Rinat Mardanszyn w polskiej lidze zadebiutował w 1992 roku. Miał wtedy już 29 lat. W barwach drużyny z Tarnowa wystąpił w dziesięciu spotkaniach i na dwa kolejne sezony zniknął z naszego kraju.
Skrzydła rozwinął jeżdżąc w drugoligowym wówczas Śląsku Świętochłowice. Kapitalnie spisywał się na polskich torach, po czym przeszedł do Iskry Ostrów, w czym spory udział mieli bracia Garcarkowie.
- Poznaliśmy się przez Rifa Saitgariejewa. Rinat był jego kolegą. Kiedy Rif jeździł w Ostrowie, przyjeżdżał w odwiedziny do naszej firmy. Zaczęło się od wypicia wspólnej kawy, a później zostaliśmy jego sponsorami i zaprzyjaźniliśmy się. (…) Po tragicznym wypadku i śmierci Saitgariejewa, w kolejnym sezonie trafił do Ostrowa - mówił nam Jan Garcarek (więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ).
Lider drużyny
Choć był związany z ostrowskim klubem tylko przez trzy sezony (1997, 1999, 2002), to właśnie tam zapamiętany został najlepiej. Stało się tak m.in. z uwagi na akcję, jaką wykonał podczas meczu w Rybniku.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Lorek odpowiada na zarzuty kibiców Motoru Lublin
To spotkanie decydowało o awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej. Iskra prowadziła przed ostatnim wyścigiem 43:41 i potrzebowała przynajmniej dwóch punktów, aby osiągnąć sukces.
- Mecz ten stanowił "języczek u wagi". Był bacznie śledzony przez innych kandydatów do awansu, a nieoficjalnie mówiło się o dodatkowym zmotywowaniu zawodników RKM-u przez inne kluby, które miały nadzieje na awans. Plotkowało się o wsparciu sprzętowym i finansowym. Iskra jechała do Rybnika po awans, ale ze świadomością piekielnie trudnego zadania, jakie ją czekało. Za zespołem pojechało do Rybnika kilka tysięcy kibiców wierzących w zwycięstwo - wspominał Andrzej Mizera, były menadżer ŻKS Ostrovia (więcej TUTAJ).
Po starcie wyścigu było 5:1 dla gospodarzy. Mardanszyn dwoił się i troił, aby minąć duet Skupień - Sosna. W końcu dopiął swego, a tłum ostrowskich kibiców obecny w Rybniku oszalał z radości. - Zamknąłem oczy i wjechałem między dwójkę rywali - tłumaczył po meczu. Warto dodać, że w sezonie 97 uzyskał niebotyczną średnią na poziomie 2,615 pkt/bieg.
Liczne kontuzje
Mardanszyn ścigał się jeszcze dla drużyn z Częstochowy, Opola i Warszawy. Był wielokrotnym medalistą mistrzostw Związku Radzieckiego i Rosji. Największy sukces osiągnął w 1996 roku, kiedy z kolegami z reprezentacji sięgnął po srebro Drużynowych Mistrzostw Świata.
Uchodził przez lata za solidnego ligowca. Miał jednak pecha do kontuzji. Mówi się, że mógłby osiągnąć znacznie więcej, gdyby nie prześladujące go urazy.
W 1999 roku w Rawiczu uczestniczył w fatalnym karambolu. Zahaczył przednim kołem o motocykl Krzysztofa Okupskiego. Z całym impetem uderzył w drewnianą bandę i nieprzytomny trafił do szpitala na oddział intensywnej terapii. Zdiagnozowano u niego pęknięcie kręgu lędźwiowego.
Przedwczesne odejście
Stracił cały sezon, ale zdołał wrócić do uprawiania żużla. Pomogli mu w tym bracia Garcarkowie. Dzięki ich wsparciu przeszedł skomplikowaną operację, podczas której wszczepiono mu specjalny implant. To sprawiło, że odzyskał pełną sprawność w stopie, w której nie miał czucia po wypadku.
Po sezonie 2002 w Polsce już się nie ścigał. Po zakończeniu kariery chciał otworzyć warsztat samochodowy. - W tym kierunku kształcił nawet swojego syna. Firmę mieli prowadzić razem ze swoją żoną - mówił Jan Garcarek.
Planów nie udało mu się jednak nigdy zrealizować. 19 stycznia 2005 roku pojawiły się informacje o jego nagłej śmierci. Przyczyną zgonu było przemieszczenie się skrzepu, który zablokował aortę. Doszło do niego w trakcie rutynowego zabiegu usuwania blach z obojczyka.
Pamięć o Rinacie Mardanszynie wciąż jest żywa, nie tylko w Ostrowie. W Rosji regularnie odbywa się memoriał jego pamięci. W ostatniej edycji zwyciężył Siergiej Łogaczow. Gdyby żył, 24 grudnia skończyłby 58 lat.
Czytaj także:
- Talent zdradza, czym kierował się przy wyborze klubu w PGE Ekstralidze. Już myśli o przeprowadzce do Polski!
- Mikołaj na desce surfingowej? Tam to możliwe. Nie uwierzysz, jak spędzają Boże Narodzenie