F1: Grand Prix Chin. 1000. wyścig. Mr Formuła 1 wielkim nieobecnym. "Muszę trzymać usta zamknięte na kłódkę"

Newspix / EXPA / Na zdjęciu: Bernie Ecclestone
Newspix / EXPA / Na zdjęciu: Bernie Ecclestone

Królowa motorsportu to jego dziecko. Przez niektórych określany jest mianem "Mr Formuła 1". Tymczasem Bernie Ecclestone nie zjawił się w Chinach na 1000. wyścigu w historii. W F1 stał się persona non grata, po tym jak sprzedał biznes Liberty Media.

W tym artykule dowiesz się o:

Bernie Ecclestone to postać kontrowersyjna. Zdarzało mu się chwalić rządy Adolfa Hitlera, nie bał się podpisywać umów na organizację wyścigów z dyktatorami, pojawiał się u boku Władimira Putina, gdy reszta świata nie chciała mieć do czynienia z prezydentem Rosji.

Jednego nie można jednak odmówić Ecclestone'owi. Był do bólu skuteczny, jeśli chodzi o komercjalizację Formuły 1. To on uczynił z niej produkt globalny. I małym nietaktem wydaje się, że 88-latka nie ma w tej chwili w Chinach, gdzie w niedzielę rozegrany zostanie 1000. wyścig w historii królowej motorsportu.

Honorowy prezes

Ecclestone przez wiele lat określany był "Mr Formuła 1". Aż w końcu postanowił spieniężyć swój biznes. Na początku 2017 roku oficjalnie właścicielem F1 została amerykańska firma Liberty Media i zaczęła urządzać dyscyplinę po swojemu.

ZOBACZ WIDEO: Andrzej Borowczyk: Kubica mógł wejść na szczyt. Wstępny kontrakt z Ferrari był już podpisany

Tak naprawdę nikt wtedy nie wiedział, co zrobić z niesfornym Brytyjczykiem. Amerykanie chcieli wyjść z twarzą z sytuacji i zaproponowali mu stanowisko honorowego prezesa F1. Tyle że Ecclestone'owi taka oferta nie przypadła do gustu. Uznał, że dla wielu i tak będzie symbolem F1, jej wieloletnim szefem. Nie trzeba go zatem oficjalnie tytułować "honorowym prezesem".

Brytyjczyk w chwili oddania rządów w F1 miał 86 lat. Z jednej strony, sprzedanie biznesu było naturalnym ruchem ze względu na jego wiek. Czasu nie da się oszukać. Ecclestone'owi byłoby coraz trudniej latać na wyścigi, żyć w 100 proc. królową motorsportu i zmuszać zespoły do swojej woli, tak jak to robił przez laty.

Tyle też, że Ecclestone nie wyobrażał sobie sytuacji, w której zostaje sprowadzony do roli starszego pana, którego traktuje się niczym maskotkę F1. Wybrał własną drogę. Pełną kontrowersji, co jest dla niego naturalne.

Czytaj także: Ferrari zamierza faworyzować Vettela 

- Uczestniczenie w wyścigach w tej chwili jest dla mnie trudne. Chcę być zaangażowany, chcę być w środku tego wszystkiego. Tylko wiem, że nie mogę. Muszę trzymać usta zamknięte na kłódkę - powiedział Ecclestone francuskiemu magazynowi "Auto Hebdo".

Persona non grata

Ecclestone bardzo szybko przerodził się w pierwszego krytyka Liberty Media. Zwłaszcza, że Amerykanie chcą zmienić F1 na swoją modłę i zapowiadają rewolucję w roku 2021. To jasny komunikat, że dyscyplina przejęta po Ecclestonie nie funkcjonuje najlepiej.

Nowy właściciel ma zresztą rację, bo przepaść między czołową trójką a resztą stawki jest zbyt duża. Niesprawiedliwy jest też podział nagród finansowych. To wszystko efekt rządów Ecclestone'a, który z czasem zaczął coraz więcej władzy oddawać gigantom motoryzacyjnym w postaci Ferrari czy Mercedesa, kosztem mniejszych ekip prywatnych. Brytyjczyk nigdy jednak nie przyzna tego wprost. Nie pozwoli mu na to jego duma.

Obecne problemy Liberty Media wynikają poniekąd właśnie z polityki Ecclestone'a. Brytyjczyk przyzwyczaił największe zespoły do szeregu przywilejów, a te zaczęły żyć jak pączek w maśle. Dlatego też nie chcą słyszeć o cięciu kosztów i wyrównywaniu stawki.

Nie dziwi zatem, że w padoku da się czuć tęsknotę za Ecclestonem. Na początku nowego roku pojawiły się nawet plotki, że Liberty Media z powodu problemów w negocjacjach z ekipami może sprzedać swój biznes. Media jako chętnego do nabycia akcji F1 zaczęły wymieniać… Ecclestone'a.

Wielki nieobecny

Odkąd Ecclestone sprzedał F1, przestał się pojawiać na każdym wyścigu. Przylatuje na wyścigi, które mają dla niego szczególne znaczenie lub takie, gdzie jest odpowiednio goszczony. Dlatego też nadal możemy go oglądać m.in. na trybunach w Rosji, bo prezydent Putin nie zapomniał dzięki komu najlepsi kierowcy świata rywalizują w Soczi.

W Chinach podczas obchodów 1000. wyścigu w historii F1 zabraknie Ecclestone'a. Oficjalnie Brytyjczyk tłumaczy się problemami zdrowotnymi, ale niektórzy eksperci widzą w tym drugie dno. Zwłaszcza, że 88-latek już zapowiedział obecność na Grand Prix Azerbejdżanu. Wyścig nr 1001 odbędzie się dwa tygodnie po rywalizacji w Szanghaju.

- Chciałem polecieć do Chin, ale zmieniłem zdanie. Miesiąc temu borykałem się z zatruciem pokarmowym i nie czuję się w pełni sił - oświadczył Ecclestone na łamach "Auto Hebdo".

Czytaj także: Głos w obronie Michaela Schumachera 

Przy tej okazji nie odmówił sobie szansy, by skrytykować Liberty Media. Przypomniał, że nie tak dawno brano pod uwagę takie ułożenie kalendarza F1, by 1000. wyścig przypadał na brytyjskie Silverstone. To właśnie tam w roku 1950 odbyło się pierwsze Grand Prix w historii.

- Na Silverstone przybyłoby więcej fanów. Nie wiem czy Liberty Media o tym pomyślało. Nie pracują zbyt długo w tym biznesie, może nie zwracają uwagi na szczegóły, na to gdzie odbywał się pierwszy wyścig w historii. Może dla nich nie jest to ważne - wyjaśnił we francuskich mediach.

Wywiady z Ecclestonem przed Grand Prix Chin ukazywały się też w prasie w kilku innych państwach. To jasno pokazuje, że choć Brytyjczyk już oficjalnie nie rządzi w tym sporcie, nadal trzyma się mocno. I z jego głosem każdy musi się liczyć.

Komentarze (0)