiem i rozwiązał ten problem, stąd specjalne gogle.

Ostatnie pytanie, 17 grudnia obchodzi pan 52. urodziny. Czego można panu życzyć? Czy jeszcze pan o czymś marzy?

W tym momencie myślę o narciarstwie. Dużo trenuję. Chciałbym być w tym naprawdę dobry. Chcę być szczęśliwy z moją rodziną. Żużel? Im więcej widowisk tym lepiej.

Zobacz także: 
Do sportu zainspirował go brat. Mistrz ze smykałką do biznesu. Nikt nie potrafił go dogonić przez 43 lata
Włókniarz sięga po kolejnego zawodnika. To rosyjski brylancik

Źródło artykułu: