Jaki jest obraz naszego narciarstwa tuż przed MŚ? Budny: Wróciliśmy z biegami do lat pookupacyjnych

Daniel Ludwiński
Daniel Ludwiński
W biegach mężczyzn mamy solidnego sprintera Macieja Staręgę. Na dystansach nasi zawodnicy ponoszą jednak wielominutowe straty.

- Bo oni nie pracują! Nikt z żadnej polskiej uczelni nie chciał nigdy zobaczyć dziennika Józefa Łuszczka, żeby wiedzieć jak on trenował. To jest tragiczne. Ja te dzienniki musiałem kiedyś chować, bo tak Skandynawowie chcieli je dorwać. Jakby nasi obecni biegacze to przejrzeli to okazałoby się, że oni tego nie wykonają. Staręga dziś biegałby świetnie, gdyby ważył 10 kilogramów mniej. Ten chłopak jest otłuszczony. W sprincie trzeba biec nawet cztery razy - kwalifikacje, ćwierćfinał, półfinał i finał. To nie ma nic wspólnego ze sprintami lekkoatletycznymi, to jest dystans 1800 metrów razy cztery. On tymczasem na początku to sadełko tak zakwasi, że w półfinale już nie jest w stanie dobrze biec. Za dużo je tego co nie trzeba i wkłada w sport za mało wysiłku. Myśmy biegali kiedyś po 5 godzin po górach polskich, rumuńskich, słowackich, a nasi biorą dziś rolki i robią bezproduktywne kilometry. Nic z tego nie wynika. Nie robią podbudowy pod biegi narciarskie. Łuszczek, Staszel, Gębala, nie mówiąc już o Podgórskim, biegali w granicach czterech minut na 1500 metrów. Niechby tak kazać któremuś z obecnych kadrowiczów przebiec nawet w cztery minuty i dwadzieścia sekund, nie dadzą rady. O czym my więc mówimy?

Wróciliśmy z narciarstwem biegowym do lat pookupacyjnych. Jesienią 200 osób jeździ z Polski biegać do Livigno, bo u nas nie ma gdzie. To jest porażka całego systemu. Kluby prują flaki, żeby wysłać młodych ludzi do Livigno. U nas dałoby się armatkami zaśnieżyć trasy i biegać w Zakopanem do kwietnia, ale i armatki i nowy ratrak kupuje się do Szczyrku, bo były układy na linii pan dyrektor-minister Mucha. Do Zakopanego trafia tymczasem szmelc i stare dziadostwo. A trenerzy? Tu poza SMS nie zatrudnia się żadnych trenerów. Kiedyś były Ludowe Kluby Sportowe, ale to wszystko przekreślił jednym podpisem pan Komorowski, gdy był ministrem obrony narodowej. Zostaliśmy na bruku z całą historią i dokumentacją. Ja teraz pracuję społecznie w WKS, prowadzę dwie dziewczynki, bo na więcej nie stać, a Stasiu Ustupski prowadzi pięciu skoczków i kombinatorów, bo też na więcej nie stać. Dotacji nie mamy znikąd.

Tegoroczne mistrzostwa są w Lahti. To tam w 1978 roku pana podopieczny, Józef Łuszczek, wywalczył dwa medale, w tym złoty na dystansie 15 kilometrów. O tych mistrzostwach mogliśmy pewnie rozmawiać i dwie godziny, ale nawet nie mając tyle czasu nie sposób nie zapytać chociaż o część pana wspomnień z tych pięknych chwil.

- Józek był na to przygotowany. Przed mistrzostwami na próbie we Francji przegrał tylko o dwie sekundy z Jeanem-Paulem Pierratem, a wygrał z całą czołówką norweską. 30 sekund po nim startował Norweg Oddvar Braa. Dotarł do mety i pytał, czy Józek się wycofał, bo nie dogonił go na trasie, a teraz widzi na mecie. Józek mu na to odpowiedział, że ukończył bieg przed nim i że jest drugi. Już wtedy tak biegał i z taką formą pojechaliśmy do Lahti. Firmowych strojów nie można było mieć. Stroje zapewniły nam Ochotnicze Hufce Pracy. Ubrania były siermiężne, takie kurtki i kamizelki. Wiedziałem jednak, że jedziemy po medal, więc jeszcze przed wyjazdem za własne pieniądze kupiliśmy garnitury. Nie mówiłem o złocie, bo nie jestem hochsztaplerem, ale jednego medalu byłem pewny. Garnitury były po to, żeby się ładnie ubrać na konferencję prasową. Wierzyliśmy w sukces święcie. Udało się, Józek został mistrzem. W Zakopanem było jednak wtedy jeszcze 40 km tras biegowych. Przygotowywaliśmy się na miejscu, biegaliśmy po górach, nikt nas nie przeganiał, ratrak robił trasy.

Łuszczek zdobył złoto na 15 km i brąz na 30 km. Szansa na medal miał także w maratonie, ale niestety przeziębił się przed startem.

- Tam się złożyło na to kilka rzeczy. Lekarz, człowiek z renomowanej uczelni AWF w Krakowie, powiedział, że nie wolno podawać żadnych witamin, bo będzie kontrola. Obok lecą Rosjanie naszprycowani dopingiem, a tu lekarz zabrania mi podania zawodnikowi witamin! Dostawaliśmy supradynę szwajcarską, dobrą rzecz nawet dziś. Lekarz nam tymczasem tego zakazał, powiedział że nie wolno tego brać. Do obsługi Józka byłem sam jeden. Zabrałem więc do pomocy żonę, oczywiście za własne pieniądze. Załatwiłem jej mieszkanie i wyżywienie. To kosztowało tyle, co roczna pensja nauczycielska. Narty smarowałem Józkowi sam, bo nie dałbym nikomu do nich nawet podejść. Wstawałem o czwartej rano. Na wiosnę ważyłem po tym wszystkim 65 kg, bo pracowałem po 18 godzin dziennie. Ministrem był Stefan Paszczyk, powiedział mu, czy by mi nie dal ze dwóch ludzi do pomocy, a on na to odparł, że lekkoatletom do dwóch konkurencji też wysyła jednego trenera. Rozmowa się na tym skończyła. Józek w Lahti biegał tymczasem wspaniale. Jaka to była siła! On sprintem wchodził na podbiegi. Dziś w stylu klasycznym by wszystkich niszczył. Obecnie styl klasyczny technicznie poszedł w dół, jest tak od kiedy wprowadzono styl dowolny.

Czy w najbliższym czasie w Zakopanem powstanie profesjonalna trasa biegowa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×