Przed rozgrywkami Ekstraligi w sezonie 2014 tarnowianie nie byli ich zdecydowanymi faworytami. Ekipa Marka Cieślaka od początku jednak radziła sobie bardzo dobrze, a w serii zasadniczej przegrała tylko jedno spotkanie, ulegając na wyjeździe Unibaxowi Toruń 42:48. Komplikacje tego zespołu nadeszły z końcem sierpnia, tuż przed ostatnimi pojedynkami rundy zasadniczej.
W ciągu 15 dni kontuzji doznało trzech kluczowych zawodników Unii Tarnów, co miało wyraźny wpływ na koniec sezonu w wykonaniu Jaskółek. Najpierw 20 sierpnia 2014 Krzysztof Buczkowski po upadku, który był skutkiem walki z Joshem Grajczonkiem złamał łopatkę w meczu Poole Pirates - Leicester Lions (w barwach Lwów). Bez niego jednak tarnowianie łatwo poradzili sobie na wyjeździe z outsiderami z Gdańska, wygrywając. 10 dni później w turnieju Speedway Grand Prix w Gorzowie Wielkopolskim urazu ręki doznał Greg Hancock po upadku z Nielsem-Kristianem Iversenem (dla Duńczyka oznaczało to koniec sezonu). 4 września natomiast w meczu ligi Duńskiej Holsted Tigers - Slangerup Speedway obojczyk złamał natomiast Martin Vaculik.
Takie okoliczności sprawiły, że 6 września, na ostatni mecz rundy zasadniczej, który Jaskółki miały u siebie rozegrać z drużyną z Zielonej Góry, w składzie Unii brakowało aż trzech zawodników, którzy w trakcie sezonu odgrywali kluczowe role. Rywal zagwarantował już sobie wprawdzie miejsce w fazie play-off, lecz po przegraniu u siebie 43:47 na inaugurację, w Tarnowie zakładał tym samym walkę o pełną pulę, czyli o trzy punkty. Ostatecznie Marek Cieślak miał do dyspozycji tylko Janusza Kołodzieja, Artiom Łagutę i pięciu juniorów, więc niemal wszyscy skazywali wówczas Unię na porażkę, nawet dosyć wysoką. W meczu tym w składzie po raz pierwszy pojawił się Patryk Rolnicki, który licencję zdał niewiele ponad miesiąc wcześniej - 4 sierpnia.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Finansowe limity to fikcja. PGE Ekstraliga wprowadzi zmiany?
Liderzy wywiązywali się ze swojego zadania
Ostatecznie wychowanek Jaskółek na torze się nie pojawił, a był zastępowany przez swoich kolegów. Obok niego w zestawieniu pojawili się Mateusz Borowicz, Artiom Łaguta, Damian Dąbrowski, Janusz Kołodziej (9-13) oraz Kacper Gomólski i Ernest Koza pod numerami 14. i 15. Marek Cieślak miał wtedy do dyspozycji zatem tylko dwóch seniorów i pięciu juniorów, dlatego nikogo nie dziwiły przedmeczowe prognozy. Naprzeciw Unii zgłoszeni przez trenera gości Rafała Dobruckiego zostali Jarosław Hampel, Aleksandr Łoktajew, Andreas Jonsson, Mikkel Bech, Piotr Protasiewicz oraz juniorzy Kamil Adamczewski i Alex Zgardziński.
Ciężar zdobywania punktów w ekipie gospodarzy miał spoczywać na barkach Kołodzieja i Łaguty. Już po pierwszej serii na tablicy wyników widniał wynik 15:9, co było sporym zaskoczeniem. Po przegranej 2:4 na inaugurację meczu, Unia wygrała podwójnie bieg juniorski, a swoje w swoich wyścigach zwyciężali jej liderzy. Ważne punkty w czwartej odsłonie dorzucił Ernest Koza, przyjeżdżając za plecami Kołodzieja. Kolejne zwycięstwa liderów Jaskółek utrzymały jej prowadzenie po szóstym biegu, a następnie podwójny cios zadali zielonogórzanie, zmniejszając dystans do gospodarzy do dwóch punktów.
Początek trzeciej serii startów przyniósł trzecie już zwycięstwo Kołodzieja. W następnym biegu padł remis przy zwycięstwie Becha oraz dosyć niespodziewanej porażce Jonssona z Gomólskim i Borowiczem, a w kolejnym biegu pierwszy punkt zgubił Łaguta, przegrywając z Protasiewiczem. Po 10 biegach drużyny remisowały 30:30. Czwartą serię tym razem niespodziewanym zwycięstwem nad Kołodziejem rozpoczął Jonsson, a po następnym triumfie Łaguty zielonogórzanie nadal prowadzili dwoma punktami.
Aby walczyć o triumf, trzeba było przegrywać sześcioma punktami
Ważny dla dalszego przebiegu spotkania był kolejny wyścig. W nim w taśmę wjechał Ernest Koza, który zaczął mecz od dwóch podwójnych zwycięstw z kolegami, a następnie dwukrotnie przyjeżdżał ostatni. Od razu spekulowano, że zrobił to celowo, aby Unia mogła przegrywać po 13. biegu różnicą sześciu punktów. I choć sam zawodnik mówił później, że było to przypadkowe, większość obserwatorów twierdziła inaczej. Po zwycięstwie gości 5:1 Unia przegrywała zatem 36:42. O końcowym wyniku miały zadecydować biegi nominowane. W nich Marek Cieślak mógł dwukrotnie posłać na tor swoich liderów, a gospodarze, aby wygrać spotkanie w obu wyścigach musieli odnieść podwójne zwycięstwa. Kołodziej z Łagutą stracili do tej pory tylko po punkcie, więc ten scenariusz wydawał się całkiem realny.
Pierwsza część planu została zrealizowana w 14. biegu, gdy Rosjanin z Polakiem pokonali Jonssona, a wcześniej wykluczony został Bech. Kibice na ostateczne rozstrzygnięcia czekali zatem do 15. biegu. W nim na prowadzenie ponownie wysunął się Łaguta, a świetnym manewrem popisał się Kołodziej, przedostając się na drugie miejsce. W kolejnym łuku dosyć bezpardonowo potraktował go jednak Protasiewicz, przez co zawodnik Unii spadł na ostatnie miejsce. Finalnie bieg ten w teorii zakończył się remisem, który dawał triumf gościom. Sędzia Marek Wojaczek po przeanalizowaniu powtórek wykluczył jednak Protasiewicza za niesportową jazdę, co dało punkt Kołodziejowi. Unii nie przyniosło to zwycięstwa, jednak dzięki takiej nieczęstej decyzji sędziego i nieoczekiwanemu zwrotowi akcji, mogła ona cieszyć się z remisu i wywalczenia punktu bonusowego.
Skazywana przez niemal wszystkich na wysoką porażkę drużyna Jaskółek wybroniła się zatem w imponującym stylu. Wynik taki osiągnęła głównie dzięki postawie Janusza Kołodzieja (14+1) i Artioma Łaguty (17), ale ważne punkty, zwłaszcza w pierwszej fazie zawodów, dorzucili także Kacper Gomólski (7), Ernest Koza (4+2) i Mateusz Borowicz (2+1), a jedno "oczko" dorzucił Damian Dąbrowski. Po spotkaniu w obozie tarnowskim osiągnięty remis był traktowany w kategorii zwycięstwa.
Remis jak zwycięstwo
- Każdy zdobył ważne punkty. Zremisowaliśmy, choć czujemy się, jakby ten mecz był wygrany, bo myślę, że w takim składzie inne drużyny u siebie przegrałyby wyraźnie - mówił po meczu ówczesny młodzieżowiec Grupa Azoty Unii, Kacper Gomólski.
Zadowolony z wyniku był również szkoleniowiec gospodarzy, który w pomeczowej rozmowie wyraźnie stwierdził, że aby myśleć o końcowym sukcesie, przed biegami nominowanymi należało przegrywać sześcioma punktami. Aby to zrealizować należało "odpuścić" już nieco wcześniej. Nawiązał on również do faulu Piotra Protasiewicza z decydującej odsłony dnia.
- Sędzia zastanawiał się, czy wcześniej nie przerwać tego biegu. Powinien to zrobić, ponieważ był faul i to spory, a Janusz Kołodziej stracił przez to dwie pozycje. Przed meczem powiedziałem chłopakom, że nie chodzi o wygraną, tylko ważne, żeby dobrze sobie pojeździli. Jeśli chodzi o biegi nominowane, to były one planowane już od biegu dziesiątego. Musieliśmy tam dwa punkty stracić, bo w trzynastym wyścigu zakładaliśmy podwójną porażkę. Strata sześcioma punktami była konieczna, ponieważ nie miałbym w ogóle kogo wstawić na wyścigi nominowane. Mimo wszystko Borowicz musiałby wtedy jechać z Dąbrowskim - skomentował koniec spotkania Marek Cieślak.
Trener gospodarzy nie kalkulował przed meczem
W tych oto okolicznościach Unia, która była w beznadziejnej sytuacji przedmeczowej, wyszła z tego pojedynku z twarzą, ostatecznie zdobywając dwa duże punkty do ligowej tabeli. Spotkanie to miało jeszcze jeden podtekst. Jeśli Janusz Kołodziej i Artiom Łaguta nie punktowaliby odpowiednio wysoko, wówczas w zbliżającym się półfinale z Unią Leszno Marek Cieślak mógłby zastosować zastępstwo zawodnika za kontuzjowanego Grega Hancocka. Wtedy Jaskółki z pewnością musiałyby przegrać spotkanie z zielonogórzanami wysoko, a i zgoda samych zawodników na takie rozwiązanie byłaby konieczna. Nadal Unia zostałaby jednak zdecydowanym liderem po rundzie zasadniczej, z sześcioma punktami przewagi nad Stalą Gorzów. Ówczesny szkoleniowiec gospodarzy nie wprowadził jednak takiego scenariusza w życie, choć ostatecznie jego założenia nie okazały się do końca trafne.
- Kalkulacje nie miały sensu z prostego powodu - jeżeli Hancockowi robią specjalny uchwyt na kierownicę, to on w Grand Prix w Vojens wystąpi (turniej miał obyć się 13 września, czyli tydzień po meczu ze Spar Falubazem, a dzień przed półfinałowym starciem w Lesznie - przyp. red.). Gdyby nawet powiedział po zawodach, że nie przyjedzie do Leszna, to i tak nie będę mógł skorzystać z zastępstwa za niego, więc okazałoby się to całkowicie nieprzydatne. Osobiście sądzę jednak, że się zjawi - stwierdził wówczas Marek Cieślak.
Scenariusz szkoleniowca Jaskółek ostatecznie się nie sprawdził. Amerykanin dzień przed zawodami w Vojens zapowiedział, że wróci dopiero na turniej o Grand Prix Skandynawii w Sztokholmie, który miały się odbyć 27 września, czyli niemal miesiąc od jego urazu. Zakładał jednak tym samym również nieobecność w meczach półfinałowych przeciwko leszczyńskim Bykom. Przy braku Hancocka do składu wrócili krótko po kontuzjach Krzysztof Buczkowski i Martin Vaculik (10 dni po złamaniu obojczyka), Jaskółki ostatecznie przegrały na wyjeździe 40:50, a u siebie 42:48 (kilka dni przed rewanżem upadek podczas SGP Challenge na torze w Lonigo zanotował jeszcze Janusz Kołodziej).
Amerykanin wrócił na tor w zapowiadanym turnieju w Sztokholmie, w którym zajął drugie miejsce, przegrywając tylko z rewelacyjnym tego dnia Jarosławem Hampelem (komplet 21 punktów). Dzień później wspomógł on już Unię Tarnów w wyjazdowym meczu o brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Polski w Zielonej Górze (przegranym 43:47), zdobywając 9 punktów. Po tygodniu (5 października) wziął również udział w rewanżu, w którym wywalczył 12 "oczek" z dwoma bonusami, a Unia wygrała ten mecz wyraźnie w stosunku 63:27, pieczętując wywalczenie brązowych krążków. Greg Hancock sezon zakończył natomiast zdobyciem trzeciego tytułu Indywidualnego Mistrza Świata, co nastąpiło 11 października 2014 na toruńskiej Motoarenie.
Czytaj także:
Stal w ostatnich latach miała wiele bardzo mocnych duetów. Które wyróżniły się najbardziej?
Zawodnicy z czołówki PGE Ekstraligi w najlepszych duetach Unii Tarnów. Jedna para ze świetnym bilansem!