Krzysztof Głowacki: mistrz świata narodził się "U Pietrzaków" w Zielonce

Sensacyjny polski mistrz świata w boksie nie pasuje do najlepszych zawodowych pięściarzy znad Wisły. Gołota, Szpilka, Włodarczyk czy nawet Adamek - oni lubią szum medialny. Głowacki woli ciszę.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Krzysztof Głowacki siedem lat temu rozpoczął zawodową karierę. Często walczył na podrzędnych galach - w Zielonce, Grodzisku Mazowieckim czy Warce - z pięściarzami trzeciego sortu. Aż pojechał do USA. Fachowcy skazywali go na pożarcie. Przecież Marco Huck to legenda (choć mocno dyskusyjna) zawodowego boksu. Kiedy w szóstej rundzie Polak padł na matę, był zamroczony i nie wiedział, co się wokół niego dzieje, zostały góra trzy osoby, które jeszcze wierzyły w sukces. On, żona i trener. Słusznie. Kilkanaście minut później to Polak wspaniałą akcją wydarł Niemcowi pas mistrzowski.

Skandal w Dąbrowie Górniczej

Kwiecień 2008. Podczas mistrzostw Polski w boksie amatorskim w Dąbrowie Górniczej doszło do afery. 22-letni pięściarz TBT Mińsk Mazowiecki przy zielonym stoliku został pozbawiony awansu do finału i walki o tytuł mistrzowski. Wrócił do domu jedynie z brązowym medalem. - Byłem wściekły - opowiada. - Rok wcześniej byłem wicemistrzem w kategorii superciężkiej, 12 miesięcy ciężko pracowałem, aby w końcu stanąć na najwyższym podium. Przez skandaliczną decyzję, co niestety było największym problemem w środowisku amatorów, musiałem spasować.

Co ciekawe, podczas tych samych MP złoto w wadze ciężkiej wywalczył Artur Szpilka. Prywatnie, bardzo dobry znajomy Głowackiego. "Główka" wrócił do domu. - Zacząłem się zastanawiać, co dalej - przyznaje.

Pięściarz urodził się w Wałczu (do dzisiaj tutaj mieszka), jako nastolatek próbował swoich sił w kajakarstwie, potem postawił wszystko na jedną kartę - boks. Trudno było mu więc znaleźć szybką odpowiedź na pytanie, co będzie robił w życiu. Jego starszy brat, Jacek, został policjantem. Może to byłby jakiś trop?

- Widziałem, że Krzysiek lekko się podłamał, w ogóle zastanawiał się, czy nie rzucić sportu w kąt, nie iść do "normalnej" pracy - dodaje jego promotor Tomasz Babiloński. - Zaproponowałem mu przejście na zawodowstwo. Pamiętam, że na jego twarzy natychmiast pojawił się uśmiech.

Mała, zadymiona sala hotelowa

Głowacki próbował się jeszcze przebić na igrzyska olimpijskie, które w 2008 roku odbyły się w Pekinie. Nie udało się. Po ostatnim pojedynku eliminacyjnym zadzwonił do Babilońskiego. - Zgadzam się, przechodzę na zawodowstwo - powiedział.

125 walk: 102 zwycięstwa, 3 remisy, 20 porażek. Z takim bilansem pożegnał boks amatorski. Najbardziej ubolewał ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski, bo przecież Głowacki był jedynym z jego czołowych zawodników. Nie miał jednak argumentów, aby zmienić jego decyzję.

Debiut wśród zawodowców. 3 października 2008, zadymiona, mała sala w hotelu "U Pietrzaków" w Zielonce. Głowacki stanął naprzeciw Mariusza Radziszewskiego. Walka trwała sześć rund, obecny mistrz świata wygrał na punkty. To nie był dobry występ w jego wykonaniu. Wtedy nikt z obecnych na tej gali nie postawiłby złamanego grosza, że był świadkiem narodzin wielkiego pięściarza.

Do końca 2008 roku zdołał stoczyć jeszcze trzy pojedynki - wszystkie wygrane. Za każdy występ otrzymywał śmieszne pieniądze. - Wystarczyło, aby przetrwać - twierdzi. - Wiedziałem, że na początku będzie ciężko.

Cichy, spokojny, nie lubi szumu medialnego

Artur Szpilka obrażał publicznie kolejnych rywali, potem doprowadził z Krzysztofem Zimnochem do żenujących scen bijatyki podczas konferencji prasowej, Mariusz Wach wpadł na stosowaniu niedozwolonych środków, Krzysztof Włodarczyk coraz częściej gościł na łamach tabloidów, opowiadając tam o swoich prywatnych problemach i depresji. W tym czasie "Główka" pracował. - Pracował w ciszy, spokoju, unikał medialnego szumu - przyznaje Babiloński. - Bo Krzysiek taki właśnie jest. Zawsze naturalny, nigdy nie gra, nie wchodzi w inną rolę.

Jeżeli potrzebował skatalizować gdzieś swoje emocje, robił to podczas sparingów. Trenerzy nie raz i nie dwa musieli rozdzielać jego i Szpilkę. - Lubimy się, ale u Krzyśka, podobnie jak u mnie, w ringu nie ma taryfy ulgowej, zawsze walczy na całego - wspomina "Szpila".

Mistrzostwo Baltic Boxing Union International, Międzynarodowy Mistrz Polski, WBO Inter-Continental - powoli osiągał pierwsze sukcesy na zawodowym ringu. Wiedział jednak, że te pasy są tak naprawdę sztuczne, nic nie znaczą w środowisku. Powoli zaczynał się denerwować. Mijały miesiące, lata, a on nadal obijał outsiderów. Nie miał na koncie poważnej walki.

Pokonał "albańskiego Tysona"

W styczniu tego roku, w Toruniu, zmierzył się z "albańskim Tysonem" - Nuri Seferim. 38-latek miał piękną, siedmioletnią passę zwycięstw, więc nic dziwnego, że ta walka była oficjalną przepustką do rywalizacji o mistrzostwo - z Marco Huckiem. Zresztą, w 2006 roku Albańczyk przegrał z Niemcem w Hannoverze. Pałał więc żądzą zemsty. Nie był jednak w stanie zagrozić Polakowi. Fakt, wytrzymał 12 rund, ale sędziowie nie mieli wątpliwości: po świetnym pojedynku to Głowacki zasłużył na szansę spotkania z Huckiem.

To oczywiście - jak to w boksie zawodowym bywa - nie dawało "Główce" pewności, że zmierzy się z Niemcem. Do akcji wkroczyli promotorzy. Negocjacje trochę się przedłużały, najpierw była mowa o pojedynku w czerwcu, potem w lipcu, w końcu w sierpniu. - Mogłem siedzieć i obgryzać paznokcie - śmieje się polski bohaterem. - Wolałem codziennie iść na trening, aby być w każdej chwili gotowym.

Huck mocno lawirował: a to chciał więcej pieniędzy, a to nie pasowała mu liczba ochroniarzy będących w hali, a to życzył sobie innego koloru ścian w szatni. - Gwiazda - komentował Andrzej Wasilewski, który w porozumieniu z Babilońskim i dzięki swoim amerykańskim kontaktom załatwiał walkę w Stanach Zjednoczonych.

Finał rozmów znamy. Głowacki został mistrzem świata, zarobił zaledwie 60 tysięcy dolarów (przy 350 tysiącach dla Hucka), ale teraz to Polak jest rozgrywającym. Wkrótce jego promotorzy rozpoczną negocjację w sprawie walki - tym razem w obronie pasa. A wtedy Polak może zarobić potężne pieniądze. Kilka razy większe niż w ostatni weekend.

Krzysztof Głowacki wrócił do Polski bez mistrzostwa. "Ja takiego pasa nie chcę"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×