Newspix / Michał Nowak / Na zdjęciu: Anna Lewandowska

Anna Lewandowska: Dobre miejsce, odpowiedni czas

Paweł Kapusta

- Jestem kobietą. Jestem mamą. Prowadzę firmę. Zarabiam pieniądze. Uczę się. Mam skończone dwa kierunki. Mam 40 medali na koncie. Nie muszę nikomu niczego udowadniać - mówi nam Anna Lewandowska.

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Trudno być Anną Lewandowską?

Anna Lewandowska: - A co dokładnie masz na myśli?

Ciągłe zamieszanie wokół ciebie. Nawet w ciążę spokojnie zajść nie mogłaś, bo to sprawa wagi państwowej.

Lewandowską być trudno, bo Lewandowska przemieszcza się w tempie światła, a to łatwe nie jest. Wrzuciłam sobie na głowę bardzo dużo obowiązków. Wszędzie mnie pełno, działam na najwyższych obrotach.

Justyna Kowalczyk: Duża sztuka samotności - KLIKNIJ!

Gdybym powiedział, że twoje życie to bajka, obraziłabyś się na mnie?

Nie, ale też bym się z tym nie zgodziła. Moje życie od wczesnych lat budowane jest ciężką pracą. Ktoś powiedział kiedyś, że jestem w czepku urodzona. Nie mogę tak o sobie powiedzieć, zarówno jeśli chodzi o najmłodsze lata, jak i o studia, aż po wchodzenie w biznes. Faktem jest natomiast, że potrafię się znaleźć w dobrych miejscach w odpowiednim czasie.

Zobacz wideo: gole "Lewego" dla Bayernu nr 1, 50, 100, 150 i 200

Często też słyszę: żona znanego męża! Gdybym chciała być tylko żoną znanego męża, bez kłopotu mogłabym nią być. Robiłabym minimum z minimum, czyli zupełnie nic. I też bym była znana. Nie trzeba wiele, żeby dziś być znanym.

Ty masz w ogóle jakieś problemy?

Każdy ma jakieś problemy. Mam firmy, kieruję zespołem ludzi, a to wymaga odpowiednich umiejętności, systematyczności i generuje różne sytuacje. Wiadomo, czasem zdarzają się błędy, trzeba podchodzić do tego po ludzku. Nie wydaje mi się, bym była złą szefową, ale na pewno jestem wymagająca.

Kiedyś były kłopoty zdrowotne, dziś zdarzają się zawodowe. W życiu poczułam też, co to problem finansowy. Szczęśliwie, dziś takiego nie mam, ale mam świadomość, że w życiu bywa różnie. Trzeba szanować to co się ma.

To musi być niesamowity komfort. Żyć bez zmartwienia, z którym żyje 90 procent ludzi: za co kupić mieszkanie, za co wykształcić dzieciaki, czasem nawet przeżyć do pierwszego.

Wiele spraw wywołuje nasze zmartwienia: sytuacja w pracy, brak pieniędzy czy kłopoty w związku. Ja kiedyś pieniędzy nie miałam. Zastanawiałam się, jak przeżyć od pierwszego do pierwszego. Dziś jest inaczej i nie ma co tego ukrywać.

Zawszę trzeba patrzeć w przyszłość. Jeśli masz marzenia, pójdź do przodu. Działaj, spróbuj, czasem zaryzykuj. Na swojej drodze spotkałam wiele osób, które w przeszłości nie miały zupełnie nic, a teraz zarabiają godne pieniądze i żyją w spokoju. Poza tym, z perspektywy, mam taką refleksję: czy pieniądze są, czy ich nie ma, doceniamy zupełnie inne rzeczy.

To się łatwo mówi. Szczególnie gdy się je ma!

Jasne, ale naprawdę coś w tym jest. Czasem wbrew powiedzeniu mówi się właśnie, że to pieniądze dają szczęście. Bo możesz sobie na wszystko pozwolić, dogodzić sobie. Są jednak inne, ważniejsze rzeczy.

Po ziemi stąpamy twardo, nie wydajemy na niepotrzebne zachcianki. Jako kobieta lubię może czasem wydać na ubrania, ale to też nie jest dla mnie cel sam w sobie. Możesz mi nie wierzyć, ale gdy przychodzi co do czego i myślę o życiu, początkiem i końcem zawsze jest rodzina.

Byłam przerażona. Do tego stopnia, że przez dziesięć dni po urodzinach Klary nie chciałam wrzucić nawet zdjęcia do mediów społecznościowych. W końcu Robert powiedział: "Ania, ludzie się denerwują. Dopytują, czy wszystko jest OK". A ja chciałam być tylko dla moich najbliższych. W domu, z córką.


Mimo nieograniczonych zasobów jest jeszcze jakieś marzenie, którego nie udało ci się spełnić?

Był taki czas, gdy intensywnie się kształciłam. Jeździłam na międzynarodowe konferencje fitnessu. Skończyłam na przykład Idea World Fitness. Przez siedem dni nauczyłam się tam więcej, niż przez rok gdzie indziej. Teraz nie mogę sobie na to pozwolić. Bo jestem mamą i to jest najważniejsze. Bo mam firmy. Bo jestem odpowiedzialna za ludzi. Bo wspieram męża. Może kiedyś, w przyszłości do tego wrócę. Zobaczymy.

Chciałabym też wyjechać gdzieś z mężem, założyć plecak, pozwiedzać ciekawe miejsca. Dziś to niemożliwe. Po pierwsze przez czas. Nie mamy go w ogóle. Po drugie: jeśli już ten czas się pojawia, mąż woli polecieć gdzieś, gdzie może po prostu odpocząć. I ja mu się nie dziwię.

Osobną kwestią jest popularność, rozpoznawalność. Często nie da się zachować anonimowości. Ma to oczywiście wiele plusów, bo idziesz do restauracji i wszyscy są dla ciebie mili. Ale minusy też są. Brakuje mi wakacji "na dziko": bez planu, hoteli...

Kasa zmienia ludzi?

Przeszliśmy z Robertem w życiu dwie odmienne drogi. Gdy byłam małym dzieckiem, w mojej rodzinie pieniądze były. Później ich brakowało, by teraz znów się pojawiły. U Roberta natomiast się nie przelewało. Jesteśmy postawieni w różnych historiach, ale i on, i ja przekonaliśmy się na własnej skórze, co to znaczy problem finansowy. Dlatego dziś szanujemy, co mamy.

Pieniądze oczywiście zmieniają życie, ale nie wiem czy ludzi. Nie jesteśmy osobami, które chwalą się zarobkami, wywyższają.

Wasza córka znalazła się w zupełnie innej rzeczywistości niż wy w dzieciństwie.

Wychowanie dziecka nigdy nie jest łatwe. Przykładam do tego wielką wagę. Nie pozwalam na zachowania: chcę i koniec. Gdy tylko mogę, pokazuję dziecku tańsze możliwości. Pierwszy z brzegu przykład: same z Klarą raczej latamy klasą ekonomiczną. Z Robertem tak się nie da, jest na tyle znany, że nie ma szans, byśmy posiedzieli kilka minut w spokoju.

Inny przykład. Klara ma dwa i pół roku, ale już teraz uczę ją, że powinna się dzielić. Dziecko takie nauki powinno wynieść z domu. Gdy idzie do przedszkola, nie bierze tam swojej ulubionej zabawki, którą z nikim nie będzie się dzielić. Wszystko zaczyna się od takich najmniejszych spraw.

Często czujesz wokół siebie ludzką zawiść przez to, że ci cię się w życiu udało?

Gdybyś zapytał mnie o to dwa lata temu, powiedziałabym pewnie, że tak. Że odczuwam. Teraz już tak nie powiem, bo nie zwracam na to tyle uwagi. Zresztą, nigdy i nikt nie powiedział mi w tym temacie nic w twarz.

Pytałem cię o problemy, bo przygotowując się do rozmowy, rzucił mi się w oczy komentarz w sieci: wszystko idzie według planu, nawet ciąże sobie zaplanowałaś i plan wykonałaś.

To akurat bardzo ciekawe, bo druga ciąża była dla nas radosną niespodzianką. Chcieliśmy jej bardzo, ale odrobinę później. Gdy mówiłam o tym Robertowi, byłam zszokowana, bo przede mną były wrześniowe aktywności. To na pewno nie był Plan by Ann!

Z planowaniem życia to może pięknie wygląda na obrazku, ale w rzeczywistości często bywa zupełnie inaczej. Z pierwszą ciążą musieliśmy zaczekać, bo przechodziłam leczenie. Leki były na tyle silne, że zagrażałyby ciąży. To był dla nas ciężki moment, bardzo przykry, bo naprawdę chcieliśmy dziecka, a w tym samym czasie w sieci sugerowano, że Lewandowska na pewno jest w ciąży, bo wypięła brzuch.

Jeśli nie znasz dokładnie historii konkretnej osoby, nie wypowiadaj się, nie oceniaj. To podstawowa zasada.

Adam Małysz: Prezydentura? Nigdy nie mów nigdy - KLIKNIJ!

Dziś mało kogo obchodzi, że w przeszłości też doświadczyłaś sporo ciężkich chwil. Choćby jako dziecko, młodziutka nastolatka.

A gdy chciałam o tym szczerze opowiedzieć, niektóre media wyciągały z moich wypowiedzi tylko hot zdania pod kliknięcia. Wyciągano mi, że w pewnym momencie korzystaliśmy z pomocy Caritasu. I że chodziłam w dziurawych butach. A czego ja mam się wstydzić? Wywodzę się z normalnego domu, w którym w pewnym momencie pojawiły się problemy.

Miałaś szczęśliwe dzieciństwo?

Mieliśmy dwójkę rodziców, ale ja byłam córeczką tatusia. Pracował jako operator filmowy. Jeździłam z nim na plany, interesowałam się filmem i byłam z tego naprawdę dumna. Mieliśmy z bratem szczęśliwe dzieciństwo. Naszą rodzinę było wtedy na przykład stać na wakacje w Grecji, co w tamtych czasach nie było takie oczywiste. Z dnia na dzień wszystko się jednak zmieniło. Tata odszedł od naszej rodziny.

To był cios, zaskakujący. Pojawiły się problemy finansowe. Miałam wtedy 12 lat i musiałam błyskawicznie dorosnąć. Dziś mój brat pamięta o wiele więcej szczegółów. Z naszych zabaw, wyjazdów. Czasem coś wspomina, pyta, czy też to pamiętam. Ale nie, nie pamiętam… Nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć.

Tamta sytuacja była dla ciebie traumą?

Takie rozstania zawsze są dla dziecka traumą. Jeśli nie mieszkasz z dwójką rodziców, nie ma opcji, musi to na ciebie wpłynąć. Gdy dorośli ludzie się rozchodzą, martwią się, jak zniesie to dziecko. Pojawiają się różne zachowania, często konieczność wizyt u psychologa. Ja z takiej pomocy nie korzystałam. Moją terapią była ucieczka w sport i do ludzi. Z kolei mój brat reagował zupełnie inaczej: spał. Uciekał w sen. Każde dziecko trawi ten problem inaczej.

Zastanawiam się, jak bardzo rozstanie rodziców ukształtowało cię jako dorosłego człowieka.

Zahartowało mnie. Jestem emocjonalna, wrażliwa, ale stałam się też twardsza. Jestem poza tym osobą empatyczną. Zawsze przejmuję się tym, co myślą i czują inni. Niekoniecznie, co powiedzą, ale właśnie co czują. Wrażliwość została mi z dzieciństwa. Z kolei pewne negatywne emocje uspokoiły się dopiero w momencie, gdy przebaczyłam mojemu ojcu.

Kiedy to nastąpiło?

Niedawno, tuż przed zajściem w pierwszą ciążę.

Trudno było wybaczyć?

Wybrałam się kiedyś na mszę o uzdrowienie i to tam zrozumiałam, że warto przebaczyć. Był to dla mnie bardzo ważny moment. Spotkaliśmy się później z moim tatą. Widział się ze mną i Klarą.

Gdyby nie przebaczenie, nie zrobiłabym ogromnego kroku naprzód. I to pod każdym względem. Kariery zawodowej, biznesu, ciąży, macierzyństwa. Gdybym nie przebaczyła, byłoby mi w życiu o wiele trudniej. Niektórzy śmieją się z takiego stawiania sprawy, ale ja też uważam, że jeśli nie zamkniesz za sobą niedomkniętych etapów, nie ruszysz do przodu.

Bóg wiele razy pomógł ci w życiu?

Zazwyczaj unikam tych tematów. Ale tak, jesteśmy osobami wierzącymi. Jestem wychowana w religijnym duchu. W tradycyjnej rodzinie, gdzie co niedzielę chodziło się do kościoła. Czasem mama wyganiała mnie na mszę, ja się buntowałam, ale ostatecznie szłam. Cieszę się, że jestem wychowana na religijnym kręgosłupie moralnym. To daje mi w życiu siłę. Modlitwa, Bóg, wiara – to fundamenty, które wiele razy mi w życiu pomogły. Nie chcę, by zabrzmiało to teraz tak, że co tydzień jesteśmy w kościele w pierwszym rzędzie, ale mojego wyznania absolutnie się nie wstydzę.

Na kolejnych stronach przeczytasz między innymi o przerażeniu po reakcji mediów na wieść o pierwszej ciąży, miejscu w którym Lewandowscy planują osiąść po zakończeniu kariery przez Roberta oraz tajemnicy genialnej formy sportowej napastnika Bayernu. Napisz do autora wywiadu - pkapusta-magazyn@wp.pl.

[nextpage]


Poprosiłem kilka osób o opinię na twój temat. Usłyszałem: wrażliwa, rodzinna, odnajduje się w roli matki, wierząca. Jak taka osoba odnajduje się jednocześnie w plastikowym życiu, w którym od czasu do czasu bierzesz udział? Ścianki, proszone konferencje, wata, pustosłowie, sztuczne uśmiechy...

Rzeczywiście, czasem czuje się sztuczność. Sztuczność miejsc, sztuczność ludzi. A ja nigdy nie udaję. Zawsze chodzę tylko w takie miejsca, w które chcę iść. Gdzieś, gdzie mogę kogoś wesprzeć, w miejsca związane z moją profesją. I po prostu się tym cieszę.

Czyli nie pomyliłem się, opisując ten świat?

No pewnie, że tak jest. Każdy chce ładnie wyjść na zdjęciu, dobrze powiedzieć w wywiadzie, wypaść przed kamerą. Mam czasem takie chwile, w których najchętniej totalnie bym się odcięła. Wyłączyła Instagram. Pytam wtedy siebie: Anka, po co ci to wszystko?

Poddajesz się ciągłej ocenie. To musi być obciążające.

Było takie, gdy dokładnie wszystko czytałam. Dziś już tego nie robię. Ostatnio dostałam wiadomość: "Jesteś super babka. Nie patrz na ten hejt". Odpisałam: "Dziewczyno, ale ja nie czuję hejtu, bo go nie widzę". Ignoruję. Musiałam się tego nauczyć.

Jeśli zwracasz uwagę na oceny innych ludzi, będziesz tym żyć i będzie cię to zjadać od środka. Zwracam uwagę tylko na pozytywy: że mam tylu odbiorców, że mogę się dzielić merytoryką. Zawsze też podkreślamy - zdrowa, konstruktywna krytyka tak, bo rozwija. Hejt nie, bo niszczy.

Gdy byłam chora, Robert nie strzelił gola w 10 meczach z rzędu. I nikt o tym nie wiedział. Wszyscy tylko pytali: dlaczego Lewandowski nie strzela? Problemy w domu z najbliższą osobą podświadomie wpływają na postawę na boisku.


A przyjaciele? Da się mieć w tym sztucznym świecie prawdziwych przyjaciół?

Ja mam przede wszystkim przyjaciół z dawnych lat.

Czyli się nie da.

Tego nie powiedziałam. Mam wielu świetnych znajomych. Od dwóch, trzech lat. Mamy swoją paczkę dziewczyn, Robert ma swoich kumpli. Trzymamy się razem, organizujemy wspólne imprezy, wyjazdy. Ale na pewnym etapie fajnie mieć przyjaciół z przeszłości. Ja mam takich jeszcze ze szkoły, z karate.

Nigdy nie miałaś wrażenia, że próbują cię też otaczać osoby, które tylko udają przyjaźń, a tak naprawdę żerują na twoim sukcesie?

I tu się zaczyna problem. Bo ja tego nigdy nie widzę. Na szczęście mam wokół siebie ludzi, którzy w takich przypadkach zawsze podnoszą alarm. Mój mąż też. Czasem słyszę od współpracowników: dobra, my to ocenimy, bo Ania będzie mówiła, że wszystko jest świetnie.

To, o czym wspominasz, zdarzało się w przeszłości, ale były to pojedyncze przypadki. Na pewno nie było jednego, wielkiego zawodu, który musiałam później długo trawić. Natomiast sytuacje, w których myślę sobie: "zachowała się tak, czyli zależało jej tylko na moim wizerunku" – jasne, to się zdarza.

Wy się w ogóle kumplujecie z piłkarzami Bayernu i ich żonami? Zdarza ci się szykować pół dnia przyjęcie, bo wiesz, że wieczorem wpadają Boateng z resztą ekipy i ich partnerki?

Jasne, że się kumplujemy. Czasem wychodzę z żoną Thiago, Niną Neuer albo innymi dziewczynami. Przez nasze ciągłe wyjazdy i brak czasu to wszystko nie jest jednak takie proste. Teraz jestem przez dwa tygodnie w Warszawie. Zaraz wracam do Niemiec. Za moment znów są jakieś zajęcia, znów wrócę na dwa-trzy dni do Polski. Teraz, gdy lecę na tak krótko, Klara zostaje w domu. Wcześniej, gdy karmiłam piersią, wszędzie brałam ją ze sobą.

Mój kalendarz to życie od zgrupowania kadry do zgrupowania kadry. Gdy wracam do domu, mam w końcu czas dla nas, na gotowanie w spokoju tego, co lubimy, pójście na dobry trening...

... na ulubiony serial.

No właśnie nie, nie oglądam. Telewizji też. Choć ostatnio zaczęłam na Netfliksie oglądać dokumenty. To duży krok, bo przeważnie po trzech minutach filmu zasypiam.

Mąż wraca o 15 z treningu. I wtedy mamy czas dla siebie, spędzamy go z Klarą. To są momenty, które po prostu lubimy spędzić sami. Dodając do tego obciążenie treningowe oraz meczowe Roberta i całej drużyny - sam widzisz, nie jest łatwo o takie spotkania. Poza tym od zawsze w Niemczech odwiedza nas mnóstwo gości z Polski. Przylatują w zasadzie na każdy mecz - Bundesligę, Champions League.

Wspominałaś już o minusach popularności. Adam Małysz opowiadał mi anegdoty, że pod jego dom podjeżdżały autokarami pielgrzymki. Ludzie dzwonili do drzwi i chcieli być wpuszczeni przez jego żonę do domu, bo chcieli zobaczyć medale Małysza.

Nam też zdarzają się takie sytuacje. Też czasem ktoś dzwoni nam do domu. Nawet mimo tego że nie jest łatwo do nas wejść. W Warszawie doskwierały nam takie sytuacje tak bardzo, że zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę. Pewne zdarzenia nasiliły się podczas ciąży. Non stop pod domem stali paparazzi. Nie zrobili ani jednej fotki, bo w tym przypadku pojawiło się po prostu uczucie lwicy chroniącej swoje dziecko. I mówię teraz tylko o sobie, bo Robert to osobna historia, hardcore. Gdy na przykład chce się z kimś spotkać, często musi to być droga z garażu do garażu. Przejście kilku metrów ulicą okazuje się czasem niemożliwe. Kiedyś mogliśmy sobie pozwolić na króciutki spacer albo szybkie zakupy. Dziś nie ma o czym mówić.

Nie da się od tego odciąć. Można to tylko minimalizować. Chodzimy tylko w miejsca sprawdzone. W takie, w których nas znają i szanują naszą prywatność. Albo wyjeżdżamy z naszego garażu i wjeżdżamy do garażu. Albo używamy tylnych wejść. Chciałabym tylko zostać dobrze zrozumiana: gdy ktoś chce sobie zrobić zdjęcie, wziąć autograf - nie ma problemu. Ale gdy zależy nam na zachowaniu prywatności, chwili dla siebie - musimy kombinować. Inaczej się nie da. Przecież my też chcemy mieć swoje życie, chwile tylko dla nas. Porozmawiać, popatrzeć w chmury, przytulić się.

Narodowa histeria wokół twojej pierwszej ciąży cię zaskoczyła? Irytowała?

Byłam przerażona. Do tego stopnia, że przez dziesięć dni po urodzinach Klary nie chciałam wrzucić nawet zdjęcia do mediów społecznościowych. W końcu Robert powiedział: "Ania, ludzie się denerwują. Dopytują, czy wszystko jest OK". A ja chciałam być tylko dla moich najbliższych. W domu, z córką. Teraz budzi to u mnie tylko pozytywny uśmiech. Może będzie to nawet w jakimś stopniu fajna pamiątka dla dzieci?

Twarzy córki jednak nie pokazujecie na zdjęciach.

Po pierwsze - ze względów bezpieczeństwa. Po drugie - chcę jej zaoszczędzić okrutnych komentarzy w internecie. Tego boję się najbardziej: ocen. I wszystkiego innego, co w przyszłości będzie mogła przeczytać. Nie chcę, żeby córka za kilka lat miała do mnie pretensje, że wrzuciłam do sieci zdjęcie, którego ona by sobie nie życzyła. I na przykład po latach ktoś się z niej śmieje. Jeśli przyjdzie kiedyś do mnie i poprosi: "mama, chcę, żebyś mnie pokazywała", zdecyduję się na to. Do tego czasu tego nie zrobię.

Najważniejsze, by była mądrym, szczęśliwym dzieckiem. I to nam się udało. Codziennie słyszy słowo kocham. Umie je wypowiedzieć i wie, co to znaczy. Dzięki Klarze się zmieniłam, pod każdym względem. Stałam się bardziej kobietą. Zrobiłam się spokojniejsza.

Przez to, że jest się na świeczniku, pojawiają się przeróżne plotki, czasem absurdalne. Że poród będzie naturalny, że nie będzie, że w Polsce, że w Niemczech, że in vitro. Bardziej to miałem na myśli, pytając o irytację.

O in vitro to akurat nie czytałam, ale masz rację, takie teksty mnie irytowały, bo to już bardzo mocne wejście z butami w cudzą prywatność. Niedawno rozmawiałam z osobami z pewnego portalu plotkarskiego. Dzięki pisaniu o mnie ich zasięgi niesamowicie skoczyły, więc nie ma innej opcji - wciąż będą o mnie pisać.

Ciekawe jest też coś innego: częste nadinterpretacje w mediach. One mnie bardzo wkurzały. W pierwszej ciąży wcale nie pokazywałam często brzucha. Jasne, nagrałam płytę, napisałam książkę, ale to były tylko dwa miejsca, w których pokazałam ciało. Było mi jednak zarzucane, że się tym brzuchem chwalę, obnoszę. Teraz, w drugiej ciąży, będę robiła wszystko, co mi się będzie podobało. Nie będę oczywiście pokazywać szczegółów, bo to też okres, w którym kobieta powinna się wyciszać, ale na pewno nie będę się ograniczać w wypełnianiu swoich zawodowych obowiązków.

Bycie najbardziej znaną mamą w Polsce to duża odpowiedzialność?

Ogromna. Kilka dni temu byłam w Berlinie, odbierałam nagrodę International Lifestyle Award. Za odpowiedzialność w dodawaniu materiałów do mediów społecznościowych. Każde słowo jest tam dokładnie przemyślane. Obserwuje mnie 2,5 miliona ludzi. Ludzi, którzy te treści czytają, wzorują się, motywują, korzystają. Nie mogę więc sobie pozwolić na publikowanie tam niesprawdzonych informacji. To szalona odpowiedzialność!

Trudno się podejmuje decyzję o macierzyństwie, gdy jest się na szczycie w tej konkretnej branży?

Bardzo łatwo.

Ludzie w naszym wieku często nie chcą się decydować na dziecko, bo boją się, że odciągnie ich uwagę od kariery. Że w tym czasie coś im ucieknie.

Szanuję zdanie i wybory każdego. Niektórzy po prostu nie są gotowi do macierzyństwa. Wtedy lepiej z taką decyzją zaczekać. W moim przypadku wątpliwości nie było żadnych. Od zawsze wiedziałam, że będę miała męża i dzieci. I to niejedno dziecko.

Trudno mi było w innym momencie. Zachorowałam, przechodziłam leczenie. Słyszałam słowa lekarza: "Nie może teraz pani zajść w ciążę" - i to był najgorszy komunikat, jaki mogłam usłyszeć. Przecież gdy tylko wzięliśmy ślub, mówiliśmy: za rok dzieci. I nie mogliśmy się na to zdecydować, bo musiałam przejść rekonwalescencję.

Wiele razy już to mówiłam, ale powiem jeszcze raz - gdyby Robert przyszedł dziś do mnie i powiedział: odcinamy się, wyjeżdżamy gdzieś daleko, zrobiłabym to. Zrezygnowałabym z własnej kariery, postawiłabym w całości na rodzinę. Wiem jednak, że mąż nigdy nie postawi mnie przed takim wyborem. Zna mnie. Wie, że jestem jak torpeda, cały czas muszę coś robić. To dla mnie jednak oczywiste, że byłabym w stanie rzucić wszystko dla rodziny.

Przy pierwszej ciąży poród był bardzo długi, wielogodzinny, wymęczający. Nie bałaś się z tym zmierzyć drugi raz?

Ja chcę rodzić naturalnie! Po pierwszym porodzie ordynator powiedział: "Dzięki pani przygotowaniu i wytrenowaniu dała pani radę. Bez tego nie byłoby szans na naturalny poród". To najlepsze słowa, jakie mogłam usłyszeć.

Na ostatniej stronie przeczytasz między innymi o podejściu do zarzutów o zrobienie kariery na plecach męża, biznesie oraz tajemnicy genialnej formy sportowej Roberta. Napisz do autora wywiadu - pkapusta-magazyn@wp.pl.

[nextpage]

Gdy jeszcze trenowałaś, twoja kariera sportowa dla opinii publicznej zawsze stała na drugim, trzecim miejscu. Nie traktowano jej raczej poważnie.

Pogodziłam się z tym i potrafię to sobie racjonalnie wytłumaczyć. Zacznijmy od tego, że karate nie jest tak popularne, pewnie gdybyśmy zrobili ankietę, niewiele ludzi miałoby wiedzę na temat zasad tego sportu lub jego filozofii. Nawet moja mama przychodziła popatrzeć na występ córki, starała się to rozumieć, ale po walce pytała: skąd taki werdykt? Karate to sztuka walki, filozofia. Trzeba się tym naprawdę interesować, żeby rozumieć. Wchodząc w świat piłki nożnej pojęłam, skąd takie różnice. Piłka jest bardziej widowiskowa i łatwiejsza w oglądaniu.

Irytowały mnie inne rzeczy. Był taki czas, gdy trenowałam wiele więcej od Roberta. On miał jeden trening, a ja - gdy przygotowywałam się do mistrzostw świata czy Europy - nawet trzy. No i gdy nie mieliśmy jeszcze pieniędzy - z tego mojego poświęcenia kasy też nie było. Były tylko jakieś stypendia, przyznawane zresztą nie po równo, przez co pojawiały się nerwy. Później starałam się to jednak rozumieć. W gronie ludzi karate zawsze broniłam piłki. Poznałam przecież te dwa światy. Piłka to najbardziej popularny sport, widowiskowy. A my? Nawet nie byliśmy dyscypliną olimpijską. Dla karate w Polsce zrobiłam jednak dużo. Dla rozwoju popularności tej dyscypliny.

Zdobyte medale wciąż gdzieś wiszą?

Jasne, ostatnio nawet miałam nagranie treningowe dla Nike Global. Mama wysłała mi do Niemiec pudło z medalami. Wygrzebywałam je pojedynczo i każdy budził wspomnienia.  - O, patrz! To było za mistrzostwo Europy! – krzyczałam do koleżanki. - A to za mistrzostwa świata! A ten to na pierwszych seniorskich zawodach!

Kim się teraz czujesz przede wszystkim? Byłym sportowcem? Bizneswoman?

Trenerką. Wciąż siedzę w sporcie. Pół mojego życia to było karate. I to życie przeniosłam do moich programów treningowych. Dzięki temu wiem, że są bezpieczne, a przy tym innowacyjne i ciekawe. Wiem, że ludzie lubią moje ćwiczenia, a to daje mi wielką radochę. Mam 700 tysięcy ściągnięć mojej aplikacji. Tysiące użytkowników korzysta z mojej diety, zestawów treningowych. Do tego prowadzę obozy treningowe. 100 miejsc na najbliższy rozeszło się w cztery minuty. Gdybym tylko miała więcej czasu, prowadziłabym ich więcej. Do tego mogę o sobie mówić dietetyk, osoba zajmująca się zdrowym żywieniem.

Wkroczyłam także w etap biznesu. I na pewno ci teraz nie powiem, że jestem wielką bizneswoman. Raczej osobą przedsiębiorczą. Po prostu w tym, na czym się znam i jestem dobra, staram się założyć coś swojego. Tworzyć background, by rozwijać pewne zasoby, które będę mogła wykorzystać, gdy mój mąż skończy już karierę i będziemy mieli więcej czasu.

Wiem, że kiedyś bardzo cię denerwowały stwierdzenia, że wszystko, do czego doszłaś, zdarzyło się dzięki "Lewemu".

Dziś mówię, że jestem dumną WAG's. A serio - jak mam się na to denerwować? Znam swoją wartość. Wiem, co osiągnęłam. Wiem, ile mam jeszcze do poprawy. Jeśli ktoś mi dziś pisze, że gdyby nie Lewandowski, to nie byłabym tu, gdzie jestem, odpisuję tylko: pozdrawiam, dziękuję. Wchodzę teraz na rynek zagraniczny i pewnie też pojawią się takie komentarze. Trudno.

Umówmy się, związek z Robertem na pewno w zrobieniu kariery ci nie przeszkodził.

Oczywiście. Gdyby nie karate, nie byłabym taka, jaka jestem. Gdyby nie Robert, nie byłabym tak znana. Cała filozofia. W życiu nie użyję jednak określenia: wykorzystałam to. Nie, ja ciężko pracowałam nad swoimi projektami, a że media się nimi zainteresowały, że ludzie się tym zainteresowali, zaufali, to przecież nikogo do tego nie zmuszałam. To zresztą pewna naturalność: jesteśmy sportową parą. Robert jest przy tym największą gwiazdą w Polsce. Gdybym nic nie robiła, też by się mną zapewne interesowano.

Macie wspólne biznesy?

Nie, robimy je osobno.

Dlaczego nie chcecie mieć nic wspólnego?

Robert przede wszystkim skupia się teraz na piłce. Jeśli już się na coś decyduje, to bardziej inwestycyjnie. Planuje, co będzie robił w przyszłości. No i ma teraz swoją markę – RL9pro. Jedyne, co dziś wiem na pewno, to że po zakończeniu przez Roberta kariery piłkarskiej mąż będzie miał jeszcze więc pracy niż dziś. Bo ma tyle planów. Robert podchodzi do tych tematów z głową, z rozsądkiem. Zobacz, jak wielu jest piłkarzy, również grających w wielkich klubach, którzy nie mają zupełnie nic. I to jest przerażające, że przy tak ogromnej gotówce ludzie decydują się żyć chwilą i nie patrzą na przyszłość.

A co do wspólnych biznesów - marzy mi się prawdziwa, wielka akademia zdrowia, w której będziemy z Robertem mogli skumulować całą naszą wiedzę.

To prawda, że po jego karierze chcecie spróbować życia w Stanach Zjednoczonych? W Los Angeles?

LA to bardziej moje marzenie niż męża. Wiele osób mogę zdziwić, ale po zakończeniu kariery planujemy wrócić do Polski. Bo tu mamy rodzinę. Na pewno w pierwszym roku po końcu kariery Roberta, wyruszymy w podróż. Zrobimy to, na co nie mamy teraz czasu. Dziś, gdy już możemy się na moment gdzieś wyrwać, to przeważnie tam, gdzie jest hotel i basen. Robert w wakacje ma maksymalnie dwa tygodnie. Zimą – sześć dni plus święta.

Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak często prowadzę takie dialogi:
- O, a jest dziś z tobą w Warszawie Robert?
- No nie ma, Robert jest w Monachium.

Robert ma treningi, mecze dwa razy w tygodniu. Wyjazdy. Ludzie często nie mają pojęcia, jak ciężką pracę wykonuje. Widzą tylko 90 minut w telewizji i nie dopuszczają do siebie myśli, że to tylko zwieńczenie. W poniedziałek wyjeżdża na Ligę Mistrzów. We wtorek ma mecz. W środę wraca. W czwartek jest w domu. W piątek wyjeżdża. W zasadzie męża mam tylko dwa dni w tygodniu w domu. Bycie piłkarzem to życie w hotelach, na walizkach, w samolotach. I to samo, gdy Robert jest na zgrupowaniu. "A czy przyszedłby z tobą na kolację? Przecież jest w Warszawie, bo trwa zgrupowanie". Ludzie nie rozumieją, że widzę się z nim ewentualnie chwilę, a poza tym jest w hotelu razem z kadrą i nie może sobie chodzić, gdzie mu się podoba.

Ile jest ciebie w aktualnej formie Roberta?

Chodzi o to? (Anna wskazuje brzuch)

Coś ci zdradzę. Gdy byłam chora, Robert nie strzelił gola w 10 meczach z rzędu. I nikt o tym nie wiedział. Wszyscy tylko pytali: dlaczego Lewandowski nie strzela? Problemy w domu z najbliższą osobą podświadomie wpływają na postawę na boisku. To jak w Formule 1: o zwycięstwie decyduje setna sekundy, milimetr. Najmniejszy detal. Każda myśl jest na wagę złota. Każdy problem piłkarza - zdrowotny, zawodowy, rodzinny - przekłada się na grę. Czym większa równowaga w życiu prywatnym, tym większe skupienie na boisku.

Tak jest nie tylko w sporcie. Każdy z nas tego doświadcza. Gdy masz problemy w pracy, jesteś nieswój w domu. Gdy w domu coś jest nie tak, przerzuca się to na pracę. Tak to działa. Bez względu na to gdzie się mieszka i kim się jest.

Moja ciąża na pewno ma wpływ na formę męża. Ale poza tym jest to efekt wielu lat systematyczności i świadomości Roberta, jego ciężkiej pracy. To, co zaczęliśmy kilka lat temu w kwestii diety, suplementacji procentuje teraz. Przecież to nie jest tak, jak czasem myśleli przychodzący do mnie piłkarze.
- Ania, daj mi dwa tygodnie i zobaczymy, jakie są efekty!
- Człowieku, jeśli 15 lat źle się żywiłeś, to w dwa tygodnie supermana z siebie nie zrobisz!

Tak to mniej więcej wyglądało. Cała kariera mojego męża to przykład sumienności i zdyscyplinowania. Powiem więcej: wcześniej był nawet bardziej zdyscyplinowany, bo nie było opcji, żeby wziął do ust choć kęs czegoś, czego nie powinien. Dziś, bardzo rzadko, ale jednak mu się to zdarzy. Pizzy albo mięsa na noc jednak jeść nie będzie. Po co? Żeby źle się rano czuć?

Na tym etapie zawodowego sportu ważne jest wszystko: regeneracja, higiena snu, higiena życia. Nie ma co ukrywać, pierwszy rok Klarci z nami nie był łatwy, bo nie była śpiącym dzieckiem. Udało się, zobaczymy jak będzie w następnym roku, gdy urodzi się nasze drugie dziecko.

Też by było jasne – nie muszę być w ciąży, by Robert świetnie grał w piłkę!

Zastanawiałaś się kiedyś, gdzie są Roberta limity? Jak mu do nich daleko?

Nie mam pojęcia. Na pewno daleko. Ale marzę by świetnie poszło reprezentacji na Euro i by zdobył mistrzostwo Champions League. Będę wyć, ryczeć ze szczęścia.

Nasze życie jest podporządkowane piłce, ale nie jest też tak, że w domu mówimy tylko o niej. Czasem o coś spytam, Robert krótko odpowie i tyle. Koniec tematu. Raczej rozmawiamy o nas, o Klarze. Wtedy to jest czas dla nas, choć wiadomo, że problemy z pracy w nas zostają.

Znasz się w ogóle na piłce?

Wiem, co to spalony.

Błagam.

Umiem ocenić grę poszczególnych zawodników. Nawet pod kątem żywieniowym. Czasem pytam Roberta o jakiegoś piłkarza:
- On nie zmienił ostatnio czegoś w swoim żywieniu?
- No zmienił, skąd wiesz?
- Takie rzeczy się widzi.

Od strony taktycznej czasem podpytuję męża, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Chociażby ostatnie mecze. Dopytywałam o niuanse. Robert do kwestii taktycznych przywiązuje niebywałą uwagę. A już szczególnie po trenerze Guardioli. Wtedy zaczął inaczej myśleć o taktyce, mówić o niej. To był konik Pepa Guardioli. Czasem potrafił zmienić plan meczu podczas jazdy autokarem. Jechali już na stadion, mieli wychodzić na rozgrzewkę, a on wstawał i krzyczał: zapomnijcie o tym, co wam wczoraj mówiłem! Dziś zagramy tak i tak!

Ci, którzy bardziej interesują się piłką wiedzą, jak dużo zależy od trenera. Ja wiem, że bardzo dużo. To nie jest tak, że trener daje chłopakom piłkę i mówi – grajcie jak najlepiej. Dziś sport jest bardzo profesjonalny. Decydują detale. Strategia, taktyka. Nie tylko siła fizyczna i technika.

Chciałem w tym wywiadzie jak najmniej rozmawiać o Robercie, mam nadzieję, że nie masz mi za złe tej końcówki.

Skąd. Nie mam z tym problemu, zawszę chętnie rozmawiam o sukcesach męża. To mój powód do dumy! Kiedyś próbowałam na siłę udowadniać, że zasługuję na szacunek bez nich. Że ja jestem Anna Lewandowska, a nie żona Roberta. W końcu zrozumiałam: jestem kobietą. Jestem mamą. Prowadzę firmę. Zarabiam pieniądze. Uczę się. Mam skończone dwa kierunki. Mam 40 medali na koncie. Nie muszę nikomu niczego udowadniać. Dało mi to spokój. A jak myślą o mnie inni, to już nie mój kłopot.

Rozmawiał Paweł Kapusta
Napisz do autora wywiadu - pkapusta-magazyn@wp.pl.

Czytaj inne wywiady autora:
Marcin Gortat: ogień prawie zgaszony - KLIKNIJ!
Justyna Kowalczyk: duża sztuka samotności - KLIKNIJ!
Tomasz Gollob: to mój ból - KLIKNIJ!
Wilfredo Leon: dar od Boga - KLIKNIJ
Adam Małysz: Prezydentura? Nigdy nie mów nigdy - KLIKNIJ!

< Przejdź na wp.pl