W tym artykule dowiesz się o:
Red Bull traktuje kierowców jak przedmioty
Zmiany w składach zespołów F1 w trakcie sezonu są niezwykle rzadkie, bo kontrakty kierowców są dość dobrze zabezpieczone na taką ewentualność. Zwłaszcza jeśli zawodnik gwarantuje ekipie wsparcie finansowe. Przekonał się o tym Robert Kubica, który w roku 2017 był łączony z Renault, gdzie miał zastąpić zawodzącego Jolyona Palmera. Tyle że Brytyjczyk wpłacał do kasy Francuzów sporo pieniędzy i długo utrzymywał posadę.
Kubica, w nieco innych okolicznościach, dostał jednak szansę debiutu w F1 w połowie sezonu 2006. Wtedy BMW Sauber nagle wyrzuciło ze swoich szeregów Jacquesa Villeneuve'a. Niemiecko-szwajcarski zespół nie tylko miał dość humorów mistrza świata F1 z roku 1997, ale też regularnie w testach i treningach był on wolniejszy od Kubicy.
Sposób, w jaki BMW Sauber potraktowało Villeneuve'a, o co ten do teraz ma pretensje w stosunku do Kubicy i szefostwa zespołu, jest niczym w porównaniu do zachowania Red Bull Racing. "Czerwone byki" regularnie wyrzucają swoich kierowców, o czym przekonał się ostatnio Pierre Gasly.
Niespełniona nadzieja Amerykanów
Scott Speed był pierwszym Amerykaninem w F1 od roku 1993, gdy w stawce znajdował się Michael Andretti. Red Bull za sprawą Speeda chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony nieco wypromować się za wielką wodą, z drugiej przyczynić się do większego zainteresowanie F1 w tym rejonie.
Wprawdzie w roku 2003 Speed był w stanie wygrać konkurs talentów Red Bulla, ale starty w Toro Rosso w sezonie 2006 okazały się zbyt dużym wyzwaniem. Ostatecznie w 28 wyścigach nie zdobył ani jednego punktu. Dwukrotnie dojeżdżał do mety na dziewiątej pozycji, co okazało się jego najlepszym wynikiem w całej karierze.
Dlatego w roku 2007 stał się pierwszą ofiarą Red Bulla. Zespół nie miał skrupułów, by wyrzucić go w trakcie trwania rywalizacji i postawić na wschodzącą gwiazdę - Sebastiana Vettela. Niemiec chwilę później odwdzięczył się czwartym miejscem w Chinach.
ZOBACZ WIDEO Championship: Grabara nie uchronił Huddersfield przed porażką. Dobry występ nie wystarczył [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Za to Speed próbował sił w różnych seriach wyścigowych - od NASCAR, Indianapolis 500 po Formułę E i rallycross. Z mizernym skutkiem.
Bourdais nie zdążył zademonstrować talentu
Wydawało się, że Sebastien Bourdais ma wszystko, by odnieść sukces w F1. Francuz zaczął przygodę z tym sportem od siódmego miejsca w Grand Prix Australii w roku 2008, mimo problemów z silnikiem, które wystąpiły gdy jechał na czwartej pozycji. Był też bliski podiów w Belgii i Włoszech.
Jednak po ledwie 27 wyścigach Bourdais podzielił los Scotta Speeda i wyleciał z Toro Rosso. Francuz odnalazł się w IndyCar, gdzie wygrał sześć wyścigów, zdobył trzy pole position i trzynaście razy stawał na podium. Ostatnie zwycięstwo odniósł w St Petersburgu w roku 2018. To tylko pokazuje, że Red Bull wyrzucił go na bruk zanim zdążył zademonstrować swój talent.
Mistrz świata, ale nie dla Red Bulla
Sebastien Buemi miał tylko 20 lat, gdy przejął miejsce po Vettelu w Toro Rosso w roku 2009. Został wtedy najlepszym debiutantem w stawce, punktując znacznie lepiej niż Kazuki Nakajima czy Adrian Sutil. W juniorskiej ekipie Red Bulla spędził dwa sezony, ale nie wywarł wrażenia na szefach zespołu i zakończono z nim współpracę.
Szwajcar został etatowym kierowcą testowym Red Bulla, startował przy tym w innych seriach. Zdobył tytuł mistrzowski w Formule E. Dwukrotnie zostawał też mistrzem świata z Toyotą w wyścigach długodystansowych. W tej chwili ma 30 lat i choć pozostaje rezerwowym Red Bulla, to ani myśli wracać do F1, gdzie nie poznano się na jego talencie.
Od talentu w F1 do pracy w roli DJ-a
Kolejny talent zmarnowany przez Red Bulla. Jaime Alguersuari najpierw był rezerwowym w Red Bullu i Toro Rosso, aż przed Grand Prix Węgier w roku 2009 ogłoszono, że ze skutkiem natychmiastowym zastąpi Sebastiena Bourdaisa. Stał się wtedy najmłodszym kierowca, jaki kiedykolwiek zadebiutował w F1. Miał tylko 19 lat i 125 dni, gdy szykował się do pierwszego wyścigu.
W F1 spędził tylko dwa i pół sezonu. W tym czasie zdobył ledwie 31 punktów. Zmagał się z tempem kwalifikacyjnym, co przekładało się na jego słabsze wyniki w wyścigach. Po wyrzuceniu z Toro Rosso próbował szukać szczęścia w Formule E, ale tam też przepadł.
W roku 2015 oficjalnie ogłosił zakończenie kariery w motorsporcie. Skupił się na karierze DJ-a, a jego sety stały się dość popularne w Hiszpanii.
Kolejny kierowca, który spełnił się poza Red Bullem
Jean-Éric Vergne spędził w F1 trzy sezony. Startował w Toro Rosso, a jego najlepszym wynikiem była szósta pozycja w Kanadzie (rok 2013) i Singapurze (rok 2014). Nagłe odejście Sebastiana Vettela z Red Bulla po sezonie 2014 sprawiło, że zespół musiał podjąć trudną decyzję.
Red Bull po ledwie jednym sezonie awansował do głównej ekipy Daniiła Kwiata, choć osiągał on gorsze wyniki od Vergne'a. Za decyzją Red Bulla stały inny względy - producent energetyków chciał zwiększyć rozpoznawalność swojej marki w Rosji, stąd awans Kwiata. Wtedy Vergne zrozumiał, że może się nie doczekać szansy w Red Bullu i pożegnał się z F1 po sezonie 2014.
Kierowca z Francji trafił do Formuły E, gdzie zdobył w ostatnich dwóch sezonach tytuły mistrzowskie. To tylko pokazuje, że Red Bull najprawdopodobniej podjął błędną decyzję, nie dając mu szansy w roku 2015.
Sinusoida Daniiła Kwiata
Daniił Kwiat doznał kilku upokorzeń ze strony Red Bulla. Zakontraktowany przez Toro Rosso w roku 2014, po ledwie jednym sezonie otrzymał awans do głównej ekipy, by już w kolejnym stracić w niej miejsce na rzecz młodego i perspektywicznego Maxa Verstappena. Aż w końcu został wyrzucony z Toro Rosso pod koniec sezonu 2017, by w ten sposób wypromować Pierre'a Gasly'ego.
Ciągłe wyrzucanie młodych kierowców na bruk doprowadziło do tego, że przed sezonem 2019 "czerwone byki" miały problem ze składem Toro Rosso. Wtedy postanowiły złożyć Kwiatowi… propozycję powrotu do F1. Rosjanin zapomniał o upokorzeniach z przeszłości i zaakceptował ofertę.
Kwiat ma 25 lat, więc ciągle może sporo osiągnąć w F1. Wielu ekspertów oczekiwało, że to właśnie on zastąpi zawodzącego Gasly'ego w Red Bullu. Zespół postawił jednak na Alexandra Albona.
Dekada oczekiwania Hartleya
Brendon Hartley musiał czekać dekadę, by otrzymać szansę od Red Bulla w F1. Dostał się do programu juniorskiego "czerwonych byków" w roku 2008. Pełnił funkcję kierowcy testowego aż do sezonu 2010, gdy porzucono go na rzecz rozwoju kariery Carlosa Sainza.
Hartley został wyrzucony z rodziny Red Bulla, ale firma przypomniała sobie o nim w roku 2017, gdy nie miała kim uzupełnić składu Toro Rosso. Tymczasem Nowozelandczyk wyróżniał się świetnymi występami w Formule E. Dostał szansę, ale na krótko. W sezonie 2018 zdobył tylko 4 punkty, przy 29 Gasly'ego. To przesądziło o jego losie.
Kierowca z Nowej Zelandii w wywiadach twierdził, że wcale nie był gorszy od Gasly'ego, a zespół faworyzował Francuza. Biorąc pod uwagę weryfikację Gasly'ego, do której doszło w Red Bullu, może to być prawdą. Hartley teraz realizuje się jako kierowca rozwojowy Ferrari. W przyszłym sezonie startować będzie też w Formule E i wyścigach długodystansowych.