Przez ostatnie trzy sezony Antonio Giovinazzi był kierowcą Alfy Romeo. Kierownictwo szwajcarskiego zespołu uznało, że Włoch nie robi wystarczających postępów i podziękowało mu za współpracę. W roku 2022 jego miejsce w bolidzie zajmie Guanyu Zhou. Natomiast Giovinazzi szykuje się do regularnego ścigania w Formule E.
Jednak Giovinazzi nie zniknie z radarów Formuły 1, bo nadal związany będzie z rodziną Ferrari. We włoskim zespole pełnić będzie funkcję rezerwowego. Wsparcie ekipy z Maranello sprawia, że 28-latek ciągle wierzy w powrót do regularnego ścigania w królowej motorsportu.
- Nie sądzę, aby to był mój ostatni wyścig w F1 - powiedział pewnym głosem Giovinazzi po GP Abu Zabi, który wcześniej nie ukrywał tego, że na decyzję Alfy Romeo wpływ miały pieniądze i pakiet sponsorski oferowany przez Zhou.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gwiazdy futbolu w wyjątkowej sesji!
Swojego kierowcę nadal zamierza wspierać Ferrari. - Nasz plan polega na tym, by znaleźć Antonio miejsce w F1 w sezonie 2023. Pod koniec przyszłego roku wygasają umowy aż 11 kierowców, więc będzie trochę okazji i różnych scenariuszy - powiedział Mattia Binotto, którego cytuje "Formula 1 News".
Giovinazzi na razie cieszy się tym, że będzie mógł pomagać Ferrari jako rezerwowy. - Dla mnie to bardzo ważne, aby nadal pojawiać się w padoku F1 - stwierdził włoski kierowca.
- Współpracując z Ferrari masz więcej mocy. Dla mnie to ważne, że zespół mnie nie skreślił. Ich bolid jest lepszy i jeśli chcesz wrócić do F1, to jest ci łatwiej. Jestem częścią rodziny Ferrari od roku 2017 i trochę czasu już minęło. Dzięki nim miałem szansę jazdy w Alfie Romeo - dodał Giovinazzi.
Pierwszy zespół, z którym łączony jest Giovinazzi, to Haas. Amerykanie ściśle współpracują z Ferrari, a kontrakty Nikity Mazepina i Micka Schumachera wygasają z końcem 2022 roku. Włosi mogą próbować umieścić w Haasie kolejnego swojego kierowcę w miejsce Mazepina, którego jazda i wyniki w F1 nie zachwycają.
Czytaj także:
Przyszłość Lewisa Hamiltona budzi emocje. "Ma się dobrze"
Ferrari w kryzysie. Skandalista na ratunek Włochom?