Newspix / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Vanna Ly (z lewej) i Mats Hartling (z prawej)

Wisła Kraków została "wykiVanna". Klub istnieje dziś tylko teoretycznie

Maciej Kmita

Wisła Kraków nie ma zarządu i rady nadzorczej, a za chwilę może nie mieć też drużyny. Ba, niejasny jest nawet jej status właścicielski! To, do czego doszło przy Reymonta 22, nie zrodziłoby się w umyśle najbardziej okrutnego kibica Cracovii.

Rzekomy członek kambodżańskiej rodziny królewskiej, były współwłaściciel kilku klubów nocnych w angielskim mieście portowym Boston i piątoligowy agent piłkarski świętują w restauracji "U babci Maliny" przejęcie jednego z najbardziej utytułowanych polskich klubów piłkarskich, a gdy przychodzi zapłacić rachunek, karta Szweda nie przechodzi. Niestety, to nie scena z gorzkiego filmu Wojciecha Smarzowskiego o polskim futbolu - to półmetek emocjonalnej jazdy kolejką górską, do której dwa tygodnie temu wsiedli kibice Wisły.

Tonący brzydko się chwyta

Dziewięć dni wcześniej wydawało się, że dla zadłużonej na ponad 40 mln zł piłkarskiej spółki nie ma ratunku. Wtedy z inwestycji w klub wycofała się koalicja lokalnych przedsiębiorców, którą zmontował Wojciech Kwiecień, właściciel sieci aptek "Słoneczna", a do wejścia w którą przekonał Wiesława Włodarskiego, właściciela koncernu "FoodCare" - jednego z najbogatszych Polaków, oraz firmy "Antrans" (spedycja) i "Dasta Invest" (budownictwo). Kwiecień i spółka wycofali się z przedsięwzięcia, gdy po pobieżnym audycie okazało się, że zadłużenie klubu jest większe niż prognozowano, a ciężar finansowy, który mieliby ponieść w pierwszych tygodniach po przejęciu Wisły SA, okazał się dla nich zbyt duży. Więcej o tym TUTAJ.

Informując o końcu rozmów z koalicją Kwietnia, klub z Reymonta 22 podał jednak, że "kontynuuje rozmowy z pozostałymi podmiotami". Trzy dni później zarząd Towarzystwa Sportowego "Wisła", właściciela piłkarskiej spółki od sierpnia 2016 roku, dał zielone światło na finalizowanie rozmów ws. sprzedaży Wisły SA. Co ciekawe, choć w lipcu, po kryzysie stadionowym, ówczesna prezes obu Wiseł, Marzena Sarapata, zapowiedziała pełną transparentność działań (więcej o tym TUTAJ), kierowane przez nią TS "Wisła" w żadnym z trzech oświadczeń dotyczących sprawy nie użyło nawet nazw nowych właścicieli piłkarskiej spółki.

Dwa dni później umowa sprzedaży Wisły SA została podpisana. Targu dobito w Zurychu, a konkretnie w lobby (!) hotelu Schweizerhof, jakby nie chodziło o 113-letni klub piłkarski, a o nielegalną wymianę walut w czasach słusznie minionych. Tego, komu TS "Wisła" sprzedało 13-krotnego mistrza Polski, kibice dowiedzieli się nie od stowarzyszenia, lecz od prezydenta Krakowa. Prof. Jacek Majchrowski ogłosił to w trakcie wywiadu na żywo, który był transmitowany przez facebookowy profil miasta: - Z tego, co wiem, dzisiaj podpisano umowę z funduszem inwestycyjnym, za którym, jak się dowiedziałem, stoją kambodżańscy inwestorzy. Ten fundusz specjalizuje się w restrukturyzacji przedsiębiorstw.

ZOBACZ WIDEO Świetny Szczęsny, wściekły Ronaldo. Juventus pokonał Romę [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

TS "Wisła" dopiero kilkanaście godzin później poinformowało o sprzedaży piłkarskiej spółki w lakonicznym komunikacie: "We wtorek 18 grudnia doszło do spotkania przedstawicieli Towarzystwa Sportowego 'Wisła' Kraków z luksembursko-brytyjskim konsorcjum funduszy inwestycyjnych, podczas którego podpisano warunkową umowę sprzedaży 100 procent akcji Wisły Kraków SA. Szczegóły umowy są objęte ścisłą klauzulą poufności".

Tercet egzotyczny

Stowarzyszenie zasłaniało się ścisłą klauzulą poufności, tymczasem w mediach brylował już reprezentujący nowych właścicieli Adam Pietrowski. To osiadły w Berlinie agent piłkarski działający na licencji niemieckiej federacji (DFB). Nie ma na koncie sukcesów w branży - reprezentuje głównie nastoletnich Polaków, którym pomaga w transferach do Niemiec, i piłkarzy z niższych lig. Na liście jego dawnych klientów zamieszczonej na branżowym portalu transfermarkt.de widnieje m.in. nazwisko Radosława Matusiaka, ale - jak szybko ustaliliśmy - nigdy nie był agentem byłego reprezentanta Polski. Nie było to jego pierwsze podejście do Wisły: w lipcu 2017 roku przywiózł do Krakowa Mariana Ziburskego - Niemca działającego na rynku nieruchomości, który kilka tygodni wcześniej również bezskutecznie starał się o przejęcie Śląska Wrocław. 

Podczas gdy TS "Wisła" milczało w sprawie nowych właścicieli piłkarskiej spółki, Pietrowski nie ukrywał, że nowymi właścicielami Wisły SA zostali jego "wieloletni partnerzy biznesowi": Mats Hartling i Vanna Ly. Pierwszy miał reprezentować angielski fundusz inwestycyjny Noble Capital Partners Ltd., a drugi być właścicielem luksemburskiego funduszu inwestycyjnego Alelega SARL. Dopiero to pozwoliło na prześwietlenie inwestorów, których kibice Wisły początkowo przywitali z wielkim entuzjazmem. Z godziny na godzinę euforia jednak malała. Zdobycie jakichkolwiek informacji o obu podmiotach było bardzo trudne, co już samo w sobie zapalało lampki ostrzegawcze, a te, do których udało się dotrzeć, kazały schować szampany do lodówki.

W 2017 roku aktywa Noble Capital Partners Ltd. były wycenione na 338 tys. funtów - nie jest to kapitał, który pozwoliłby NCP na inwestycję w Wisłę. Mało tego, okazało się, że od października 2017 roku przedstawiany jako właściciel NCP Hartling nie miał formalnie nic wspólnego z tym podmiotem. Potwierdziła to rozmowa Szymona Jadczaka z Jarosławem Ostrowskim, polskim prawnikiem, który został pełnomocnikiem Noble Capital Partners Ltd. Dlaczego nowi właściciele, którzy w ciągu roku mieli - według zapewnień Pietrowskiego - wpompować w klub ponad 100 mln zł, nie mieli swojej zaufanej kancelarii, tylko przy tak ważnym przedsięwzięciu na nieznanym dla siebie terenie skorzystali z usług lokalnego prawnika? To jedno z wielu pytań, na które prawdopodobnie nigdy nie poznamy odpowiedzi.

Wcześniej nazwisko Szweda pojawiało się też w innych zarejestrowanych w Anglii spółkach, których działalność skupia się na skupowaniu akcji, udzielaniu pożyczek czy lombardzie. Był także (2010-2011) współwłaścicielem kilku nocnych klubów w Bostonie - angielskim mieście wielkości podkrakowskiej Skawiny. Od marca 2018 roku Hartling i Pietrowski prowadzą w Polsce dwie spółki: Capital City Markets Sp. z o.o. i East Assets Sp. z o.o. Obie założono z najniższym dopuszczanym przez polskie prawo kapitałem w wysokości 5 tys. zł. Są zarejestrowane w wirtualnym biurze przy ul. Białej 4/81 w Warszawie.

O Hartlingu i Pietrowskim nie było wiele wiadomo, a jeszcze bardziej anonimowy był Ly. Pietrowski przedstawiał go jako "potężnego człowieka", "członka kambodżańskiej rodziny królewskiej", który "jest właścicielem kilkunastu klubów piłkarskich na całym świecie" (więcej o tym TUTAJ). Gdy spytaliśmy o Ly Tomasza Magdziarza, jednego z największych polskich agentów piłkarskich, który prowadzi w Kambodży interesy, ten odparł, że nie słyszał o takim człowieku. - Nawet teraz jestem w Kambodży na wakacjach i trochę popytałem o tego pana, ale nikt go nie zna. Przepraszam, ale nie jestem w stanie pomóc - usłyszeliśmy od właściciela "Fabryki Futbolu". A gdy jego zaangażowanie w krakowski klub odnotował "The Phnom Penh Post", gazeta ze stolicy Kambodży, Ly został nazwany w artykule "dotąd nieznanym kambodżańskim biznesmenem".

Alelega, poprzez którą Ly został współwłaścicielem Wisły SA, istnieje od 2013 roku, ale do niego należy dopiero od 2017 roku. Nie zatrudnia żadnego pracownika, a od wielu miesięcy nie ma nawet stałej siedziby. Kolejne wątpliwości co do wiarygodności Pietrowskiego wzbudzały też rzekome związki Ly z innymi klubami piłkarskimi. Pietrowski chciał uwiarygodnić w ten sposób swojego wspólnika, tymczasem wystawił go na śmieszność. Wspólnym mianownikiem klubów, w których miał mieć udziały Ly, m.in. Manchesteru City czy Melbourne City FC, jest "City Football Group" - holding, w którym 87 proc. udziałów ma Abu Dhabi United Group, a 13 proc. China Media Capitali/CITIC Capital. Według Pietrowskiego Alelega współpracuje z funduszem ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale w zależności od tego, z kim rozmawiał i czy dziennikarz go poprawił czy nie, nazywał ten fundusz "Abu Dhabi United Group" albo "Abu Dhabi Investment Authority". A to dwa różne podmioty: ADUG to odpowiedni właściciel CFG, tymczasem ADIA to fundusz państwowy, od którego ADUG wielokrotnie się odcinał.

Mało tego, w zależności od refleksu pytającego, Pietrowski raz mówił, że Ly jest współwłaścicielem "City Football Group", a raz nazywał ten holding "Manchester Football Group", a taki twór w ogóle nie istnieje. Raz Pietrowski mówił, że wśród klubów należących do Ly jest Vitoria Guimaraes, a raz, że Ly robił w tym portugalskim klubie jedynie due dilligance. W listopadzie Ly miał prowadzić rozmowy w sprawie przejęcia Fenerbahce Stambuł, tymczasem w doskonale poinformowanych tureckich mediach, które mają najlepszą insiderską wiedzę w Europie, nie ma po tym śladu. Trudno uwierzyć w to, że przymiarka do zmiany właścicielskiej jednego z największych klubów w kraju przeszła nad Bosforem niezauważona.

Z każdą kolejną wypowiedzią Pietrowski, który miał być forpocztą Ly i Hartlinga, a został odebrany nad Wisłą jako standuper, pogrążał człowieka-widmo, który jeszcze nawet nie postawił nogi w Krakowie. W rozmowie z Radiem Kraków Pietrowski wypalił nawet, że "Ly znał osobiście pana Karola Wojtyłę i przez wzgląd na niego postanowił zainwestować w Wisłę i w Kraków". Więcej o tym TUTAJ.

[nextpage]

Absurdalna umowa

W skład delegacji krakowskiego klubu do Zurychu weszli prezes Marzena Sarapata, wiceprezes Szymon Michlowicz oraz Rafał Wisłocki, członek zarządu. Umowa, którą wówczas podpisano, była warunkowa: warunkiem sine qua non sprzedaży klubu angielsko-luksemburskiemu konsorcjum funduszy inwestycyjnych było wykonanie przez nowych właścicieli przelewu w wysokości 12,2 mln zł na konto spółki. Pieniądze te miały zostać przeznaczone na spłatę najpilniejszych zobowiązań wobec piłkarzy i trenerów. Ly i Hartling mieli na dokonanie wpłaty 10 dni - termin upływał 28 grudnia o północy.

Z fragmentu umowy, który na Twitterze opublikował Jadczak, o ile jest prawdziwy, wynika, że Wisła SA została sprzedana za symboliczną złotówkę i obietnicę pożyczki na spłatę części długów. Mało tego, umowa została sporządzona tylko w języku angielskim, co dziś nastręcza TS "Wisła" problemów z interpretacją jej zapisów.

Według "Sportu", nad kształtem umowy, którą wówczas podpisano, głowiło się czterech prawników-pracowników Wisły: Sarapata, Michlowicz, członek zarządu Wisła SA Daniel Gołda oraz członek rady nadzorczej Wisły SA Mateusz Stankiewicz. Dlaczego nie skorzystano z usług specjalizującej się w tej dziedzinie prawa kancelarii? Dlaczego przystano na takie warunki sprzedaży klubu? Dlaczego nie przygotowano umowy w dwóch językach? Na te pytania TS "Wisła" dotąd nie odpowiedziało, ale może zrobi to podczas zapowiedzianej na piątek konferencji prasowej. Do tej pory stowarzyszenie ma nie zabierać głosu i dać sobie czas na wypracowanie stanowiska.

Szopka w magistracie

Tymczasem jedna konferencja już się nie odbyła i już się nie odbędzie. Rozmawiając z polskimi dziennikarzami, Pietrowski zapowiadał, że 21 grudnia, w dniu kończącego rundę jesienną meczu z Lechem Poznań nowi właściciele klubu przedstawią się na konferencji prasowej. Owszem, tego dnia zjawili się w Krakowie, ale do żadnego spotkania z mediami nie doszło. Po zameldowaniu się pod Wawelem tercet egzotyczny spotkał się z zespołem, zapewniając piłkarzy i trenerów o szybkiej spłacie zaległości i zapraszając drużynę na zgrupowanie do Turcji, gdzie Ly ma mieć hotel. Dziś już wiemy, że piłkarze zostali wtedy oszukani po raz trzeci w ciągu dwóch tygodni.

Potem nowi właściciele Białej Gwiazdy obejrzeli na żywo mecz z Kolejorzem, a na drugi dzień udali się na spotkanie z prezydentem Krakowa. Jacek Majchrowski pierwotnie nie chciał się spotkać z inwestorami, ale ostatecznie wygospodarował dla nich trzy kwadranse w sobotnie popołudnie. Z perspektywy czasu wygląda na to, że doświadczony polityki jako pierwszy poznał się na nowych (niedoszłych?) właścicielach Wisły. Przyjął ich na kurtuazyjnej rozmowie, po której dobrze się o nich wypowiedział, by nikt nie zarzucił mu, że sprzedaż klubu nie doszła do skutku przez jego niechęć. Jednocześnie obstawił się na spotkaniu najbliższymi współpracownikami. A lekceważące nazwanie Ly "panem skośnookim" mogło być odzwierciedleniem powagi, jaką miał dla gości, a nie przejawem rasizmu. Więcej o tym TUTAJ.

Majchrowski zdradził też po spotkaniu, że inwestorzy przedstawili mu zdjęcia zbudowanego przez siebie ośrodka treningowego w Chinach, w skład którego ma wchodzić 50 boisk. Problem w tym, że jedyne takie centrum treningowe w Państwie Środka należy do Guangzhou Evergrande Taobao FC, którego większościowym udziałowcem jest Evergrande Group - drugi największy deweloper w Chinach. Według prezydenta, Ly i spółka przyznali się, że są zainteresowani m.in gruntami Tele-Foniki w Myślenicach i rozmawiają w tej sprawie z firmą Bogusława Cupiała - właściciela Wisły SA w latach 1997-2016. To wywołało stanowczą reakcję myślenickiego koncernu. - Tele-Fonika nie ma w Myślenicach - poza zakładami kablowymi - żadnych gruntów. Podkreślamy, iż jakichkolwiek rozmów bądź spotkań z nowymi właścicielami Wisły Kraków ze strony Tele-Foniki nie było - powiedział Onetowi Witold Nieć, doradca zarządu Tele-Foniki ds. relacji publicznych.

Przyjazd Ly do Krakowa miał uwiarygodnić transakcję, tymczasem po wizycie u Majchrowskiego wizerunek tajemniczego inwestora stał się jeszcze bardziej groteskowy. Idąc do magistratu i wychodząc od prezydenta, zasłaniał się przed dziennikarzami parasolem, ale kilkanaście godzin wcześniej dał się sfotografować podczas spotkania z drużyną i w czasie meczu Wisły z Lechem, a podczas rozmowy z Majchrowskim nie przeszkadzała mu obecność prezydenckiego fotografa. Pietrowski tłumaczył to absurdalne zachowanie wrażliwością na światło swojego wspólnika.


W Wiśle się nie przelewa

Kilka godzin po spotkaniu u Majchrowskiego TS "Wisła" poinformowała, że nie jest już właścicielem Wisły SA, a członkowie zarządu i rady nadzorczej spółki podali się do dymisji, a tymczasowym prezesem został Pietrowski. Pierwszy raz w oficjalnym komunikacie klubu z Reymonta 22 pojawiają się nazwy Alelega SARL i Noble Capital Partners. Był to przedostatni krok do zmiany właścicielskiej przy Reymonta 22, a ostatni miał zostać postawiony przez Ly i Hatrlinga - do północy 28 grudnia na koncie spółki miało pojawić się 12,2 mln zł na poczet najpilniejszych wydatków pod rygorem anulowania umowy. Czemu Ly i Hartling najpierw zostali właścicielami spółki, a potem mieli tydzień na spełnienie warunku przejęcia klubu? Wierzyciele muszą otrzymać pieniądze z konta Wisły SA, więc konto spółki musiało w pierwszej kolejności stać się kontem należącym do nowych właścicieli.

Ogłoszenie sprzedaży klubu przed meczem z Lechem i wyznaczenie terminu realizacji najważniejszego warunku na 28 grudnia pozwoliło na spokojne rozegranie meczu z Lechem Poznań i spokojne Boże Narodzenie. Sielanka szybko się skończyła, bo w czwartek, 27 grudnia, pierwszym dniu pracy po świętach, na koncie Wisły SA pieniądze się nie pojawiły. W piątek przelew też nie został zaksięgowany, a do tego Hartling i Pietrowski stracili kontakt z Ly, który miał wykonać przelew. Ly w kluczowym dla przedsięwzięcia dniu udał się bowiem w podróż do Nowego Jorku.

W miarę spokojne oczekiwanie na mityczny przelew zmąciła też informacja o tym, że Wisła nie zapłaciła miastu za wynajem stadionu na mecz z Lechem. Termin, i tak już odroczony na prośbę klubu o dziewięć dni - minął 27 grudnia. Ani w piątek, ani w poniedziałek Zarząd Infrastruktury Sportowej, który jest operatorem obiektu, pieniędzy nie otrzymał. Miasto poszło na rękę znajdującej się nad przepaścią Białej Gwieździe na rękę, by rachunek mógł być uregulowany dzięki tzw. dochodowi z dnia meczowego, który w przypadku spotkania z Lechem mógł wynieść około milion złotych. Miasto swoich 123 tys. zł jednak się nie doczekało, ale szybko je odzyska - kwota zostanie potrącona z transzy, którą Kraków miał wypłacić klubowi za promocję miasta. Teraz na konto Wisły trafi nie umówione 150, lecz 27 tys. zł.

Tymczasem w piątek z funkcji prezesa TS "Wisła" zrezygnowała Sarapata. Tym samym dobiegła końca jej czteroletnia praca w strukturach klubu: w 2014 roku weszła do zarządu TS "Wisła" z ramienia osławionej sekcji Trenuj Sporty Walki, dwa lata później, gdy Towarzystwo przejęło piłkarską spółkę od Jakuba Meresińskiego, została jej prezesem, a w czerwcu 2017 roku połączyła oba podmioty unią personalną. Sarapata odchodzi z Wisły w niesławie. Pod jej rządami Wisła SA znalazła się na skraju bankructwa - gdy TS "Wisła" przejmowało piłkarską spółkę, jej dług wynosił kilkanaście milionów złotych, a dziś to ponad 40 mln zł. Ponadto we wrześniu była negatywną bohaterką głośnego reportażu TVN, który ujawnił jej i wiceprezesa Damiana Dukata powiązania ze światem przestępczym, a konkretnie z Sharksami - bojówką wiślackich chuliganów, która przekształciła się w organizację przestępczą. Więcej o tym TUTAJ. To właśnie oni mieli umieścić Sarapatę na czele piłkarskiej spółki, dzięki temu zyskała pseudonim "Shark-Atrapa".

[nextpage]

Do godziny zero przelewu nie zaksięgowano, a nowy właściciel nie przedstawił też poprzedniemu dokumentu potwierdzającego jego wysłanie. W piątek Towarzystwo Sportowe "Wisła" milczało, a w sobotę rano wydało komunikat, w którym potwierdziło, że Hartling i Ly nie wywiązali się z obowiązku. W sobotę po południu natomiast doszło do akcji dezinformacyjnej. Około godziny 17:00 wiadomość o tym, że długo wyczekiwany przelew dotarł do klubu, podali niezależnie od siebie z reguły dobrze poinformowani Marek Balawajder z RMF FM i Piotr Wołosik z "Przeglądu Sportowego". Wisła nie potwierdziła tej informacji, a wręcz przeciwnie: opublikowała oświadczenie Hartlinga, który stwierdził, że pieniądze nadal nie trafiły na konto piłkarskiej spółki, ale wyraził nadzieję, że pojawią się 31 grudnia.

W sobotę, 29 grudnia, minął kolejny termin przedstawienia TS "Wisła" potwierdzenie wykonania przelewu. Ly i Hartling go nie przedstawili, przez co TS "Wisła" zyskało możliwość anulowania transakcji. Tymczasem w niedzielę wieczorem kierowana już przez Pietrowskiego Wisła SA poinformowała, że Ly poważnie zachorował podczas piątkowego lotu przez Atlantyk. "Dlatego też nikt nie był w stanie się z nim skontaktować. Wyżej wymienione podmioty robią wszystko, co możliwe, aby zgodnie z planem pozytywnie zakończyć proces nabycia klubu" - podano w komunikacie.

Ale skoro Ly rozchorował się w piątek, to zgodnie z zapewnianiami Hartlinga i Pietrowskiego, pieniądze i tak powinny trafić na konto spółki, ponieważ Francuz miał zlecić przelew w czwartek. Tymczasem nawet w poniedziałek klub nie doczekał się ani pieniędzy, ani dokumentów potwierdzających wykonanie transakcji. Tego dnia milczenie przerwało w końcu TS "Wisła". Zarząd stowarzyszenia, działający już bez Sarapaty, ogłosił że "warunki umowy nie zostały spełnione". Nie stwierdzono jednak, że w skutek tego umowa zostaje anulowana. Zamiast tego pojawiło się inne kluczowe zdanie: "odbyły się spotkania zarządu m.in. z przedstawicielem kancelarii prawnej, która analizuje zapisy w umowie sprzedaży Wisły Kraków SA". Wszystko przez to, że umowa została sporządzona jedynie w języku angielskim. Niewykluczone, że transakcja nie zostanie anulowana, jeśli Ly i Hartling przekazali TS "Wisła" choćby złotówkę, o której mowa w przytoczonym wyżej fragmencie umowy. Na szczęście dla Białej Gwiazdy, według "Dziennika Polskiego", Ly i Hartling nie dokonali nawet tej symbolicznej wpłaty, by przejąć klub.

Nierząd przy Reymonta 22

2 stycznia 2019 roku Wisła SA jest zawieszona w próżni. Jej status właścicielski jest niejasny: poprzedni właściciel nie ma pewności, czy umowa faktycznie może zostać anulowana, a Ly, Hartling i Pietrowski nie mają czego szukać w Krakowie. Nie wiadomo, gdzie są zapisane na papierze akcje klubu, które nowi właściciele przejęli 22 grudnia. A o tym, że mogą być wszędzie, świadczy to, że gdy w lipcu 2016 roku Wisłę SA od Tele-Foniki kupił osławiony Jakub Meresiński, dokumenty te wylądowały… w Szczecinie, u byłego inwestora Pogoni Grzegorza Smolnego, choć ten nie miał nic wspólnego z przejęciem Białej Gwiazdy. Teraz tylko od dobrej woli Ly i Hartlinga zależy to, czy i kiedy papiery wrócą na Reymonta 22. Niewykluczone, że trzeba będzie o nie stoczyć batalię sądową, a to może ciągnąć się miesiącami, jeśli nie latami.

Piłkarska spółka pozostaje bez kierownictwa. Po dymisjach w zarządzie i radzie nadzorczej, które były jednym z warunków przejęcia klubu, nowy właściciel nie powołał nowych członków tych gremiów - ogłoszono jedynie, że tymczasowym prezesem został Adam Pietrowski, który notabene po przedświątecznym weekendzie, kiedy odwiedził Kraków z Ly i Hartlingiem, w klubie się już nie pojawił.

Wisła jest bez jasno określonego właściciela i kierownictwa, a do tego w każdej chwili może stracić swoje jedyne aktywa - piłkarzy. Wiślacy nadal nie otrzymali wynagrodzenia i dług spółki wobec nich rośnie z każdym dniem: dziś wynosi około 6 mln zł i jest najpilniejszy do uregulowania, bo jeśli piłkarze nie otrzymają pieniędzy, szybko mogą doprowadzić do rozwiązania umów z winy pracodawcy. Jeśli klub nie ureguluje zaległości po złożeniu przez zawodnika wezwania do zapłaty, piłkarz może zgłosić do Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych PZPN wniosek o rozwiązanie kontraktu.

Kilku graczy straciło cierpliwość już w grudniu. Jesus Imaz, Dawid Kort i Kamil Wojtkowski po wezwaniu klubu do zapłaty dostali pieniądze, ale już Zoran Arsenić, Marko Kolar i Tibor Halilović nie. Agent Chorwatów w rozmowie ze "Sportem" zapewnił, że czeka na rozwój sytuacji i da klubowi kilka dni więcej. Warto wspomnieć, że zbiórkę na utrzymanie Arsenicia organizuje grupa "Socios Wisła". Więcej o tym TUTAJ. Piłkarze Wisły stąpają jednak po cienkim lodzie. Jeśli rozwiążą kontrakty z winy klubu, prawdopodobnie przyspieszą upadek spółki i nie odzyskają już ani złotówki, a mowa o półrocznych zarobkach, czyli kwotach kilkuset tysięcy złotych dla każdego z nich. A nawet jeśli po exodusie graczy Wisła przystąpi do rundy wiosennej i utrzyma się w Lotto Ekstraklasie, to bez uregulowania zobowiązań wobec nich nie dostanie licencji na kolejny sezon, co będzie równoznaczne ze śmiercią klubu.

Wreszcie chaos związany z przejęciem Wisły przez Ly i Hartlinga i sposób, w jaki działał wywodzący się spośród kibiców były zarząd piłkarskiej spółki, sprawił, że wiślackie środowisko jest podzielone tak mocno jak nigdy wcześniej w swojej historii. Gdy ziści się najczarniejszy scenariusz i piłkarska spółka będzie musiała odradzać się w B klasie albo w IV lidze, będzie potrzebowała skonsolidowanego środowiska, tymczasem teraz żadna z frakcji nie ma zaufania wobec innych.

Pytań przybywa

Wisła została "wykiVanna", ale nie wiadomo przez kogo? Czy przez inwestorów, którzy okazali się oszustami? To byłaby najlepsza dla kibiców Wisły wersja. Gorsza zakłada, że przez byłych zarządców, którzy mieli "mieć Białą Gwiazdę w sercu", a którzy uciekli z tonącego okrętu, który wcześniej sami obrabowali i przedziurawili kadłub? To scenariusz trudniejszy do przełknięcia dla fanów. W tym scenariuszu Ly i Hartling byliby jedynie aktorami, a ustalenie terminu na 28 grudnia miało zapewnić spokój na meczu z Lechem Poznań i zwiększyć wpływy z dnia meczowego. Wiedzeni nadzieją na lepsze jutro kibice Białej Gwiazdy w końcu rzucili się do kas, zapewniając jedną z najwyższych frekwencji w rundzie jesiennej. I oznacza, że wszyscy - dziennikarze, kibice, piłkarskie władze - dali się nabrać na zainstalowaną w zarządzie klubu Shark-Atrapę.

Pytań dotyczących działań władz Wisły jest zresztą znacznie więcej. Niestety, na niektóre z nich odpowiedzi nie poznamy w najbliższym czasie albo w ogóle. Dlaczego umowa sprzedaży piłkarskiej spółki została podpisana w Szwajcarii, a nie w siedzibie klubu albo nowych właścicieli? Dlaczego umowa została sporządzana jedynie w języku angielskim? Dlaczego TS "Wisła" nie zaangażowała wyspecjalizowanej w tej dziedzinie prawa kancelarii? Dlaczego Hartling i Ly nie mieli swojej obsługi prawnej, tylko polegali na lokalnym prawniku? Czy Vanna Ly to w ogóle Vanna Ly? O ile z Hartlingiem kilkukrotnie mieli kontakt piłkarze reprezentowani przez Pietrowskiego, do których dotarł sport.pl, to tożsamości Ly nie da się zweryfikować w żaden sposób. Czemu "dbający o dyskrecję" Ly, o którym nie można znaleźć w Internecie choćby krótkiej wzmianki, poza rejestrami spółek, postanowił się ujawnić akurat przy przejęciu Wisły, choć krakowski klub nie byłby wcale najlepszą wizytówką jego rzekomo bogatego portfolio.

Dlaczego przez dwa i pół roku rządów dług Wisły SA wzrósł z 12-18 mln zł, ile wynosił, gdy klubu pozbywała się Tele-Fonika, do ok. 40 mln zł. W międzyczasie klub wytransferował piłkarzy za łączną kwotę ok. 20 mln zł. Dlaczego rada nadzorcza Wisły SA pozostawała bierna, widząc, że dług spółki rośnie w sposób lawinowy, zamiast topnieć? Dlaczego pozostawała bierna, widząc, że Sarapata zbyt dosłownie zrozumiała hasło o tym, że "Wisła to wielka rodzina", dzięki czemu na współpracy z klubem zarabiały wyselekcjonowane, zaprzyjaźnione firmy. To wychodzi na światło dzienne dopiero dziś, ale rada nadzorcza miała narzędzia, by sprawdzać to na bieżąco.

Dlaczego Wisła otrzymała licencję na grę w ekstraklasie w sezonach 2017/2018 i 2018/2019, skoro z miesiąca na miesiąc starała się coraz bardziej niewydajna? Sprawa Wisły rodzi pytania o skuteczność systemu licencyjnego - skoro klub, który otrzymał licencje nawet grę w europejskich pucharach, a pół roku później jest na skraju bankructwa, to gdzieś w systemie jest dziura. I wreszcie kto omamił Marcina Baszczyńskiego i Tomasza Kłosa, byłych graczy Wisły i eks-reprezentantów Polski, na tyle, by ci odpowiednio na antenie Canal+ i TVP Sport zapowiedzieli, że nadchodzą dla Białej Gwiazdy lepsze czasy, mając na myśli właśnie Ly i Hartlinga, i wlewając tym samym nadzieję w serca kilkudziesięciu kibiców Białej Gwiazdy?

< Przejdź na wp.pl