Magdalena Gorzkowska: Straciłam dużo pieniędzy, ale nie zdrowie. Wolę mieć palec niż zdobyte Lhotse

Instagram / Magdalena Gorzkowska / Na zdjęciu: Magdalena Gorzkowska na szczycie Makalu
Instagram / Magdalena Gorzkowska / Na zdjęciu: Magdalena Gorzkowska na szczycie Makalu

Plan zdobycia dwóch ośmiotysięczników w 14 dni nie wypalił. Wejście na Makalu Magdalena Gorzkowska okupiła odmrożeniem palców u stóp. Z Lhotse musiała zrezygnować, ale jeszcze w tym roku zamierza wrócić w Himalaje. Jej nowy cel to Sziszapangma.

W tym artykule dowiesz się o:

- Byłam w trzech szpitalach. Początkowo kompletnie nie wyglądało to groźnie. Byłam przekonana, że z palcami będzie tylko lepiej. Niestety ich stan się pogarszał. W pierwszym szpitalu w Lukli lekarz powiedział mi, że teoretycznie nie jest to typowe odmrożenie, bo mnie to nie boli. Ostatecznie zakwalifikowano to jednak jako odmrożenie drugiego stopnia. W szpitalu pod Mount Everestem też usłyszałam, że nie jest to jakiś niebezpieczny stan. Najbardziej profesjonalną opiekę miałam w szpitalu w Katmandu. Powiedzieli mi, że problem zaczyna się od odmrożenia trzeciego stopnia. Wtedy szansa amputacji jest już ogromna. Byłam więc od tego o krok - tłumaczy w rozmowie z WP SportoweFakty himalaistka Magdalena Gorzkowska.

Polka nabawiła się odmrożeń, wchodząc w połowie maja na szczyt Makalu (8481 m n.p.m.). Nie odczuwała zimna. Podczas ataku szczytowego miała założone specjalne skarpetki (zasilane powerbankiem), które ogrzewały jej stopy. Dopiero po powrocie do bazy spostrzegła problem. - Te odmrożenia bardzo mnie zaskoczyły. Przyczyny szukam w tym, że zdecydowałam się na zdobycie Makalu bez użycia dodatkowego tlenu. Na dużych wysokościach organizm po prostu odcina dostarczanie tlenu do kończyn, żeby się chronić w takich warunkach - podkreśla Gorzkowska.

Polka planowała następnie, w ciągu dwóch tygodni, zdobyć drugi ośmiotysięcznik - Lhotse (8516 m n.p.m.). W obliczu problemów zdrowotnych stanęła przed trudnym wyborem: albo zrezygnować z Lhotse, albo podjąć próbę wejścia na szczyt, ale z dodatkowym tlenem.

ZOBACZ WIDEO El. Euro 2020. Drugi ślub Macieja Rybusa, a potem kadrowe obowiązki. "Stres był trochę większy"

Palec zmienił kolor, otwarta rana...

- Wiedziałam, że - prędzej czy później - poczułabym zimno. Palec w bazie pod Lhotse ewidentnie przestał się regenerować ("zmienił kolor na szaro-fioletowy" - relacjonowała Polka w mediach społecznościowych w trakcie wyprawy - przyp. red.). Zrobiła się otwarta rana. Gdy to zobaczyłam, wiedziałam, że muszę o to zadbać, a nie pchać się w góry. Poradziłam się też osób bardziej doświadczonych. Zobaczyły moje palce i powiedziały: "Nie, nie idź" - przyznaje.

Gorzkowska odpuściła. Podkreśla, że zwyciężył zdrowy rozsądek, a przed podjęciem decyzji nie musiała się bić z myślami. - Nie przeżywam tego, mimo że straciłam mnóstwo pieniędzy (wyprawa na dwa ośmiotysięczniki kosztowała ją ok. 120 tys. zł - przyp. red.), ale to jest cena zdrowia, które jest dla mnie ważniejsze. Wolę jednak mieć ten palec, tym bardziej że to duży palec. Może gdybym miała 70 lat, postawiłabym wszystko na jedną kartę. Póki co wolę mieć palec - uśmiecha się Gorzkowska.

Nie po raz pierwszy zrezygnowała ze zdobywania szczytu. Tak było również kilka lat temu podczas wejścia na Elbrus. Zakończyła wspinaczkę ze względu na pogarszający się stan zdrowia jej partnera. - Tamta decyzja była dla mnie dużo trudniejsza, mimo iż koszty na Elbrusie były dużo mniejsze. Po czasie wiedziałam jednak, że było to najlepsze, co mogłam zrobić. Stan zdrowia mojego partnera jeszcze się pogorszył - wspomina.

"Zimne, martwe, skaliste Lhotse" - tak opisała je w mediach społecznościowych - Magdalena Gorzkowska jeszcze kiedyś zaatakuje. Z Himalajów wróciła do Polski z planem wykonanym w 50 procentach.

Zobacz także: Magdalena Gorzkowska zdobyła Makalu bez użycia tlenu

Makalu zdobyła, a wejście na szczyt i zejście z niego z pewnością będzie długo pamiętać. To było prawie 30 godzin morderczego wysiłku, walki o każdy oddech, wszechobecnego bólu. I lęku o własne życie.

"Ruszyli jak sprinterzy"

Grupa wyruszyła z obozu trzeciego o godz. 19.20. Niemal wszyscy wyrwali do przodu jak sprinterzy. Nic dziwnego - posiłkowali się dodatkowym tlenem, zaś Magdalena Gorzowska, jako jedyna w tej grupie, postanowiła zdobyć Makalu bez jego użycia, co znacząco utrudnia wyzwanie. Polka, która była liderem całej wyprawy, poczuła irytację. - Nawet mój Szerpa popędził do przodu, nie czekał na mnie. Miałam wrażenie, że w ogóle nie rozumie tego, że będę szła wolniej i potrzebuję, żeby on też szedł wolniej - mówi himalaistka w rozmowie z WP SportoweFakty.

Kiedyś, gdy startowała na bieżni, jej robota "zamykała się" w niespełna minucie. Gorzkowska specjalizowała się w biegu na 400 m, zdobyła halowe wicemistrzostwo świata i młodzieżowe mistrzostwo Europy (w sztafecie 4x400 m). Teraz droga do sukcesu ciągnęła się w nieskończoność. Atak szczytowy na piątą najwyższą górę świata trwał aż 18 godzin.

Szerpa Dawa po kilku godzinach się odnalazł. Wreszcie był tam, gdzie miał być. Przy Polce. - Całą noc pytał, jak się czuję, czy jest OK, czy chcę tlen, bo on miał zapasowy tlen w plecaku - tłumaczy Gorzkowska.

Krok. Drugi, trzeci. Maksymalnie dziesięć. I przerwa, odpoczynek. Na wysokości ponad 8 tys. m n.p.m. bez dodatkowego tlenu nie da się inaczej. - Pilnowałam się przez całą noc, kontrolowałam samą siebie, zadawałam sobie pytania, czy na pewno myślę trzeźwo. Bardzo łatwo jest się "zgubić", mieć już pewne objawy choroby wysokościowej i zacząć podejmować złe decyzje - mówi 27-latka.

Do tego doszły trudności techniczne. - Duża część trasy nie była zaporęczowana, szliśmy bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Jeden zły krok mógł kosztować upadek. "French Couloir" ("Kuluar Francuski" - przyp. red.) to już stroma wspinaczka po skałach, po lodzie. Do tego większość mojej grupy zaczęła schodzić ze szczytu, więc się mijaliśmy. Najcięższe było ostatnie podejście - wspomina Magdalena Gorzkowska.

Ultimatum od Szerpy

Szerpa postawił jej ultimatum. "Masz dwie godziny i ani minuty dłużej" - powiedział. - Chyba dopiero wtedy zrozumiał, że ja naprawdę wejdę na Makalu bez tlenu. Poganiał mnie, nie dawał mi chwili wytchnienia, mówił, że muszę pędzić na szczyt, bo jest już naprawdę późno. W rzeczywistości tak strasznie późno nie było - godzina 11.00, a o 13.00 mieliśmy być na szczycie. Muszę powiedzieć, że pamiętam te ostatnie godziny jakbym była pijana. Dobrze jednak, że Szerpa mnie tak zmotywował - przyznaje.

W końcu osiągnęli cel. 15 maja wczesnym popołudniem Magdalena Gorzkowska zdobyła Makalu, jako druga Polka po Annie Czerwińskiej (ale pierwsza, która wspięła się na szczyt bez użycia butli z tlenem). "Magdalena Katarzyna Gorzkowska z Polski zdobyła szczyt bez użycia dodatkowego tlenu. Jej wyczyn był godny pochwały" - taki komunikat opublikowała agencja Pioneer Adventure, która organizowała wyprawę.

Przed rokiem Gorzkowska - jako najmłodsza Polka - stanęła na szczycie Mount Everest. Było wówczas wzruszenie, euforia, ogromna radość. Na Makalu nie doświadczyła takich emocji. - Nie było czasu na radość. Przed atakiem ustaliłam z Szerpą, co musimy zrobić na szczycie, żeby nie zapomnieć niczego. Zdjęcia, filmy, pozostawienie miniaturki paczkomatu (firma InPost jest głównym sponsorem wyprawy - przyp. red.). 15-20 minut i schodzimy - wylicza.

Zobacz film nakręcony na szczycie Makalu

Polka przyznaje, że zwyczajnie bała się o życie. - Myślę, że moje życie było wtedy policzone. Na takich wysokościach nie można przebywać w nieskończoność bez tlenu. Był więc "zegar" nastawiony na określoną liczbę godzin - przyznaje. - Byłam świadoma, że jestem w naprawdę niebezpiecznym miejscu. Gdyby coś mi się stało, to miałam tylko Szerpę, który też nie był gwarancją pomocy. Nie wiem, czy byłby w stanie mnie znieść. Wyjście było tylko jedno: to musi się dobrze skończyć. Podjęłam ryzyko, wchodząc bez dodatkowego tlenu, ale też bardzo w siebie wierzyłam i byłam przekonana, że wszystko się uda - wyjaśnia Gorzkowska.

Zejście okazało się koszmarem

Atak szczytowy zakończył się sukcesem, ale najgorsze było dopiero przed nią. Podczas schodzenia Gorzkowska musiała sobie radzić z potwornym bólem szyi. - Tak samo było po Evereście. Cały czas patrzyłam pod nogi, głowę miałam skierowaną w dół, mięśnie szyi były bardzo napięte. Każdy krok powodował ból - relacjonuje himalaistka ze Śląska.

Zobacz także: Dramatyczna relacja Magdaleny Gorzkowskiej z wejścia na Makalu. "Poczucie igrania z własnym życiem"

Zejście do obozu trwało dziesięć godzin. Dziś, z perspektywy czasu, Gorzkowska ma o to pretensje do siebie. Analizowała, dlaczego powrót tak bardzo się przeciągnął. Problemy z szyją to jedno. Druga kwestia - ważniejsza - to nastawienie mentalne.

- Gdy osiągnęło się już cel, to motywacja bardzo spada. Nie przywiązujemy tak wielkiej wagi do zejścia, a przecież jest ono jeszcze ważniejsze niż wejście na szczyt. Co chwilę robiłam przerwy, siadałam, byłam strasznie zmęczona, odwodniona, bo bardzo długo nie piłam. No i przede wszystkim zdemotywowana. Widziałam, że obóz trzeci i czwarty jest tak daleko... Teraz, po wyprawie, mam to sobie za złe, że się tak zachowałam. Uważam, że to było nieprofesjonalne. Nie miałam presji na szybkie zejście, można powiedzieć, że w ogóle mi na tym czasie nie zależało, a to jest jednak ważne. Zbyt długie przebywanie w "strefie śmierci" nie jest dobre - podkreśla. Z rozmów z innymi, doświadczonymi wspinaczami i z analizy ich czasów wywnioskowała, że droga w dół powinna zająć nie 10, lecz 6 godzin.

O tym, że śmierć w Himalajach zbiera żniwo, Magdalena Gorzkowska przekonała się w tym roku. Dwóch wspinaczy, których poznała, przypłaciło życiem wyprawę na Makalu. - Pod Makalu zmarły w sumie cztery osoby. Najbardziej bliski mojemu sercu był Dipankar Ghos, wspinacz z Indii, który zginął 16 maja. Prawdopodobnie miał objawy choroby wysokościowej, o których nie mówił Szerpie. Schodząc do obozu czwartego, wysłał swojego przewodnika, by poszedł szybciej i zrobił mu herbatę. Zaczął schodzić sam. Pogoda nagle pogorszyła się. Dipankar usiadł, by schronić się przed wiatrem i nigdy już nie wstał. Znaleziono go w pozycji siedzącej. Był wspinaczem z innej agencji, ale dużo rozmawialiśmy w bazie, graliśmy razem w karty. Miły, dobry, uczynny człowiek. Było mi przykro, gdy dowiedziałam się o jego śmierci - mówi Gorzkowska.

Drugą z ofiar, którą poznała, był Peruwiańczyk Richard Hidalgo. Znaleziono go martwego w namiocie 8 maja. - Poszedł sam do obozu drugiego, spędzał noc w namiocie. Prawdopodobnie zbyt szczelnie go zamknął i w ten sposób odciął sobie dopływ tlenu. To jednak tylko hipoteza, bowiem nie przeprowadzono sekcji zwłok - kontynuuje Polka.

Jesienią ośmiotysięcznik numer 3?

Jakie są kolejne plany Magdaleny Gorzkowskiej? Na razie chce odpocząć i wyleczyć stopę. - Palec jest teraz bardzo fioletowy, ale z czasem się zagoi. Muszę nosić nieco większe buty. Nie jestem w stanie biegać, a co dopiero się wspinać - tłumaczy.

O górach myśli jednak nieustannie. Jak się okazuje, jeszcze w tym roku - we wrześniu lub październiku - chce wrócić w Himalaje. - Myślę o Sziszapangmie. Ośmiotysięczniku ulokowanym w Tybecie. Ekipa, z którą byłam na Makalu, też będzie tam szła z moją agencją. Drogą - nazwijmy to - "nieklasyczną", od południa. Trudniejszą, ale za to krótszą i bezpieczniejszą, bo występuje na niej mniejsze zagrożenie lawinami. Jeśli znajdę środki na tę wyprawę, to pojadę w Himalaje. Zakładam, że się uda - uśmiecha się Gorzkowska. Warunkiem numer jeden jest oczywiście wyleczony palec.

Na Sziszapangmę (8013 m n.p.m.) także będzie chciała wejść bez użycia dodatkowego tlenu. Ludzie z agencji organizującej wyprawę już kręcą nosem. - Bardzo się to agencji nie podoba. Z tego względu, że w razie wypadku na Sziszapangmie prowadzenie akcji ratunkowej, przy użyciu helikoptera, jest niemożliwe. Nalegają, bym wzięła dwóch Szerpów, dla własnego bezpieczeństwa. Nie jest to zły pomysł - kończy rozmowę z WP SportoweFakty zdobywczyni Mount Everestu i Makalu.

Źródło artykułu: