Luiza Złotkowska: Trzy igrzyska olimpijskie to spory procent mojego życia (wywiad)

- Najtrudniejsza była walka z chorobą wysokościową i z tym, że bardzo ciężko się funkcjonuje na takich wysokościach - opowiada Luiza Złotkowska o wyprawie w Himalaje w rozmowie z portalem WP SportoweFakty. Wspomina także miniony sezon i igrzyska.

Mateusz Kozanecki
Mateusz Kozanecki
Luiza Złotkowska na igrzyskach w Pjongczangu Getty Images / Dean Mouhtaropoulos / Luiza Złotkowska na igrzyskach w Pjongczangu
Mateusz Kozanecki, WP SportoweFakty: Jaki był dla pani ostatni sezon?

Luiza Złotkowska, reprezentantka polski w łyżwiarstwie szybkim, dwukrotna medalistka olimpijska: Tyle się wydarzyło, że już w ogóle zapomniałam, że był tamten sezon. Na pewno indywidualnie to były moje najlepsze igrzyska w karierze - dziewiąte, dwunaste miejsce. Z tego się cieszyłam, ale bieg drużynowy nie poszedł tak jak chcieliśmy tego wszyscy. Myślę, że medal był realną sprawą. Tego jest szkoda, że nie poszło tak, jak mogło pójść. Jeśli chodzi o cały sezon, to nie był jakiś błyskotliwy. Tak naprawdę chodziło tylko o start na igrzyskach olimpijskich i to była najważniejsza impreza. Na pewno moja najlepsza dyspozycja przyszła właśnie na igrzyska i to zaliczam na plus, ponieważ trafiłam z formą. Końcówka sezonu była dość fajna i miła dla mnie, bo ostatni start to były mistrzostwa świata w wieloboju w Amsterdamie i tam zajęłam piąte miejsce na 1500 metrów. Poprawiłam też rekord toru przy ponad 25-tysięcznej publiczności, więc mam dobre wspomnienia.

Na igrzyskach w Pjongczangu najlepszy wynik osiągnęła pani w biegu masowym. Trzeba przyznać, że to dość widowiskowa, ale też niebezpieczna konkurencja. Lubi pani taką formę rywalizacji?

Lubię, ponieważ jest to duża odmiana od wyścigów klasycznych, w których startuję już od dwudziestu lat swojej kariery i trochę mi się one już przejadły. Fajnie, że jest coś, co urozmaica ściganie się. Niemniej jednak wywodzę się z klasycznego łyżwiarstwa szybkiego, więc jestem mało objeżdżona w wyścigach grupowych. Wiadomo, że prym wiodą zawodniczki, które wywodzą się z jazdy szybkiej na rolkach czy short tracku. Brakuje mi obycia w peletonie, ale naprawdę lubię te wyścigi.

Trudno jest się przestawić z klasycznego łyżwiarstwa na biegi masowe?

Nie jest to łatwe, ze względu na to, że stosuje się inny sprzęt, inne łyżwy, kostiumy, jest kask na głowie. No i oczywiście kontaktowość, która jest problematyczna dla mnie, bo - tak jak mówię - do tej pory jeździłam dwadzieścia lat po swoim torze i nikt mi nie przeszkadzał i nikt nawet nie mógł zajechać mi drogi. Tutaj jest bardzo dynamicznie i wymaga to dużej pracy, żeby się przestawić.

Powiedziała pani, że igrzyska w Pjongczangu były najlepszymi w pani karierze, jeżeli chodzi o występy indywidualne. Jak te wyniki zostały przyjęte w Polsce? Część sportowców spotkała się ze sporą falą krytyki, szczególnie Weronika Nowakowska.

Jak to się mówi - sukces ma wielu ojców. Na pewno powrót z Pjongczangu różnił się od tych poprzednich. To były moje trzecie igrzyska i pierwszy raz przyjechałam bez medalu do kraju. Rzeczywiście, dało się to odczuć, bo na lotnisku nie czekały setki kibiców, a tylko rodzina i kilku dziennikarzy. Różnica była bardzo duża, niemniej jednak nas nikt nie hejtował, bo zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy i pomimo tego, że medalu nie udało się zdobyć, siódme miejsce na igrzyskach olimpijskich to bardzo wysoka lokata i wielu sportowców z pewnością marzyłoby o takim wyniku. Ja od ludzi z mojego otoczenia i kręgu znajomych odebrałam wiele gratulacji za występy indywidualne.

Na torach łyżwiarskich od wielu lat dominują Holendrzy, a ostatnio do głosu dochodzą także Japończycy. Czy jest szansa, że któreś z państw dorówna tym reprezentacjom sukcesami?

W Holandii łyżwiarstwo szybkie jest, zaraz po piłce nożnej i kolarstwie, sportem narodowym. Jednej zimy przeprowadzono badanie, które wykazało, że 95 proc. Holendrów w pewien weekend było w jakiś sposób zaangażowanych w tę dyscyplinę - bądź jeździło na łyżwach, bądź oglądało łyżwiarstwo w telewizji, bądź śledziło zawody. To jest sport powszechny w tym kraju, za którym idzie tradycja, całe dziedzictwo, które mają. Mam na myśli infrastrukturę, ale też mentalność Holendrów, którzy łyżwiarstwo mają we krwi. Na pewno ciężko będzie z nimi konkurować.

Japończycy zrobili ogromny krok do przodu, co zawdzięczają zatrudnieniu holenderskich trenerów. U nich niemal cały sztab szkoleniowy cztery lata temu został wymieniony na Holendrów. Oni ze swoją ogromną wiedzą i wielkim doświadczeniem weszli do kraju, który jest bardzo pracowity i sumienny, co dało dobre efekty.

Odejdźmy na moment od tematu łyżwiarstwa i przenieśmy się w góry. Skąd pomysł na wyjazd w Himalaje? To swego rodzaju element przygotowań do kolejnego sezonu czy może bardziej chęć odcięcia się od świata?

Absolutnie nie był to element przygotowań do kolejnego sezonu. Już na początku zimy, mniej więcej w październiku-listopadzie, postanowiłyśmy wraz z Natalią Czerwonką, że jak pojedziemy na igrzyska, to będziemy się chciały jakoś nagrodzić i zrobić coś "wow", zrobić coś, co zapamiętamy do końca życia i co będzie inne niż dotychczasowe wakacje, czyli tydzień na leżaku i wracamy do domu.

Postanowiłyśmy, że wyzwaniem dla nas będą góry. Na początku chciałyśmy jechać na Kilimandżaro, ale okazało się, że w kwietniu jest tam pora deszczowa i nie organizuje się wypraw. Znalazłyśmy wtedy trekking w Himalajach. W trakcie sezonu przygotowywałyśmy się do tego wyjazdu. Zaczęłyśmy od czytania książek, później musiałyśmy kupić cały niezbędny sprzęt.

Na kolejnej stronie Luiza Złotkowska opowiada o wyjeździe w Himalaje, a także hali w Tomaszowie Mazowieckim i planach na przyszłość.

Czy Luiza Złotkowska powinna kontynuować karierę do igrzysk w Pekinie w 2022 roku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×