Wacław Skarul: Gdyby wtedy przyszła do mnie jedna z tych dziewczyn, gdyby cokolwiek powiedziała

Były szef PZKol tłumaczy dlaczego najpierw zwolnił, a potem ponownie zatrudnił człowieka, który wedle zeznań zawodniczek miał je molestować seksualnie. - Nie miałem wiedzy o jego czynach, które podlegałyby karze - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Wacław Skarul (z prawej) gratuluje Rafałowi Majce medalu zdobytego podczas IO w Rio de Janeiro Newspix / Tomasz Markowski / Wacław Skarul (z prawej) gratuluje Rafałowi Majce medalu zdobytego podczas IO w Rio de Janeiro

Podczas piątkowej (1 grudnia) konferencji prasowej prezesa Polskiego Związku Kolarskiego dowiedzieliśmy się, że o seksaferze (o której po raz pierwszy publicznie powiedział Piotr Kosmala w rozmowie z WP SportoweFakty - przeczytaj artykuł "Afera w polskim kolarstwie. Czy "dochodziło do uprawiania seksu z podopiecznymi?") wąska grupa ludzi wiedziała już od wielu lat. Dariusz Banaszek wskazał m.in. na Wacława Skarula, swojego poprzednika. Przypomnijmy, że Skarul kierował związkiem w latach 2011-2016.

Marek Bobakowski, WP SportoweFakty: Wedle słów Banaszka miał pan wiedzę na temat trenera oskarżanego przez kilka zawodniczek o molestowanie seksualne. Miał pan?

Wacław Skarul: Wiosną 2011 roku objąłem funkcję prezesa po Ryszardzie Szurkowskim. Polski Związek Kolarski był na granicy rozwiązania. Nie miałem żadnej wiedzy o jakichkolwiek nieprawidłowościach w kadrze MTB, która wtedy była najmocniejsza w słabym Związku.

Tak, problemy finansowe, ogólny chaos, itp. Trochę to przypominało obecną sytuację. Jednak nas najbardziej interesuje sprawa zwolnienia, a potem zatrudnienia tego człowieka. Przyzna pan, że sytuacja była nieco dziwna.

Faktycznie zdecydowałem się zrezygnować z usług ówczesnego trenera kadry MTB.

Powód?

Podstawową przesłanką było to, że czołowe zawodniczki nie chciały z nim współpracować i odeszła też z pracy cała obsługa, czyli mechanicy i fizjoterapeuta. W tle były niejasne rozliczenia finansowe wewnątrz grupy. Dlatego w wypowiedzeniu napisaliśmy: "odmowa czołowych zawodniczek do współpracy z trenerem". W tamtym okresie, kadra PZKol MTB była praktycznie tożsama z grupą CCC. Poza wspomnianą grupą była tylko jedna czołowa zawodniczka.

Wedle słów Banaszka, to właśnie wtedy miało dochodzić do tych karalnych działań ówczesnego trenera.

Jeżeli tak było, to mi tylko jedno nie pasuje. Kosmala w rozmowie z panem przyznał, że doszło do - wedle ustaleń audytorów - wykorzystania seksualnego nieletniej. Nie przypominam sobie, aby w tej grupie były jakieś niepełnoletnie osoby.

Sam pan potwierdza, że zawodniczki nie chciały z nim współpracować. Podobnie jak obsługa techniczna. Nie próbował ich pan "docisnąć"? Przeprowadzić wewnętrzne śledztwo? Może udałoby się wykryć aferę wcześniej?

Pracowaliśmy na granicy bankructwa, była końcówka przygotowań do IO w Londynie. Nowy trener opanował sytuację, była szansa na zdobycie medalu. Gdyby wtedy przyszła do mnie jedna z tych dziewczyn, gdyby cokolwiek konkretnego powiedziała... Zresztą, osoba z którą pan rozmawiał, sama przyznała, że dopiero po wielu latach zdecydowała się opowiedzieć o swoich przeżyciach.

Podsumowując, nie ma pan sobie nic do zarzucenia? Czy z perspektywy czasu, zachowałby się pan wówczas dokładnie tak samo?

Jestem pragmatykiem, działam na podstawie znanych mi faktów, dlatego myślę, że postąpiłbym podobnie.

Jak pan wspomina ten okres, gdy zdecydował się pan zwolnić tego człowieka?

Pamiętam ile nieprzyjemności mnie spotkało od mediów i znacznej części środowiska kolarskiego. Mogę się tylko domyślać, że było to stymulowane przez zwolnionego trenera, w obronie którego stawała jedna z kadrowiczek. Po słabych dla kolarstwa igrzyskach olimpijskich w Londynie, ogłosiliśmy konkurs na nowego dyrektora sportowego. Jedyną osobą, która spełniła wszelkie kryteria okazał się były trener kadry MTB.

I pan go znów zatrudnił. Dlaczego?

A dlaczego nie? Ani wtedy, ani wcześniej nie miałem żadnej wiedzy o jego czynach, które mogłyby podlegać karze. Miał akceptację i poparcie przedstawiciela Ministerstwa Sportu i Turystyki. Nie miałem wtedy żadnych argumentów aby nie przyjąć go do pracy. Nie mogły nimi być plotki o jego romansach, krążące w środowisku. Byłem wręcz atakowany przez tę osobę, aby nie wtrącać się w jego życie prywatne...

Banaszek twierdzi, że posiadał pan konkretne informacje, wiedzę pozyskane od właściciela CCC, Dariusza Miłka.

To zwykłe pomówienie i muszę rozważyć, co dalej mam zrobić z osobą, która tak lekko formułuje zarzuty wyssane z palca. Problem tkwi w tym, że jak zauważył minister Witold Bańka, mamy do czynienia z człowiekiem niestabilnym emocjonalnie, który co innego mówi rano, a co innego wieczorem. Może prościej pozostawić to jak jest i niech środowisko, które zna jego i mnie, samo osądzi. Szkoda cennego czasu. Szerokiej opinii publicznej i tak nie ma co tłumaczyć, bo jest zapewne mocno zdezorientowana.

To nie koniec zarzutów ze strony Banaszka. Z jego konferencji wynika, że był pan całkowicie podporządkowany szefowi CCC. Co chciał Miłek, to pan wykonywał - tak w skrócie.

Czy się komuś podoba czy nie, gdyby nie pomoc Dariusza Miłka, PZKol by dzisiaj nie istniał. Zdecydowałem się poprowadzić związek mając wsparcie przede wszystkim ministerstwa sportu, ale też po długiej rozmowie z szefem CCC. Pamiętam dokładnie, że wtedy otrzymałem z jego strony trzy konkretne wskazówki: reprezentacja ma dobrze wyglądać, bo również jest wizytówką jego firmy, chciał wiedzieć na co wydajemy jako związek jego pieniądze i wreszcie - radził, abym nigdy nie wydawał pieniędzy, których nie miałem fizycznie "w ręku". Przez wszystkie lata mojej pracy dla związku tych ustalonych zasad przestrzegałem. Miłek nigdy nie ingerował w działanie moje lub zarządu. Myślę, że zakładał, że jesteśmy kompetentni i wiemy co robimy. Zakładał i to widział.

ZOBACZ WIDEO Dariusz Banaszek broni się i oskarża. "Kto wiedział pierwszy? Dariusz Miłek!"

To czemu teraz Miłek zdecydował się na telefon do Banaszka i powiedział mu jasno, że nie akceptuje jego działań i zagroził wycofaniem się z finansowania związku. Zauważył, że obecny zarząd nie gwarantuje odpowiedniej jakości?

To pan powiedział. Ale trochę się nie dziwię, bo wiem, że po prostu dba o wizerunek swojej firmy.

Jakie pana zdaniem popełniono błędy, które spowodowały tak poważny kryzys w polskim kolarstwie? Kryzys, którego nie tylko kolarstwo, ale i chyba cały polski sport nie pamięta.

Dariusz Banaszek po wejściu w posiadanie informacji, że jego współpracownik mógł popełnić czyny karalne, a udowodniliście publikacją nagrań z jednego z posiedzeń zarządu, że taką wiedzę posiadał, powinien powiadomić prokuraturę oraz ministerstwo sportu. Natychmiast powinien - przynajmniej! - zawiesić tę osobę w czynnościach i wydać stosowny komunikat dla mediów. Tak bym postąpił. Uniknęlibyśmy całego cyrku i spektaklu medialnego, który zniszczył pozytywny obraz polskiego kolarstwa w społeczeństwie.

I to w sytuacji, gdy PZKol w 2017 roku miał rekordowo wysoki budżet. Dyscyplina miała szanse wejść do grupy najbardziej elitarnych.

Dokładnie. Mam wrażenie, że trochę to umyka w tym zamieszaniu. Przecież PZKol miał w tym roku największy w historii budżet, myślę, że ponad 20 mln złotych. I nie była to zasługa obecnego prezesa, tylko sześciu lat pracy zespołu ludzi, którymi kierowałem w związku i nieoceniona praca wykonana przez pasjonatów w całym środowisku kolarskim. Chciałbym, ale myślę, że nie tylko ja, ale i całe środowisko, dowiedzieć się na co te pieniądze zostały wydane.

Minister Bańka poinformował opinię publiczną, że PZKol zapomniał złożyć u niego obowiązkowego rozliczenia rocznego z dotacji. Termin upłynął 30 listopada. Teraz być może trzeba będzie zwrócić kilkanaście milionów złotych. Jak można zapomnieć o takiej sprawie?

To się nie mieści w głowie! Obowiązek rozliczenia dotacji z budżetu państwa jest dla każdego związku sportowego czymś najważniejszym. Jeszcze rok temu, dawano nas w MSiT za przykład dla innych Związków. Taka sytuacja tylko pokazuje i dowodzi jaki bałagan panuje w PZKol-u kierowanym przez Banaszka. To jest elementarz, to są podstawy działania. Jak ktoś ich nie zna, nie powinien brać się za takie stanowisko.

Polskie kolarstwo podniesie się z kolan?

Nie rozumiem, dlaczego prezes nie chce podać się do dymisji. Skoro zrobiło to ośmiu z dziewięciu członków zarządu, a on jest jedyną przeszkodą na drodze do uzdrowienia sytuacji, skoro apeluje o to minister sportu, to ja na jego miejscu nie zastanawiałbym się ani sekundy. Bez tej decyzji nie ruszymy dalej. Chciałem też zauważyć i zaapelować do kibiców: jeden człowiek, który jest oskarżany o bulwersujące rzeczy nie może dezawuować wartości całej społeczności. Znam w kolarstwie wiele wartościowych osób, które w różnych miejscach w Polsce robią dobrą robotę. O nich trzeba pamiętać. Jestem pewny, że uda nam się przezwyciężyć kryzys, oczyścimy się jako środowisko i wrócimy silniejsi.




Emocjonalny wpis prezesa PZKol. "Szlag mnie trafia" >>

Marek Bobakowski: Prezes PZKol popełnił publicznie seppuku (komentarz) >>

Witold Bańka: Gdybym traktował prezesa Banaszka poważnie, wytoczyłbym mu proces >>

Czy Skarul ma rację mówiąc, że dymisja Banaszka pozwoliłaby na przezwyciężenie kryzysu w polskim kolarstwie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×