- Trudno było nam złapać rytm. Jesteśmy zespołem ataku i gdzieś ten rytm został nam zabrany przez mocną, fizyczną obronę Trefla - powiedział Arkadiusz Miłoszewski. Ten jednak nie miał wiele powodów do zmartwień. Jego King Szczecin wygrał pewnie i znowu prowadzi w serii, której stawką jest mistrzostwo Polski.
Więcej o trzecim meczu finałów Orlen Basket Ligi przeczytasz tutaj -->> Nie do uwierzenia. 59 punktów w finale?!
Obrońcy tytułu zaczęli budować przewagę pod koniec pierwszej połowy, żeby w trzeciej kwarcie prowadzić różnicą nawet 21 punktów (57:36). Trefl Sopot sięgnął wtedy po ostatnią deskę ratunku - zmienił system gry w obronie na strefę. ta przysporzyła nieco problemów Kingowi.
Miłoszewski, który współpracował z Żanem Tabakiem (trenerem Trefla) w drużynie z Zielonej Góry przyznał, że jego drużyna była przygotowana na taki rodzaj defensywy sopocian, ale w momencie, w którym to się stało, na parkiecie był zły zestaw graczy.
Zanim dokonał odpowiednich korekt, Trefl zdołał wrócić na dziewięć oczek. Poza grą był wtedy m.in. Andrzej Mazurczak, czyli kluczowy zawodnik szczecinian. - Siedzi na ławce podczas tej zony. Patrzę na niego, on na mnie. I obaj wiemy o co chodzi - przyznał Miłoszewski.
Rozgrywający Kinga zakończył pojedynek z dorobkiem 22 punktów (8/12 z gry), czterech zbiórek i czterech asyst. Miał też dwa przechwyty i... aż sześć strat. Mimo wszystko to właśnie Mazurczak kontrolował wszystko, jeżeli chodzi o grę swojego zespołu.
Efekt zresztą było widać na tablicy wyników, bo King ostatecznie wygrał różnicą aż 16 oczek. Swoje ważne trafienia z dystansu zaliczył w końcówce również Tony Meier, ale to obecność Mazurczaka na parkiecie robi największą różnicę. Sam Miłoszewski nazywa go zresztą profesorem.
Trudno to nazwać widowiskiem...
Środowy mecz nie był porywającym widowiskiem. Takim na miarę finałów mistrzostw Polski. Trudno nawet nazwać to, co zobaczyli fani "widowiskiem". To był po prostu... mecz. Wystarczy powiedzieć, że nawet zawodnicy Kinga - pomimo wygranej - nie czuli dużej satysfakcji.
Co działo się w szatni Kinga po meczu? Jak zdradził trener Miłoszewski, euforii w niej nie zastał, co trochę go zdziwiło. - Zapytałem zawodników: Dlaczego wy się nie cieszycie? Sztuką jest wygrać, jak się gra taki bullshit. I to jest najważniejsze. Bo jak będziemy grali pięknie i rzucimy sto punktów, to każdego możemy pokonać. Sztuką jest, żeby wyjść z marazmu - powiedział.
- Nie była to jakaś super promocja koszykówki, ale czasami tak jest. To będzie taka brzydka koszykówka, ważne żeby te mecze przepchnąć i wygrać. Boję się, że te mecze nie będą już piękne do samego końca - dodał.
King przede wszystkim rzucił wyzwanie fizyczne pod koszami, gdzie Trefl dominował w dwóch pierwszych meczach finału. Tym razem szczecinianie pozwolili rywalom rzucać, ale z dystansu. To przyniosło efekt. Sopocianie w pierwszej połowie trafili zaledwie pięć rzutów z gry. Po 20 minutach gry mieli na swoim koncie 22 punkty...
- Troszkę zaryzykowaliśmy i to ryzyko - do pewnego momentu - się opłacało. Dlaczego? Bo Trefl, można powiedzieć, że naparzał tymi swoimi odłamkowymi z obwodu i w pierwszej połowie nie mogli złapać rytmu - przyznał.
- Rywale oddali w całym meczu 33 rzuty za trzy punkty. Więcej w porównaniu z rzutami za dwa (25 - przyp. red.), co przy takiej fizycznej sile pod koszem nie jest ich koszykówką. Chcemy tak grać. To będą szachy - zakończył Miłoszewski.
King w serii do czterech zwycięstw prowadzi 2:1. Czwarte spotkanie już w piątek, 7 czerwca. Początek meczu o godz. 20:00. Tekstowa relacja "na żywo" na WP SportoweFakty (-->> TUTAJ).
Krzysztof Kaczmarczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
Odkryli najważniejszą kartę? To on został nowym trenerem Legii Warszawa
"Może znowu chcą zmienić?". Rajković zażartował ws. swojej przyszłości
ZOBACZ WIDEO: Śmierć zajrzała w oczy Świderskiemu. "Mogliby mnie nie odratować"