Marek Solarewicz objaśnia wrocławski wzór na sukces
Impel Wrocław, choć pozbawiony wielkich nazwisk, gra zdecydowanie lepiej niż w poprzednim sezonie i stał się najpoważniejszym ligowym konkurentem Chemika Police. Jak wynika ze słów Marka Solarewicza, nie ma w tym ani grama przypadku.
WP SportoweFakty: Można powiedzieć, że strategia Impela Wrocław przypomina trochę Asseco Resovię Rzeszów. Tam też dano szansę wieloletniemu asystentowi, który wcześniej terminował przez lata u bardziej uznanych trenerów.
Marek Solarewicz: Myślę, że to pytanie do prezesa Jacka Grabowskiego i zarządu, który jest odpowiedzialny za przyjmowane strategie. Natomiast faktycznie, tutaj taka droga została przyjęta, ale ciężko mi powiedzieć, czy była ona na kimś wzorowana. Już w poprzednim sezonie, dokładniej w jego końcówce, było wiadomo, że będę pracował jako pierwszy trener Impela, miałem potem okazję dobierać zawodniczki i sztab szkoleniowy razem z prezesem. Teraz wygląda na to, że przynajmniej większość z tych decyzji okazała się słuszna, dlatego to napawa optymizmem na przyszłość. Podejrzewam, że wielu trenerów w lidze zazdrości panu kontaktów z prezesem i możliwości wpływania na ostateczny kształt drużyny.- Nie wiem, jak to dzieje się w innych klubach. Z drugiej strony wydaje mi się mało prawdopodobne, że istnieją takie kluby, w którym prezesi sami dobierają siatkarki, bez konsultacji swojego zdania z trenerami. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie mam prawa głosu, ani mocy decyzyjnej przy choćby jednej nowej zawodniczce, bo to by znaczyło, że nie do końca wiadomo, w jaką stronę idę ja i cały zespół. Decyzje podejmowaliśmy wspólnie, analizowaliśmy sytuację i nie powiem, że budowanie tego składu było łatwe, ale na pewno ciekawe. Miałem już pewne doświadczenie w tym, obserwując innych trenerów i uczestnicząc w dyskusjach na temat tworzenia ekipy. Decydowała cała masa drobnych detali: kiedy kierowaliśmy się w stronę jednej zawodniczki, wtedy zmieniały się nieraz kryteria poszukiwania siatkarek na innych pozycjach, ponieważ uznawaliśmy, że dana osoba niekoniecznie pasuje do innej, choćby pod względem charakteru czy zachowania w różnych sytuacjach.
Miały miejsce jakiekolwiek punkty zapalne przy tworzeniu kadry Impela na obecny sezon?
- Nie, to się nie zdarzało. Przescoutowaliśmy wiele siatkarek na różnych pozycjach i mogliśmy podać od trzech do pięciu nazwisk w danym przypadku, dlatego spektrum możliwości było dość duże. Wszystko odbywało się na zasadzie wewnętrznych dyskusji, gdzie każdy ma swoje zdanie, ale moim zdaniem najwięcej ciekawych spostrzeżeń rodzi się właśnie w rozmowie i jeżeli się rozwijamy, to właśnie dzięki dyskusji.
W ostatnich finałach Pucharu Polski rywalizowało ze sobą trzech trzydziestoletnich, polskich trenerów. Taka sytuacja chyba jeszcze się nie zdarzyła.
- Można zauważyć taki trend na młodych polskich szkoleniowców, aczkolwiek trudno powiedzieć, czy to kwestia mody, która trafiła właśnie do Orlen Ligi, czy efekt dostrzeżenia pracy i wyników tych, którzy na to zasłużyli. O to już trzeba pytać decyzyjne osoby w klubach. Wszyscy młodzi trenerzy… właściwie moi koledzy, bo znamy się przecież, zbierali doświadczenie w klubach przy uznanych trenerach, poza tym Kuba Głuszak, Błażej Krzyształowicz i ja w różnych okresach pracowaliśmy przy reprezentacji, dzięki czemu pozyskaliśmy wiedzę na temat siatkówki międzynarodowej. Zawsze jest to pewien powiew świeżości, wiążący się w nowymi trendami w samej siatkówce, a dla nas ten okres to ciekawe wyzwanie: czy to, co wymyślimy w naszej pracy, okaże się dobre i sprawdzi się w praktyce.
Zobacz wideo: Włodzimierz Szaranowicz dla WP SportoweFakty: Skoki Polaków były jak z matrycy- Ciężko powiedzieć, czy prezesi szukają oszczędności na funkcji pierwszego trenera. To istotna funkcja w zespole więc nie sądzę, że ktoś może podjąć takie ryzyko.
Coraz więcej w polskiej siatkówce mamy trenerów, którzy dochodzą do najważniejszych funkcji w klubach, zaczynając od roli statystyka, i to nie tylko w lidze kobiecej.
- Chyba wszyscy trenerzy zaczynali na początku swojej drogi od analizy gry, aczkolwiek wtedy to się nie nazywało tak profesjonalnie i nie wiązało się ze szczególną funkcją jak statystyk. Wtedy to asystent zajmował się tymi sprawami, oczywiście w mniejszym stopniu zaawansowania niż teraz, kiedy mamy Datę Volley i masę narzędzi, które wymyślamy przy pomocy współczesnej techniki. U nas faktycznie zdarzyło się tak, że kilku z nas przeszło taką drogę, choćby Oskar Kaczmarczyk czy niedawno Michał Gogol i faktycznie to jest przykład możliwości rozwoju.