F1: 0,5 mln dolarów za wygraną w W Series. Walka o awans do Formuły 1 może być nieopłacalna dla kobiet

Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Jamie Chadwick
Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Jamie Chadwick

Zwyciężczyni W Series, czyli damskiej F1, zgarnie 0,5 mln dolarów. Nieco więcej zarabia Robert Kubica w Williamsie. To rodzi pytanie, czy najlepszym paniom w ogóle będzie chciało się walczyć o awans do prawdziwej Formuły 1.

Gdy przed rokiem zakładano W Series, informowano, że łączna pula nagród w serii wyścigowej wyłącznie dla kobiet wynosić będzie 1,5 mln dolarów. Promotorzy nowej kategorii podkreślali, że tak duża kwota ma wspierać panie w motorsporcie, by za sprawą pieniędzy łatwiej było im później walczyć o miejsca w F2 czy F1.

Działacze odpowiedzialni za W Series dobrze zdiagnozowali problem. W niższych seriach wyścigowych, jak F3 czy F2, bardzo często kluczowe jest wsparcie finansowe. Mniejsze ekipy ledwo wiążą koniec z końcem, więc zawodniczki pozbawione sponsorów miały blokowaną drogę rozwoju do F1. Przeciwko nim grały nie tylko możliwości finansowe, ale też płeć.

W Series podało już do publicznej wiadomości, jak wyglądać będzie podział pieniędzy. Zwyciężczyni pierwszego sezonu otrzyma 0,5 mln dolarów. Nieco większą kwotę zgarnia w tej chwili Robert Kubica w Williamsie. Tyle samo w Formule 1 zarabiają tacy kierowcy jak George Russell, Alexander Albon czy Lando Norris.

ZOBACZ WIDEO: #Newsroom. W studiu Robert Kubica i prezes Orlenu

Czy warto walczyć o marzenia?

Tak wysoka nagroda za zwycięstwo w W Series jest też swego rodzaju problemem. Zawodniczki staną przed dylematem - czy po roku sukcesów w W Series warto odchodzić do Formuły 3 czy Formuły 2? Tam będą musiały wydać zarobione pieniądze, podczas gdy w W Series łatwo będzie zarobić kolejne.

Zwłaszcza że w realiach F3 czy F2 kwota rzędu 400-500 tys. dolarów na nikim nie robi wrażenia. Krótko mówiąc, pieniądze zarobione w W Series w żaden sposób nie utorują młodym paniom drogi do F1, tak jak chcieliby to widzieć założyciele damskiej F1.

Regulamin na rok 2020 jasno precyzuje, że dwanaście najlepszych kobiet będzie mieć zagwarantowany udział w kolejnym sezonie W Series. I to do nich należeć będzie decyzja, czy chcą ponownie rywalizować w damskim świecie, czy też poszukają nowych wyzwań i szansy rozwoju poza damską F1.

- Krytykowano mnie za pomysł stworzenia W Series, mówiono o podziale rywalizacji ze względu na płeć, że to był błąd. Zastanawiałam się nad tym, a wtedy przyszła do mnie Alice Powell (jedna z zawodniczek - dop. aut.) i powiedziała "dziękuję, że mogę znów czuć się tak wspaniale" - powiedziała Reutersowi Catherine Bond Muir, jedna z założycielek W Series.

Alice Powell w tej chwili zajmuje czwarte miejsce w klasyfikacji W Series, kilkukrotnie stawała na podium. Wcześniej musiała przerwać swoją karierę z powodu braku finansów i możliwości do dalszego rozwoju. W Series dało jej drugą szansę.

Kontrakt z Williamsem… i tyle?

Największą gwiazdą W Series okazała się jednak Jamie Chadwick. Brytyjka jest o krok od tytułu mistrzowskiego. Jej dobre występy zauważył Williams, który podpisał kontrakt z 21-latką. Trudno jednak mówić o przełomie, bo umowa nie gwarantuje Chadwick testów samochodem F1. Eksperci bardziej mówią w tym przypadku o marketingowej zagrywce ze strony Williamsa i trudno nie przyznać im racji.

Liderka W Series może jedynie liczyć na wizyty w fabryce w Grove, wspierać zespół w symulatorze, kilkukrotnie pojawi się na wyścigach F1 z Williamsem. Skoro żaden z zespołów nie chce dać szansy najlepszej kobiecie z damskiej F1, to czy nowa seria wyścigowa ma w ogóle sens?

- Zdecydowanie. Od czterech czy pięciu miesięcy wierzę, że sen o F1 w końcu może stać się rzeczywistością. Nie mam złudzeń. Dostanie się do F1 nie jest łatwe. Młodzi kierowcy powtarzają jak bardzo chcą być w F1, a równocześnie większość z nich w to nie wierzy - powiedziała Chadwick na łamach "Daily Mail".

Kobietom nigdy nie było po drodze z F1. W wyścigach udział wzięło tylko kilka pań, jako jedyna punkty zdobyła Lella Lombardi w roku 1976. W czasach, gdy tyle mówi się o równouprawnieniu, nie wystawia to najlepszej opinii dyscyplinie. - Kobiety nie są przygotowane fizycznie do startów w F1 - mówił w roku 2016 Bernie Ecclestone, ówczesny szef F1.

- Wiem, że kobiety potrafią być silne, ale nie wiem czy są odpowiednio przygotowane mentalnie, by walczyć przez cały wyścig i wytrzymać trudy ścigania - komentował z kolei sir Stirling Moss, jeden z lepszych kierowców F1 w historii.

Chadwick nie zgadza się z tymi opiniami. - Samochody są wymagające pod względem fizycznym, ale to nie jest najważniejszy czynnik, który decyduje o tym, że tak mało kobiet znalazło się w motorsporcie. Mamy dość siły jako kobiety, po prostu musimy nieco więcej trenować - stwierdziła.

Dlaczego zatem od lat nie oglądamy kobiet w F1? - To kwestia braku zainteresowania. Kobiety nie są zbyt często widziane na torach kartingowych, gdy dorastają. Karting jest zdominowany przez mężczyzn. Skoro już na tym etapie mamy 20 chłopaków i jedną dziewczynę, to naturalne, że nie dotrze ona do F1 - dodała Chadwick w brytyjskiej prasie.

Zwiększyć zainteresowanie wśród kobiet

W Series może jednak wykonać pracę u podstaw. Dla wielu pań rywalizacja w tej serii może być celem od lat młodzieńczych. Z tego względu część z nich nie podda się na wczesnym etapie kariery. Chadwick starty w kartingu zaczęła jako 11-latka, podczas gdy najlepsi kierowcy F1 swoją przygodę z wyścigami zaczynali w wieku 5 czy 6 lat.

- Gdy dorastałam, nigdy nie oglądałam F1. Czasem jakiś wyścig był włączony w telewizorze, ale nie byłam tym zauroczona - wyjaśniła.

Co ważne, W Series została dostrzeżona przez FIA. Zawodniczki rywalizujące w tej kategorii będą zdobywać punkty do superlicencji. Jest to dokument niezbędny do startów w F1. Aby otrzymać superlicencję, należy zgromadzić 40 "oczek" licencyjnych w ciągu trzech lat. Organizatorzy damskiej F1 liczą, że za zwycięstwo w tej serii otrzymywać będzie się 18 punktów. To sporo, bo już 25 wystarczy, by mieć zgodę na udział w piątkowych treningach.

- Jeśli chodzi o szansę na wypromowanie kobiet na najwyższy szczebel motorsportu, to ogromna zmiana. Panie powinny się angażować w W Series, bo to daje im większą szansę na wejście do F1. One potrzebują punktów licencyjnych, a nigdzie indziej tak łatwo ich nie zdobędą - wyjaśniła "Reutersowi" Catherine Bond Muir.

Chadwick jako pierwsza będzie mieć dylemat

Czy zatem warto będzie porzucić W Series na rzecz dalszej realizacji marzeń? Chadwick jeszcze nie zna odpowiedzi na to pytanie. Jako niemal pewna zdobywczyni tytułu mistrzowskiego, jako pierwsza będzie musiała odpowiedzieć na to pytanie. I to już za dwa tygodnie, bo tyle dzieli nas od ostatniego wyścigu sezonu.

- Teraz czuję się komfortowo w symulatorze F1, więc dla mnie to już jest duży krok naprzód. Kategorie juniorskie w motorsporcie zmieniają się bardzo mocno, więc nie wiem, co będzie ze mną za kilka lat. Koncentruję na tu i teraz. Mam jednak nadzieję, że dzięki relacjom z Williamsem będę w stanie wykorzystać swoją szansę - podsumowała brytyjska zawodniczka.

Wątpliwości, co do dalszej kariery Chadwick nie ma za to John Watson. Były kierowca McLarena przed laty sam miał okazję ścigać się m.in. z Lellą Lombardi. Brytyjczyk uważa, że kolejny rok spędzony w W Series nie da paniom niczego dobrego.

- Ten kto wygra W Series, musi iść do przodu i jeździć w F2 lub F3. Przecież Chadwick ma już sporo występów na swoim koncie, jeździła też w serii GT. Tatiana Calderon jest w tej chwili w środku stawki F2, więc najpewniej zwyciężczyni W Series byłaby jeszcze niżej, bo to naprawdę konkurencyjne środowisko - powiedział w brytyjskiej prasie Watson.

- Słyszałem jak Susie Wolff mówiła, że nie ma miejsca dla kobiet w F1. To nonsens. Gdyby Wolff była wystarczająco dobra, jeździłaby w F1. Sam zawsze uważałem, że ścigam się z kierowcą, nie patrzyłem na płeć i to, że obok mnie jest np. Lombardi. Widziałem siebie i sto innych kierowców w kaskach i samochodach - podsumował Watson.

Źródło artykułu: