W założeniu plan był wręcz idealny. Lawrence Stroll, widząc jak Williams popada w ruinę i nie słucha jego porad, postanowił kupić zespół Formuły 1, aby samemu mieć wpływ na podejmowane decyzje. W połowie 2018 roku nadarzyła się idealna okazja, bo Force India było na skraju bankructwa. Mowa o zespole, który pomimo niewielkiego budżetu, dwukrotnie kończył rywalizację w F1 na czwartym miejscu.
Miliarder z Kanady uznał, że gdy wpompuje w stajnię z Silverstone potężne środki, z miejsca zacznie odnosić sukcesy. W ten sposób jego syn Lance miał przebić się do czołówki F1. Obecny sezon jest czwartym, w którym Stroll ma pełną kontrolę nad ekipą funkcjonującą obecnie jako Aston Martin, a skutki jego działalności są opłakane.
Sukces z branży odzieżowej nie idzie w parze z triumfami w F1
Majątek Lawrence'a Strolla szacowany jest na kilka miliardów dolarów. 62-latek zbił fortunę przede wszystkim na rynku odzieżowym, promując luksusowe marki, takie jak Tommy Hilfiger czy Michael Kors. Nawiązał też szereg znajomości biznesowych, zapraszając swoich przyjaciół do promowania się poprzez F1. Dzięki temu na bolidzie Aston Martina możemy zobaczyć logotypy firm JCB, Cognizant czy Bombardier.
- Prowadzenie zespołu F1 wymaga czegoś więcej niż tylko pieniędzy. Stroll właśnie się o tym brutalnie dowiaduje. To nie jest marka odzieżowa ani firma produkująca zegarki. Formuła 1 jest bardziej skomplikowana - stwierdził w "Formule 1" Jacques Villeneuve, były mistrz świata i rodak Strolla.
Miliarder założył, że skoro Mercedes jest potęgą F1, to najlepiej będzie trzymać się blisko Niemców. W roku 2020 jego zespół skopiował rozwiązania opracowane przez konkurencję, co zakończyło się głośną aferą i karą dla ekipy Strolla. Nie jest przy tym tajemnicą, że wszystko musiało się odbyć za zgodą Toto Wolffa. Szef Mercedesa żyje w przyjacielskich relacjach z biznesmenem z Kanady.
Sojusz z Mercedesem nadszedł jednak w momencie, gdy Niemcy sami zaczynają mieć kłopoty w F1. Ich jednostka napędowa nie jest już dominująca, a zmiany w przepisach aerodynamicznych w sezonach 2021 i 2022 uderzyły w koncepcję techniczną obraną przez zespół z Brackley.
- Jeśli prowadzisz zespół wyłącznie z myślą o swoim synu, to znalezienie rozwiązań staje się jeszcze bardziej skomplikowane - dodał Villeneuve.
Były mistrz świata F1 znany jest z kontrowersyjnych opinii, ale tym razem dość trzeźwo ocenia dorobek Strolla w królowej motorsportu. - Zespół ma właściciela, który myśli, że jest jego szefem. On wie najlepiej wszystko i stawia swojego syna w centrum zainteresowania. To dla mnie całkowicie niewłaściwe podejście - mówił ostatnio Colin Kolles, były szef kilku ekip F1, zdaniem którego miliarder z Kanady tylko "spala pieniądze".
Niewłaściwy dobór kierowców?
Problem Lawrence'a Strolla polega też na niewłaściwym doborze kierowców. Jego syn, z oczywistych względów, jest nietykalny. Tymczasem zdaniem wielu ekspertów nie posiada on odpowiedniego talentu, by ścigać się w F1. Po nieudanym starcie sezonu 2022 Ralf Schumacher radził mu, by "zmienił hobby", a jeden z dziennikarzy nazwał postawę 23-latka "arogancką".
Również Sebastian Vettel zdaje się mieć najlepsze lata za sobą. Niemiec miał przyprowadzić z sobą wiedzę i doświadczenie z Red Bull Racing i Ferrari, ale miliarder z Kanady nie uwzględnił jednego czynnika. Vettel zdobywał tytuły mistrzowskie w F1 w latach absolutnej dominacji "czerwonych byków". Sporo mówiło się wówczas, że sukcesy Niemca to większa zasługa bolidu, niż jego samego. Ostatnie lata zdają się to potwierdzać.
- Wystarczy popatrzeć na GP Australii. Vettel i Stroll ciągle wpadali w kłopoty. Stroll miał żenujący wypadek z Latifim w kwalifikacjach. Kiedyś za jeden ze swoich incydentów obwiniał nawet tor, co było najdziwniejszą wymówką wszech czasów - ocenił Villeneuve.
- Vettel z kolei nie ma frajdy, gdy ściga się z tyłu stawki F1. Myślę, że teraz wolałby siedzieć w domu. Popełniał też proste błędy w Ferrari, ale teraz kapcie, które dostał, nie pasują do jego rozmiaru - dodał obrazowo były kanadyjski kierowca, nawiązując do słabego bolidu Aston Martina.
Czy Stroll znudzi się F1?
Gdy miliarder z Kanady zaczynał inwestować w Aston Martina, obiecywał, że najdalej w sezonie 2025 jego zespół będzie nową potęgą F1. Realizacja tego celu ciągle jest możliwa, ale Stroll najpewniej liczył, że tegoroczna rewolucja techniczna sprawi, że jego ekipa znajdzie się bliżej czołówki. Tymczasem jest jeszcze dalej.
- Pytanie, co teraz zrobi wielki szef? Jeśli traktuje kierowców tak, jak robi interesy, to nie czekają ich miłe rozmowy. Atmosfera w zespole też musi być teraz fatalna. Wątpię, by witano tam ludzi z uśmiechami na twarzach. Na dłuższą metę sytuacja nie jest zbyt łatwa do rozwiązania - ocenił Villeneuve.
Obecnie w Silverstone trwa rozbudowa fabryki Aston Martina, która ma być dwa razy większa od obecnych zakładów. Zespół w ostatnich miesiącach ściągnął też kilkunastu cenionych inżynierów z Red Bull Racing, Mercedesa, McLarena i Alfy Romeo. Problem w tym, że nie przekład się to na wyniki w F1.
Może się okazać, że kanadyjski miliarder lada moment zrozumie, że popełnił błąd inwestując w F1, a jego syn nigdy nie będzie mistrzem świata. Jego zespół może zostać przejęty przez Audi, o czym plotkuje się w padoku od kilku dni.
Czytaj także:
Szef Mercedesa nie wybaczył. Krytykuje byłego już dyrektora F1
Verstappen stracił wiarę w obronę tytułu. Gorzkie słowa Holendra
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodziewana scena na treningu Nadala. Co za gest!