Łączyło ich coś więcej niż przyjaźń. Dlaczego to zrobił? To pytanie do dziś nie daje mu spokoju

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski / Na zdjęciu: Sławomir Drabik (z lewej) i Tomasz Jędrzejak
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski / Na zdjęciu: Sławomir Drabik (z lewej) i Tomasz Jędrzejak

- Czas pędzi jak nabój, a ja nadal zadaję sobie pytanie, dlaczego. I nadal nie znam odpowiedzi - mówi Sławomir Drabik. Mija trzecia rocznica śmierci Tomasza Jędrzejaka, byłego mistrza Polski na żużlu.

W tym artykule dowiesz się o:

Przypominamy najlepsze materiały żużlowe mijającego roku.

***

Jego rodzina i przyjaciele do dziś nie mogą uwierzyć w to, co się stało. W tym gronie jest Sławomir Drabik, jeden z najlepszych polskich żużlowców w historii, indywidualny i drużynowy mistrz Polski, drużynowy mistrz świata, a także uczestnik cyklu Grand Prix. Z Tomaszem Jędrzejakiem łączyła go wyjątkowa relacja. - Byliśmy kimś więcej niż przyjaciółmi. Traktowałem go jak brata - mówi nam Drabik.

Tomasz Jędrzejak to wychowanek Iskry Ostrów, który przez wiele lat był czołowym polskim żużlowcem. W 2012 roku sięgnął po tytuł Indywidualnego Mistrza Polski na torze w Zielonej Górze, co było jego największym sukcesem w karierze. Jej lwią część spędził w klubie z Wrocławia. Ponadto reprezentował też barwy zespołów z Częstochowy, Tarnowa i Rzeszowa. 14 sierpnia 2018 roku środowiskiem żużlowym wstrząsnęła informacja o śmierci Tomasza Jędrzejaka, który odebrał sobie życie. Zostawił żonę i dwie córki, a także wielką tajemnicę.

Mateusz Makuch, WP SportoweFakty: Mija trzecia rocznica śmierci Tomasza Jędrzejaka, a wydaje się jakbyśmy wczoraj oklaskiwali go za występy na torze.

Sławomir Drabik: Czas pędzi jak nabój. Jak się jeździ to jeszcze szybciej. Jak nie, to myślałem, że trochę zwolni, ale też zapierdziela. Jeśli chodzi o "Ogóra" to odbieram to tak, jakby on dalej był z nami. Dalej trudno mi uwierzyć w to, że go nie ma.

ZOBACZ WIDEO Czy terminarz ma znaczenie? Zdania są podzielone

Pamiętasz waszą ostatnią rozmowę?

A wiesz, że tak? Kurczę... Był u mnie w domu. To było po jakichś zawodach w Częstochowie, chyba po półfinale mistrzostw Polski. Ja nie byłem na tej imprezie, on po niej do mnie przyjechał. W telewizji leciał jakiś mecz piłki nożnej, a to był jego konik. Grał zresztą w hali, nawet byłem u niego w Ostrowie na meczu jak grał. No i było wszystko normalnie. Zamówiliśmy pizzę, bo przyjechał nie sam, tylko z mechanikami. Oglądaliśmy mecz, dyskutowaliśmy, ale nigdy bym nie powiedział, że coś się z nim dzieje. Nie byłem w stanie nawet wyłapać, że coś jest nie tak. Było luźno, normalnie, jak zawsze. Kojarzę coś, że mu punktu brakło do awansu i na to trochę ponarzekał, ale to nie było nic nadzwyczajnego.

No właśnie, Tomek był bardzo ambitnym zawodnikiem. Czytałem, że potrafił sobie wyrzucać to, że w tym swoim ostatnim sezonie w Rzeszowie w drugiej lidze w jakimś meczu nie zdobył kompletu punktów. Miał o to do siebie pretensje.

Zawsze bardzo dużą uwagę zwracał na przygotowanie do sezonu. Nie rozprowadzał się, bo ambicje miał wysokie. Jednak ten Rzeszów to chyba była największa pomyłka... Tu jakby światło zgasło. Chodzi o to, że wiesz, Ekstraliga cię nakręca, to zupełnie inna adrenalina. Druga liga to jest totalne zaplecze, koniec wyścigu.

Zanim trafił do Rzeszowa, mówiło się, że może wrócić do Ostrowa. Ta tragedia wydarzyła się przed meczem Stali w jego rodzinnym mieście. Czy Tomek ci coś mówił, że obawia się tego spotkania?

Wiem, bo mi o tym opowiadał, że w Ostrowie miał w przeszłości różne przygody jak mu mecz nie wyszedł, ale nie chcę mówić o szczegółach. Myślę jednak, że ten mecz Rzeszowa w Ostrowie nie miał w tej sytuacji znaczenia. Przyjechałby, zrobiłby swoją robotę, kibice może trochę by pogwizdali, ale on był już przyzwyczajony do tego.

Jak często zadawałeś sobie pytanie: dlaczego Tomek to zrobił?

Do dzisiaj to pytanie chodzi mi po głowie. I niestety odpowiedzi na nie nie ma.

Gdy zatelefonowałem do ciebie z prośbą o tę rozmowę, bez wahania się zgodziłeś. Was łączyła bliższa relacja niż koleżeństwo, prawda?

Zgadza się. Były nie tylko tematy sportowe, ale i rodzinne. Można powiedzieć, że byliśmy jak bracia. Ja go tak traktowałem i tak to zostanie.

W jakich okolicznościach się poznaliście?

No i to jest fajne pytanie, bo "Ogór" często do tego wracał. Z tego co pamiętam, w Ostrowie był jakiś turniej. Ktoś tam mi powiedział, że jest tu taki młody chłopak, który dobrze się zapowiada. Stwierdziłem, że się mu przyjrzę. W jednym z łuków przewalił innego gościa dosyć ostro. Patrzę, a on w boksie "helmet" (kask - dop. red.) zdejmuje i się uśmiecha. Podszedłem wtedy do niego. "Pozwól kolego" - powiedziałem. "To nie o to chodzi w tym sporcie. Szanuj swoje kości i kolegów". To była nasza pierwsza rozmowa. Nie skomentował tego, a niektórzy w emocjach mogliby różnie zareagować. Potem przy jakimś winku często do tego wracał. "Pamiętasz, jak wziąłeś mnie na bok?" - zagadywał. "Ale pomogło?" - pytałem. "Pomogło" - odpowiadał.

Później jeździliście razem we Włókniarzu Częstochowa w 2000 roku. Jak wspominasz początki Tomka w Ekstralidze?

Nie były łatwe. Przeniesienie się w takim wieku sprawiło trochę problemów. Na początku nie mógł tego ogarnąć. Później, jak już odpaliło, to było bardzo dobrze. Był już taki moment, że on powiedział, że karierę kończy. "Będę ci motory mył" - mówił mi. Przyjechał do mnie, mówię "Ogórek, siadaj, pogadamy, to nie oto chodzi". Był w Częstochowie taki bieg, gdzie wypadł za bandę. No ewidentnie mu "nie żarło". Są takie dni, tygodnie, miesiące, ale mniejsza z tym. Myślę, że wtedy się poddał. Pogadaliśmy, tłumaczyłem mu, że może to problem z "furami". "Mam taką fajną jawkę, weź ją, bo ja teraz w GM-y wchodzę" - mówiłem mu. "Ale ja teraz nie mam kasy" - odparł. "Spokojnie, będziesz miał, to oddasz, weź ją i spróbuj, bez emocji". Odpalił tę Jawę i rzeczywiście zaczął wtedy jechać. Wyszło, że problem był w sprzęcie, a nie w nim. Potem tę Jawę to nawet zabierał do Anglii. Ona była już tak "ściorana", że ja pierdzielę. To był naprawdę udany silnik, porządna fura od Otto Weissa.

Mówisz, że na poważnie myślał o końcu kariery?

No przyjechał i powiedział, że będzie mi pomagał. Poddał się na moment, ale pogadaliśmy, wrócił i pokazał na co go stać.

Jak to jest, że was połączyły takie bliskie relacje? Ty zawsze otwarty, wszędzie było cię pełno, żartami sypałeś jak z kapelusza. Tomasz natomiast choćby w kontaktach z mediami był zdystansowany. Wyglądaliście na totalne przeciwieństwa.

Co innego wywiad, a co innego spotkanie i jakiś drink. Tego się nie da porównać. Maciej Janowski po tym, jak wrócił do Wrocławia z Tarnowa i trochę lepiej wyglądał od Tomka z wynikami, to nie powodowało u "Ogóra" zazdrości. Nawet w rozmowie ze mną mówił, że podpowiadał "Magicowi", aby zrobił to, czy nie robił tamtego. Tomek był po prostu normalny. On by ci pomógł, a nie przeszkodził. Wracając jeszcze do jego problemów sprzętowych, później to ja miałem kłopoty. Dzwonił i mówił: "Sławek, ja ci pożyczę silniki, jeden telefon i wybierasz, co chcesz, nie ma żadnego problemu".

Bo jeden wspólny rok we Włókniarzu to nie wszystko. Później jeszcze jeździliście razem przez sezon w Atlasie Wrocław.

Dokładnie, Atlas, obozy, razem w pokojach. Tyle lat co go znałem, ani razu się nie pokłóciliśmy. Nawet o pierdołę. To jest sedno w tej całej rozmowie. Nie znasz gościa tydzień, miesiąc, a ileś tam lat. My zawsze się dogadywaliśmy. Na torze i poza nim.

Co najbardziej w nim lubiłeś jako człowieku?

W skrócie, jak już mówiłem, to był normalny koleś. Takich ludzi jest bardzo mało. Tej normalności nam brakuje, tym bardziej w sporcie.

Przeczytałem jedną z twoich wypowiedzi na temat Tomka, że podobało ci się w nim to, że kwestie materialne nie były dla niego najważniejsze.

Tak było. Nie patrzył co, za ile. Nawet nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek poruszali tematy finansowe.

Polubiłeś go jako człowieka za normalność. A co ci się podobało w nim, jako zawodniku?

Powiem tak: jak on jeździł, a ja miałem wolne, to go dopingowałem. Byłem nawet na finale jak robił mistrza Polski. Wtedy razem na torze leżeliśmy, towarzyszył nam też "Skóra" (Adam Skórnicki - dop. red.). Odnośnie jazdy, to z nim się z przyjemnością wyjeżdżało na tor. Był jak Loram czy Screen. Zawsze się oglądał za tobą, jak jechałeś z nim w parze. "Ogór" ci nie przeszkadzał, a robił wszystko, by ci pomóc.

Wspomniałeś finał IMP, w którym Tomek zwyciężył w 2012 roku. Było wspólne świętowanie?

Chyba razem od razu pojechaliśmy do Ostrowa. Z tego co pamiętam, tam był już wynajęty lokal.

Kiedy wspominasz Tomka, to jaka pierwsza historia z nim związana przychodzi ci do głowy?

Tego na pewno jest dużo, ale jedna mi szczególnie utkwiła w pamięci. Byliśmy w Cetniewie na obozie i daliśmy "w beret". On akurat był z "Boginą" (Artur Bogińczuk - dop. red.) w pokoju, jakoś tak się złożyło. "Bogina" zgubił klucze i "Ogór" władował mi się pod łóżko. Mówię mu "wbijaj na łóżko, damy radę, materac jest szeroki. Ja się do ciebie dobierać nie będę, myślę, że ty do mnie też". Uuu, ale wtedy naprawdę było grubo "w beret".

Mógłbyś jeszcze jakąś jedną anegdotkę przytoczyć?

Pozostałe są trochę gorsze i nie nadają się do publikacji (śmiech). Lepiej tego publicznie nie opowiadać, a słabej historii nie ma co sprzedawać. Najlepsze historie się tworzą, jak beret jest dobrze zorany (śmiech). Na trzeźwo niektórych pomysłów się nie ma.

Specjalizujesz się w tym, że nadajesz ludziom różne pseudonimy. Dlaczego "Ogór"?

A to akurat nie moje, tu nie trafiłeś. Skąd to się wzięło? Tomek ma dwóch braci. Na tego najstarszego mówili "Ogór" i to się chyba przeniosło na Tomka. Chyba tak to poleciało. Nawet na siedziskach miał napisane "Ogór". O szczegóły "ksywy" musiałbyś pytać jednak jego braci, ale mi się to kojarzy tak, jak powiedziałem.

Co sprawiło, że nadawaliście na wspólnych falach? Kiedy nadszedł taki moment, że traktowałeś go więcej jak kolegę?

Rozwinęło się to wraz z jego przyjściem do Częstochowy. Mówiłem wtedy prezesowi Włókniarza o Tomku, że jest taki gościu i jak jest do wyciągnięcia, to trzeba go wyciągnąć, bo ma papiery do jazdy. Trafił do nas, a wiesz, jak to w Czewie. Jakieś spotkania, kawa i ta przyjaźń zaczęła się tworzyć, a potem rosnąć.

Jak daleko wasza znajomość wykraczała poza sport?

Było dużo telefonów na temat wspólnych wakacji, czy jedziemy razem na narty, ale czasowo nie mogliśmy się razem dopiąć. Jednak takie spotkania, że widywaliśmy się u niego, czy u mnie w domu na dłużej, to takie coś często było.

***
Gdzie szukać pomocy? 116 111 - Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania
dla dzieci i młodzieży. Dla dorosłych - 116 123

Czytaj również:
-> Nie musieli, ale zapłacili rodzinie Tomasza Jędrzejaka. Cegielski mówi o przyzwoitości firmy One Sport
-> Brat wspomina Tomasza Jędrzejaka. Mówi o depresji, początkach kariery, wspólnej pracy i rozstaniu [WYWIAD]

Komentarze (2)
leonidaswro
27.12.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Panie Sławku! Pędzi pocisk, nie nabój. Nabój to pocisk wraz z ładunkiem w łusce. Ta ostatnia jak wiadomo, po wystrzale zostaje w broni. 
avatar
Tomek z Bamy
27.12.2021
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Mati,wreszcie jakis dobry wywiad! Pozdro Slammer!!!