Wojna w Ukrainie rozpoczęła się 24 lutego, w nocy ze środy na czwartek, po tym jak prezydent Władimir Putin dał rozkaz rosyjskim wojskom do przeprowadzenia ataku. Od tego momentu na Wschodzie codziennie trwają walki, bombardowane są miasta. Armia agresora dopuszcza się ostrzeliwania i niszczenia budynków cywilnych, przez co w Ukrainie giną niewinni. Działania zbrojne doprowadziły już do śmierci kilku tysięcy osób.
Z informacji Straży Granicznej wynika, że do Polski dotarło już ponad 600 tys. uchodźców z Ukrainy, w zdecydowanej większości są to matki z dziećmi. Stan wojenny ogłoszony u naszego wschodniego sąsiada sprawił, że terytorium kraju nie mogą opuszczać mężczyźni w wieku poborowym (od 18 do 60 lat).
Kluby ruszyły na pomoc
- Jestem zbudowana tym, co się dzieje - opowiada Marta Półtorak, była prezes Stali Rzeszów i równocześnie właścicielka firmy Marma Polskie Folie, która na co dzień mieszka w stolicy Podkarpacia. Dostrzega to, jak wiele rodaków ruszyło na pomoc uchodźcom z Ukrainy. W ostatnich dniach w rejon regularnie docierają pociągi, które zabierają uciekających z terenów objętych wojną.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Znamy plany Włókniarza na obóz przed sezonem
- Sami też podjęliśmy działania i jako firma przekazaliśmy opakowania, agregaty, różnego rodzaju folie. Będziemy pomagać na każdym polu, bo taki jest nasz obowiązek. Nawet jeśli ktoś nie ma środków, by kupić jakieś rzeczy potrzebujący Ukraińcom, to może pomóc w inny sposób. Wystarczy, że przestanie kupować produkty produkcji rosyjskiej czy chińskiej, bo jak widać, Chiny to sojusznik Putina w tej wojnie. Na taki gest stać każdego - dodaje Półtorak.
Zdaniem Półtorak, pomaganie Ukraińcom w tak trudnych chwilach jest naszym obowiązkiem, biorąc pod uwagę, iż Polska sama przeżyła piekło wojny. - My w Rzeszowie mamy blisko do granicy, ale pomoc jest potrzebna z każdego zakątka Polski. Towarzysz Putin już się wypowiedział, że właściwie każdy, kto nie popiera "operacji specjalnej" w Ukrainie, jest do zlikwidowania. Jak nie uda się go powstrzymać, to może się okazać, że jutro my będziemy w takiej sytuacji, w jakiej teraz są Ukraińcy - stwierdza była prezes "Żurawi".
Firma zamieniona w hotel
Podobną mobilizację widać w Lublinie, oddalonym od stolicy Podkarpacia o niespełna 200 kilometrów. Tam również dociera spora rzesza ukraińskich uchodźców. - Mamy w pracy koleżankę, która pochodzi z Ukrainy. Część jej rodziny do nas przyjechała - zdradza Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin.
Na tym wsparcie Ziółkowskiego i jego bliskich się jednak nie skończy. - Biurowiec firmy, w której na co dzień pracuję, zamieniamy w mały hotel. Część pomieszczeń zamieniliśmy w miejsca, gdzie Ukraińcy mogą wygodnie się wyspać i funkcjonować. Zakupiliśmy łóżka dla 30 osób. Wyposażyliśmy te pomieszczenia w niezbędne rzeczy - dodaje.
Gdy nad głową wybuchają bomby, nie ma co myśleć o zabieraniu z sobą dorobku życia. Spora część Ukraińców przywiozła ledwie podstawowe rzeczy. Niektórzy w przerażeniu gnali na dworzec kolejowy, pozostawiając wszystko w ojczyźnie. - Właściwie to potrzeba im wszystkiego. Na bieżąco staramy się donosić to, co akurat jest konieczne - opowiada Ziółkowski.
- Potrzebne są środki czystości, pościel, ubrania. Mamy tutaj w Lublinie matki z dziećmi, a przecież dziecko nie wie, co to wojna. Ono jej nie rozumie i ciężko mu wytłumaczyć, dlaczego nie ma zabawek. Dlatego nawet takie przedmioty są konieczne - mówi menedżer Motoru.
Dezinformacja na temat uchodźców
W ostatnich dniach polski internet zalała fala negatywnych, dezinformacyjnych wpisów, w których można było przeczytać o rzekomych przestępstwach i aktach agresji ze strony uchodźców. Jak napisali Szymon Jadczak i Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarze śledczy Wirtualnej Polski, może to być celowa akcja dezinformacyjna rosyjskich służb. Ma ona wywołać niechęć wśród Polaków do Ukraińców, zmniejszyć skalę pomocy, nastawić negatywnie do potrzebującego pomocy sąsiada.
Nasi rozmówcy podkreślają, że w rejonie nie dochodzi do żadnych ataków ze strony uchodźców. Nie zauważyli, aby w Lublinie czy w Rzeszowie nagle zaczęło być niebezpiecznie.
- Bzdura totalna i dezinformacja - komentuje Ziółkowski. - Jeśli coś widzę na ulicach i w mieście, to solidarność i serdeczność. Naprawdę wszyscy się tutaj jednoczymy, by pomóc Ukraińcom. Powtarzam moim znajomym, że w takiej sytuacji nie da się zrobić za dużo. Ich spotkała ogromna tragedia. Czego byśmy nie zrobili, to będzie za mało - dodaje.
Przekładając pomoc dla Ukraińców na język sportowy, Ziółkowski spodziewa się wyczerpującego sprawdzianu. - To nie będzie sprint, to będzie maraton. Nie wiemy, jak długo wojna potrwa, ale już widzimy, że wielu z Ukraińców nie będzie miało do czego wracać. Ich domy, mieszkania są całkowicie zniszczone bombardowaniami - komentuje.
Zachodnia Ukraina próbuje żyć normalnie. Jeszcze
Działania rosyjskich wojsk skupiają się na północy, południu i wschodzie Ukrainy. Chociaż doszło m.in. do ostrzelania Lwowa, to w tej części kraju sytuacja jest znacznie spokojniejsza. - Zachodnia Ukraina jeszcze jakoś funkcjonuje. Stara się normalnie żyć, ale to nie jest łatwe, bo tak naprawdę kraj jest w stanie wojny - opowiada Półtorak, która posiada za wschodnią granicą szereg kontrahentów.
Jeszcze w połowie lutego, gdy sporo mówiło się o możliwej inwazji Rosji na Ukrainę, część tamtejszego społeczeństwa nie wierzyła w wojnę. Sama Półtorak relacjonowała nam rozmowę z jednym z klientów ze Wschodu, zdaniem którego "Putin pręży muskuły, że to jego zachowanie ma na celu doprowadzenie do tego, by Ukraina nigdy nie dołączyła do NATO".
Wojna stała się jednak faktem i zaskoczyła część społeczeństwa. - Aby pokonać granicę, ostatnimi dniami trzeba było czekać od 24 do 48 godzin. Przyszło nam pomagać Niemcom, których zastała wojna w Kijowie. Jeśli ludzie tyle czekają, to logicznym jest, że są padnięci z głodu, zimna i zmęczenia. Trzeba im dostarczyć żywność, czasem też okazać pomoc materialną - mówi Półtorak.
Zdaniem byłej działacz z Rzeszowa, w takich sytuacjach powinno się działać natychmiast. Dlatego też nie rozumie ona tego, dlaczego w polskim żużlu nie nałożono jeszcze surowych kar na zawodników z Rosji. - Część Rosjan jest nieświadoma wojny i tragedii Ukrainy, więc takim zawieszeniem można ich obudzić. Tym bardziej że wojna w Ukrainie to dopiero preludium ze strony Putina. Wiemy, czym to się może się skończyć. Dyskutujemy o konieczności zawieszania rosyjskich sportowców, ale za chwilę to może być mały problem - podsumowuje.
Czytaj także:
Wiemy, co polska federacja planuje w związku z zawodnikami z Rosji!
Kolejny klub chce ligi bez Rosjan! "To też jest nasza wojna"