Aleksander Ostrowski zginął 5 lat temu. "Był niesamowicie barwną i wyrazistą postacią"

Agencja Gazeta / Rafał Małko / Aleksander Ostrowski
Agencja Gazeta / Rafał Małko / Aleksander Ostrowski

Polski skialpinista, Aleksander Ostrowski, nie wrócił z wyprawy na ośmiotysięcznik w 2015 roku. Jego przyjaciel, Piotr Śnigórski, wraca do tragicznych wydarzeń, których był świadkiem.

W tym artykule dowiesz się o:

W Bieszczadach od pięciu lat odbywa się Memoriał Olka Ostrowskiego. W tym roku 20-kilometrową trasę najszybciej pokonał duet ratowników z Grupy Bieszczadzkiej GOPR - Tomasz Ostrowski i Jan Koza. Ten pierwszy jest bratem Aleksandra, który w 2015 roku zginął na stoku Gaszebruma II (8035 m). W sobotę mija 5 lat od tego tragicznego wydarzenia.

- Olek był niesamowicie barwną i wyrazistą postacią, co przyzna każdy, kto go znał. Miał świetne poczucie humoru i niesamowity dar zjednywania sobie ludzi. Był też bardzo uparty, co było zarówno jego wadą, jak i zaletą. I kochał góry jak mało kto - powiedział Piotr Śnigórski, polski skialpinista, dla WP SportoweFakty.

To on był świadkiem śmierci Aleksandra Ostrowskiego. Razem próbowali zdobyć ośmiotysięcznik, żeby następnie zjechać z niego na nartach, jako pierwsi Polacy w historii. Atak szczytowy rozpoczęli 21 lipca, jednak po trzech dniach musieli zawrócić z wysokości 7600 m.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie tylko świetnie skacze o tyczce. Akrobatyczne umiejętności Piotra Liska

Śnigórski i Ostrowski dotarli do obozu II, skąd następnego dnia mieli kierować się do bazy. Wtedy wydarzył się wypadek. "Było bardzo ciepło, słońce mocno operowało (...). Pierwszy zjeżdżał Olek, ja drugi. Warunki były dużo gorsze niż za pierwszym razem. Olek po wjechaniu w trawers stwierdził, że nie będzie się tu pchać ze względu na szczeliny i rynny utworzone przez śnieg i wodę i wrócił na szeroki stok prowadzący spod dwójki. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Po wykonaniu kilku skrętów oberwała się deska śnieżna, która zaczęła zjeżdżać wraz z nim. Po kilku sekundach zniknął mi z oczu, ponieważ stok poniżej "wystramia" się mocno" - tak Piotr Śnigórski opisywał wydarzenia na zboczach ośmiotysięcznika.

"Nie chciałem powtórki z Broad Peaku"

Próbował ratować przyjaciela. Zorganizował akcję poszukiwawczą, do pomocy przystąpiła polska himalaistka, Kinga Baranowska, która 17 lipca zdobyła Gaszerbrum II. Wszystko na nic. "W nocy zszedłem do jedynki, gdzie spotkałem hiszpańskiego wspinacza, który był świadkiem wypadku wracając z Gasherbruma I. Twierdził, że widział jak Olek został wepchnięty przez lawinę w szczelinę w połowie stoku, co zgadzało się z moimi obserwacjami" - wspominał pięć lat temu. Ciała Aleksandra Ostrowskiego nigdy nie odnaleziono.

Dzisiaj Piotr Śnigórski niechętnie wraca do wypadku. - Jeszcze w Pakistanie dużej pomocy udzielił mi Darek Załuski (polski himalaista i filmowiec - dop. red.), który był pod Broad Peakiem razem z Andrzejem Bargielem (himalaista i narciarz wysokogórski - dop. red.). To on poradził mi, bym jak najszybciej opublikował krótkie oświadczenie z opisem wypadku, a następnie uciął temat, nie udzielał wywiadów, nie dyskutował w internecie. Niestety, ale Polacy uwielbiają temat tragedii w górach, szczególnie tych najwyższych, lubią o tym czytać i dyskutować, a ja nie chciałem powtórki afery z Broad Peaku - powiedział Piotr Śnigórski dla WP SportoweFakty.

"Powtórka z Broad Peaku" to nawiązanie do wydarzeń z 2013 roku, kiedy na szczyt w Karakorum weszła czwórka Polaków: Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, Artur Małek i Adam Bielecki. Dwaj pierwsi zginęli podczas zejścia. Uratowali się Małek i Bielecki, którzy zdołali zejść do bazy. Przez lata trwała w mediach ostra dyskusja, która podzieliła środowisko wspinaczy. Jedni uważali zejście dwójki uratowanych za wskazane, inni - że powinni oni czekać na Berbekę i Kowalskiego, a że tego nie zrobili, po części są winni ich śmierci.

Aleksander Ostrowski (fot. Facebook)
Aleksander Ostrowski (fot. Facebook)

Zamieszanie w przypadku Aleksandra Ostrowskiego było mniejsze, ale Śnigórski i tak zderzył się z falą ostrych opinii i to ze środowiska wspinaczy. Jak powiedział, przed powrotem do Polski nie miał dostępu do internetu i nie wiedział, co się wypisuje o śmierci wspinacza z Bieszczad. Złośliwe komentarze były normą, jednak zaskoczyła go skala niesprawdzonych informacji podawanych w mediach.

Pomoc z Peru

- Nie miałoby to dla mnie większego znaczenia, gdyby nie to, że wiem, jak były one odbierane przez rodzinę i bliskich Olka - powiedział Piotr Śnigórski. - Niemiłym zaskoczeniem były też dla mnie domniemania i ciche zarzuty na oficjalnych profilach kilku osób ze środowiska górskiego, bazujące na tychże niesprawdzonych, wczesnych informacjach płynących z mediów. W jednym przypadku zakrawało to wręcz na autopromocję bazującą na tragedii i musiałem mocno "gryźć się w język", ale nie chciałem rozpętywać głupiej i niepotrzebnej internetowej przepychanki. Jednak większość osób, znajomych i obcych, okazała mi ogromne wsparcie. Za to byłem, jestem i zawsze będę ogromnie wszystkim wdzięczny.

Andrzej Bargiel, zaraz po wypadku Aleksandra Ostrowskiego, powiedział w radiu RMF, że wstyd mu za wspinaczy, którzy byli w bazie pod Gaszerbrumem, bo nikt się nie angażował w poszukiwania. Śnigórski musiał potem prostować przekaż tych słów, także wobec wspinaczy, którzy próbowali mu pomóc.

- Wiem, że Andrzej nie miał nic złego na myśli i gdyby był wtedy w bazie, to bez zastanowienia pognałby do góry. Jednak uważam też, że w tamtym momencie ta wypowiedź z jego strony była niepotrzebna, dlatego, że większość osób w Polsce odniosła wrażenie, że nikt Olka nie próbował ratować, że on gdzieś zaginął i nikt go nie szuka - ocenił.

Jak teraz, po kilku latach, ocenia zachowanie innych wspinaczy, którzy mogli pójść z pomocą i ratować zaginionego Aleksandra Ostrowskiego? Śnigórski odparł krótko: "Różnie". Wyjaśnił: byli himalaiści z Czech, którzy zignorowali sprawę, ale też Peruwiańczyk, Richard Hidalgo, który w 2019 roku zmarł na zboczach Makalu.

- Hidalgo związał się ze mną liną i zaczął schodzić w kierunku szczeliny, do której wpadł Olek - opowiada Piotr Śnigórski. - W pewnym momencie powiedział mi jednak, że przeprasza mnie, ale nie pójdzie dalej, że to zbyt duże ryzyko. Dalej musiałem działać już sam. Czy mam do niego wyrzuty za to? Nie mogę mieć, ryzykował swoje życie. Ludziom łatwo rozmawia się o bohaterstwie czy powinności siedząc w fotelu.

Dwa tygodnie w aucie i "pod chmurką"

Dzisiaj uczestnicy Memoriału Olka Ostrowskiego wspominają skialpinistę pochodzącego z Wetliny. Śnigórski: - Olka poznałem przez wspólnych narciarskich znajomych. Pracowaliśmy razem na kilku wyjazdach jako instruktorzy narciarstwa. Zaliczyliśmy parę fajnych zjazdów w Tatrach, pojechaliśmy wspólnie na sześciotygodniową wyprawę do Gruzji, Armenii i Iranu, gdzie udało się nam m.in. jako pierwszym Polakom zjechać południowo-wschodnią ścianą Kazbeku.

Dodał, że kiedy razem spędzili 2 tygodnie w Norwegii na skiturach, dobrze się dogadywali. - Nie mieliśmy dużo pieniędzy, zwykle spaliśmy na siedząco w samochodzie, w namiotach albo "pod chmurką". Takie wyjazdy, kiedy spędzasz z kimś tyle czasu, w często niekomfortowych warunkach, bardzo zbliżają. Nie z każdym da się tak długo wytrzymać - powiedział Śnigórski.

Opowiedział, jak było z ich wspólnym wyjazdem na Czo Oju w 2014 roku. Mieli nie jechać, bo nie udało się zebrać pieniędzy. - Ja zrezygnowałem, Olek się uparł i stwierdził, że jedzie, choćby nie wiem co. I udało mu się, co dobitnie świadczy o nim i jego charakterze. Za swój samotny zjazd został zresztą nagrodzony Travelerem National Geographic, w kategorii Wyczyn Roku - powiedział Śnigórski.

Symboliczny pogrzeb Aleksandra Ostrowskiego odbył się 1 sierpnia 2015 roku w rodzinnej Wetlinie.

CZYTAJ TAKŻE Dwie osoby zginęły na Mont Blanc. Wśród ofiar młody narciarz

CZYTAJ TAKŻE Himalaizm: polska wyprawa na K2 została odwołana! Przez pandemię koronawirusa

Źródło artykułu: