Z całego filmu ta scena robi największe wrażenie. Dwie niewielkie sylwetki wspinają się na niemal pionowe, bardzo wąskie strzeliste zbocze. Wyglądają jak bohaterowie "Gry o Tron" w czasie wspinaczki na 300-metrowy, stworzony z lodu i magii Mur.
Te postaci to polscy skialpiniści, Andrzej Bargiel i Jędrzej Baranowski. Ich Mur istnieje naprawdę. Nazywa się Laila Peak i jest zdecydowanie wyższy. Piękny, majestatyczny w swojej surowości, ale i groźny. Tu każdy błąd może skończyć się śmiertelnym upadkiem. A przecież to, co najtrudniejsze, jeszcze przed Polakami. Na pakistański szczyt weszli po to, żeby zjechać z niego na nartach.
Kiedy widzisz, jak im się to udaje, myślisz sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Nie trzeba iść tam, gdzie najwyżej
Film "Doo Sar", który od kilku dni można oglądać w RedBull TV, to relacja z wyprawy Bargiela i Baranowskiego z kwietnia i maja 2021 roku. Jej celem były dwa szczyty w Karakorum - niezdobyty wcześniej Yawash Sar II i właśnie Laila Peak.
ZOBACZ WIDEO: Kto zostanie nowym prezesem PZN? "Kandydatem środowiska narciarskiego jest Adam Małysz"
Zadanie do wykonania nazywane "Śnieżną Panterą" Bargiel miał takie, jak zawsze: Zjazd na nartach z samego wierzchołka. Tyle, że tym razem zabrał ze sobą innego narciarza, Baranowskiego właśnie.
- Nie trzeba zdobywać najtrudniejszych, najwyższych, czy najdroższych szczytów. Liczy się droga do celu, a nie tylko cel - mówi w filmie Bargiel. I właśnie o tej drodze jest "Doo Sar". O drodze długiej, pełnej trudności, pokonywanej z mozołem. Same zjazdy są tylko jej krótkimi, choć bardzo satysfakcjonującymi finałami.
Dlaczego właśnie Yawash Sar II i Laila Peak, a nie wyższe lub sławniejsze góry? - Mogliśmy tam uciec od zamieszania, jakie panuje wokół popularniejszych szczytów. Byliśmy tam tylko my i nasza ekipa, a to duża wartość - mówi nam Bargiel.
Dodaje, że o Laila Peak myślał od dawna, od kiedy zachwycił się nim wracając z nieudanej wyprawy na K2. - A skoro już mieliśmy jechać taki kawał drogi, uznaliśmy, że fajnie byłoby zrobić coś więcej. Yawash Sar II pokazał nam Janusz Majer, który ma ogromną wiedzę o wysokich górach.
Początek miał być łatwiejszy
Dojście do bazy pod pierwszym szczytem okazało się nadspodziewanie trudne. Na filmie Bargiel przyznaje, że najtrudniejsze, jakie kiedykolwiek przeżył. Trwało aż cztery dni. W dniu, w którym marsz trwał najdłużej, bo aż 17 godzin, ekipa najpierw pokonała po lodzie 800-metrowe przewyższenie, by potem zejść 1000 metrów do doliny.
- W letnich warunkach tamta przełęcz nie jest trudna, ale wczesną wiosną, gdy ją pokonywaliśmy, było dużo śniegu. Przejście przez ten śnieg całą ekipą zajęło dużo czasu, a zarządzanie zespołem w takiej sytuacji kosztowało nas mnóstwo energii. No i było na tyle niebezpieczne, że nie chcieliśmy, by nasi tragarze wracali w tych warunkach. Dlatego zostali z nami - relacjonuje tamte chwile Bargiel.
To spowodowało kolejną trudność. Zapasy przewidziane dla kilku osób trzeba było podzielić na znacznie większą grupę. 100 kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji nie dało się ich uzupełnić. Dlatego trzeba było po prostu działać szybciej. - Gdyby pierwsza próba się nie powiodła, pewnie jeszcze moglibyśmy spróbować kolejnego dnia. Ale trzeciego i czwartego już nie - tłumaczy Baranowski.
Jemu atak szczytowy na Yawash Sar II się nie powiódł. "Doo Sar" pokazuje, jak idzie coraz wolniej, jak mimo namów Bargiela rezygnuje, by nie spowalniać kolegi. A potem samotnego Bargiela, forsującego masywną ścianę śniegu.
To jedne z najefektowniejszych ujęć w całym filmie. Widok zbliżającego się do wierzchołka wspinacza wzbudza jednocześnie podziw i grozę. Sam zjazd, choć przecież też niebezpieczny, wydaje się przy tym nienaznaczoną ryzykiem zabawą.
Futbol na wysokim poziomie
Niezwykłym wydarzeniem uwiecznionym na filmie jest nie tylko pierwsze w historii wejście na Yawash Sar II, ale też mecz piłki nożnej Polska - Pakistan, rozegrany na wysokości 4000 metrów n.p.m.
- Po wejściu na pierwszą górę wylądowaliśmy w wypłaszczonej dolinie, w miejscu, gdzie ludność z doliny Shimshel wypasa jaki. Latem pasterze spędzają tam więcej czasu, zabierają ze sobą dzieciaki, mieszkają w szałasach. W jednym z takich szałasów znaleźliśmy piłkę. My mieliśmy tylko buty wspinaczkowe, inne rozdaliśmy po drodze. Ale mimo to zagraliśmy - opowiada Bargiel.
Baranowski od razu wiedział, że w tym spotkaniu nie wystąpi. - Poddałem się, bo wiedziałem, jakie będą konsekwencje. Na drugi dzień mieliśmy 14-godzinny trekking. I ci, którzy grali, mocno wtedy narzekali. Ale mecz dobrze się oglądało - śmieje się.
Otoczenie przepiękne, ale wieje grozą
Do bazy pod Laila Peak ekipa wyruszyła po dwóch dniach odpoczynku w Skardu. Tym razem droga nie była tak trudna, ale za to już na miejscu przeszkadzała pogoda. - Na siedem dni mieliśmy tam tylko jedno okno pogodowe. Tylko w jeden dzień było widać szczyt. W pozostałe sypał śnieg, albo było totalne "mleko" - wspomina Baranowski.
W dniu, w którym warunki dopisały, wspinacze wyruszyli o drugiej w nocy. Przez kilka godzin wspinali się po stromym jak diabli zboczu. To właśnie tam wyglądali jak Jon Snow i Tormund z "Gry o Tron" w czasie zdobywania magicznego muru.
- Na pewno wspinaczka na takie zbocze jest czymś, co mocno przeżywasz. Nie jesteśmy maszynami do wspinania. Kiedy trafi się trudniejszy technicznie fragment, stres się pojawia. Otoczenie jest przepiękne, ale wieje grozą. Wiesz, że musisz robić wszystko jak należy, nie ma miejsca na błędy, luz. Potrzebna jest duża koncentracja - relacjonuje tamte chwile Bargiel. - Bez respektu dla otoczenia takie wyprawy byłyby szaleństwem - dodaje.
Polacy zostawili narty 150 metrów od szczytu. Na samej górze było zbyt dużo lodu, ryzyko zjazdu po nim byłoby za duże. Tym razem Baranowski wytrwał z Bargielem do samego końca. Zdobył swój pierwszy sześciotysięcznik, ale jak mówi w filmie jego przyjaciel, na pewno nie ostatni. Dwugodzinny zjazd, choć początkowo piekielnie trudny, sprawiał wrażenie nagrody za pokazanie siły charakteru.
"Swobodnie, po swojemu. To mi się podoba"
- Dziękujemy Pakistan, do zobaczenia! - słyszymy na końcu "Doo Sar". Duet Bargiel - Baranowski pewnie jeszcze kiedyś tam wróci. Jednak kiedy Polacy poznali już piękno eksploracji, mają w głowie więcej ciekawych kierunków. - Nie muszę zjeżdżać z najwyższych gór świata, żeby mieć przyjemność z tego, co robię. Chętnie wybrałbym się w jakieś nowe dla mnie miejsca, poznał nowe otoczenie, nową kulturę, nowych ludzi. Chciałbym pojeździć w puchu w Kanadzie, pojechać na Grenlandię albo na Alaskę - mówi Bargiel.
Po co to robią? Baranowski odpowiada najprościej, jak się da: - Bo lubię.
Bargiel zaczyna od żartu: - Może nic innego nie potrafimy robić? A skialpinizm wychodzi nam całkiem dobrze.
Już na poważnie dodaje: - Tam, gdzie idziemy, nie ma służb ratunkowych, nie ma szlaków, wytyczonych i olinowanych przez innych ścieżek. Możemy liczyć tylko sami na siebie. Czytać przestrzeń, po której się poruszasz. Ale z drugiej strony możesz działać swobodnie, po swojemu. I to bardzo mi się podoba.
Zobacz także:
"Trzeba zarządzać ryzykiem". Andrzej Bargiel o wielkim sukcesie
Andrzej Bargiel: Cel przychodzi sam