F1. Prywatne lotnisko i samoloty, skoszarowanie w hotelach. Tak będą wyglądać wyścigi w Austrii

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: okolice toru Red Bull Ring w Austrii
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: okolice toru Red Bull Ring w Austrii

Testy na obecność koronawirusa co dwa dni, zakaz interakcji między członkami konkurencyjnych zespołów, prywatne samoloty i lotnisko do własnej dyspozycji. W taki sposób Formuła 1 wznowi rywalizację w lipcu w Austrii.

W tym artykule dowiesz się o:

W marcu Formuła 1 ośmieszyła się na oczach całego świata, gdy długo przekonywała, że Grand Prix Australii odbędzie się zgodnie z planem, mimo coraz większej liczby przypadków koronawirusa na świecie. Już wtedy Włochy były odcięte od świata i pojawiały się problemy w Hiszpanii.

Gdy w Melbourne pojawił się przypadek COVID-19 wśród załogi McLarena, okazało się, że Formuła 1 w ogóle nie była przygotowana na taki wypadek. Rozpoczęły się nerwowe negocjacje - część ekip chciała kontynuacji weekendu, inne jego odwołania. Zawody oficjalnie odwołano kilkadziesiąt minut przed pierwszym treningiem, gdy kibice stali już pod bramami wejściowymi na tor Albert Park.

Formuła 1 wyciągnęła wnioski z tamtych wydarzeń. Odwołała już 10 z 22 tegorocznych Grand Prix. W lipcu ma jednak wrócić na tory. Dwie imprezy w Austrii mają być przykładem dla innych, że nawet w dobie pandemii można się ścigać.

Wariant minimalny - 2 tys. osób w padoku F1

- Jesteśmy już gotowi - powiedział ostatnio Helmut Marko w "F1 Insider". Doradca Red Bulla ds. motorsportu osobiście zaangażował się w to, by F1 mogła pojawić się w Austrii. Rozmawiał z rządem i instytucjami zajmującymi się zdrowiem, przygotowywał cały plan działań.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Mistrz olimpijski jest strażakiem. Zbigniew Bródka opowiedział o pracy w czasach zarazy

Wyścigi w Austrii odbędą się bez udziału publiczności. To był pierwszy z wymogów lokalnych władz. Drugi - zmniejszenie do minimum liczby osób w padoku. Dlatego wstępu na imprezę nie otrzyma nawet większość dziennikarzy. O akredytacje mogą starać się tylko ci reporterzy, których stacje mają podpisany kontrakt z F1. Choć i w tym przypadku Liberty Media naciska, by telewizje relacjonowały wydarzenia ze studia. Materiały wideo po każdej sesji zapewni im sama F1.

Nie będzie też przedstawicieli sponsorów ani VIP-ów, którzy tak chętnie przyjeżdżają na wyścigi, by pokazać się w blasku fleszy. W padoku zabraknie też tradycyjnych motorhome'ów, w których gości się zaproszone osoby, gdzie wybrani mogą za darmo zjeść obiad lub zgasić pragnienie. W nich też zwykle odbywają się wywiady z kierowcami.

Również zespoły zostały poproszone o to, by maksymalnie zredukować personel. - Weźmiemy tylko tych, którzy są niezbędni. Skoro nie będzie dziennikarzy i VIP-ów, możemy zrezygnować z pracowników odpowiedzialnych za marketing i media. Wyszło nam, że nasz personel powinien liczyć od 60 do 65 osób - wyjawił w "Speedweeku" Franz Tost, szef Alpha Tauri.

Największe ekipy mają przysłać ok. 80 pracowników. Biorąc pod uwagę, że w samej F1 mamy 10 zespołów, to samego personelu będzie nieco ponad 700. Do tego dochodzą ekipy rywalizujące w Formule 2 i Formule 3, oraz pracownicy F1. Z wyliczeń wynika, że w ciągu kilku dni przez padok toru Red Bull Ring przewinie się ok. 2 tys. osób. Dlatego ryzyko rozprzestrzenienia się COVID-19 ciągle jest bardzo duże.

Podwyższony rygor sanitarny w padoku

Każda osoba w padoku będzie musiała mieć założoną maskę i stosować się do zasady dystansu społecznego. Oczywiście nie będzie to dotyczyć samych działań na torze, bo trudno wymienić opony w samochodzie, zachowując dwumetrowy odstęp od kolejnego mechanika.

Do tego każdy zespół zostanie zakwaterowany w osobnym hotelu, dostanie też do dyspozycji własne samochody i minibusy. Opuszczanie hotelu będzie dozwolone tylko w jednym przypadku - w celu jazdy na tor. Na samym Red Bull Ringu również nie będzie można się ruszać poza obiekt. W przerwach między treningami personel nie może wyjechać chociażby na obiad. Między pierwszym (5 lipca) a drugim wyścigiem (12 lipca) członkowie załóg nie mogą wracać do swoich domów. Do tego będą mieć regularnie sprawdzaną temperaturę.

W całej sytuacji pomaga fakt, że sporo hoteli w okolicach Spielberga należy do Dietricha Mateschitza, właściciela Red Bulla. Jest on też właścicielem samego toru, jak i małego prywatnego lotniska, które od Red Bull Ringu dzieli ok. 50 kilometrów. To tam będą lądować prywatne samoloty z członkami zespołów F1. Każdy osobno, bez kontaktu z innymi ekipami.

- Ludzie będą musieli wytrzymać w hotelach. Skoszarowanie ich to jedyne wyjście. Przeprowadzanie testów na obecność koronawirusa po każdym opuszczeniu budynku byłoby zbyt czasochłonne i skomplikowane. Co więcej, tylko ci którzy przed przyjazdem otrzymają negatywny wynik, zostaną wpuszczeni do Austrii - stwierdził Helmut Marko.

Koronawirus nie odwoła wyścigu, ale czy na pewno?

O ile wykrycie COVID-19 w padoku wywołało panikę podczas zawodów w Australii, o tyle teraz sytuacja ma się nie powtórzyć. Personel obecny na wyścigu ma być poddawany badaniom co dwa dni.

- Sytuacja ewoluowała od Melbourne. Zapewniliśmy F1 urządzenie do szybkiego testowania, za sprawą którego można szybko postawić diagnozę, odizolować podejrzaną osobę i przetestować kolejne, które miały z nią kontakt. W tym przypadku nie ma konieczności odwołania wyścigu. To tak, jakbyś mi powiedział, że trzeba zamknąć metro, bo jeden z podróżujących miał koronawirusa - powiedział na łamach "L'Equipe" Gerard Saillant, szef komisji medycznej FIA.

Problem w tym, że to co jest w stanie zaakceptować rząd Austrii, niekoniecznie musi przejść w Wielkiej Brytanii czy innym państwie. Dlatego obecnie dalej nie znamy nowego kalendarza na sezon 2020. Formuła 1, poza wyścigami w Austrii, nie wymieniła terminów ani lokalizacji kolejnych rund.

Dużo mówi się o tym, że po dwóch Grand Prix w Austrii stawka ma się przenieść do Wielkiej Brytanii. Na Wyspach swoją siedzibę ma aż 7 z 10 ekip F1, które po zmaganiach na Red Bull Ringu i tak będą zmuszone wrócić do siebie. Jednak Wyspy ciągle dalekie są od zwalczenia pandemii koronawirusa. Pytanie, czy takie zespoły jak Ferrari czy Alfa Romeo, które będą musiały ruszyć w drogę z Włoch i Szwajcarii, się na to zgodzą.

Czytaj także:
Robert Kubica i czarny scenariusz
F1 nie będzie ratować zespołów na siłę

Komentarze (0)