O nich będzie jeszcze głośno: New Orleans Pelicans

Drużyna z Nowego Orleanu już niedługo zadebiutuje w NBA pod nowym szyldem. Czy luizjańskie Pelikany to organizacja, która w przyszłości wyrośnie na potęgę?

We współczesnej NBA jesteśmy świadkami pewnego rodzaju zmiany warty. Dużo zmieniło się z perspektywy ostatnich sezonów. Takie potęgi, jak Boston Celtics czy Los Angeles Lakers muszą ustąpić miejsca świeższym, bardziej perspektywicznym organizacjom. Co prawda, nie wydaje się, żeby ci drudzy w nadchodzących rozgrywkach odpuścili walkę o mistrzowski tytuł, głównie ze względu, że w ich składzie jest Kobe Bryant, ale z drugiej strony... spójrzmy prawdzie w oczy. Czas wielkich Lakers dobiegł końca. To nie jest już ten dominujący klub z Hollywood, którego obawiała się cała liga. W Massachusetts po "Wielkiej Trójce" nie ma już śladu. Celtics rozpoczęli właśnie gruntowną przebudowę, której pozytywne efekty ujrzą światło dzienne pewnie za nie mniej niż kilka lat.

Młodość fundamentem

W najlepszej lidze świata jest jednak kilka klubów, które od jakiegoś czasu zbroją się już w młode talenty i budują naprawdę fajne kolektywy. Mowa tutaj choćby o Golden State Warriors, Cleveland Cavaliers czy New Orleans Pelicans. W tym artykule przyjrzymy się bliżej właśnie tym ostatnim, którzy dzięki świetnemu generalnemu menadżerowi awizowali swój udział w walce o play-offy 2014.

Mówiło się, że Nowy Orlean bez Chrisa Paula nigdy nie będzie już taki sam. Każdy sympatyk Szerszeni faktycznie mocno ubolewał nad stratą wielkiego rozgrywającego, a przede wszystkim prawdziwego lidera i osoby od razu kojarzącej się z luizjańską koszykówką. Po każdej burzy wychodzi jednak słońce, a z tego rodzi się tęcza. Tęcza, która tym razem ujawnia się pod szyldem Pelicans.

New Orleans Pelicans mają w tym momencie puste konto, nie muszą już spoglądać w tył i bić się w pierś, że po raz kolejny nie osiągnęli zadowalającego wyniku. Tom Benson, właściciel drużyny z południowego miasta Stanów Zjednoczonych ostatecznie dopiął swego i stworzył zupełnie coś nowego. Nowe barwy, nowa nazwa i wiele atramentu do zapisania na pustych kartach historii.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Pelikany mogą pofrunąć wysoko

Co więcej, organizacja z Nowego Orleanu w tegorocznym off-season wykonała doskonałą robotę i pozyskała już kilku bardzo wartościowych graczy. Tutaj trzeba wspomnieć o wyczynie generalnego menadżera, Della Dempsa, który zdecydował się wytranswerować wybranego z numerem szóstym w drafcie Nerlensa Noela. W jego miejsca zespół Pelikanów zasili jeden z najlepszych rozgrywających młodego pokolenia - Jrue Holiday oraz big man z prawdziwego zdarzenia - Jeff Withey.

23-letni były już gracz Philadelphi 76ers to jeszcze nie do końca oszlifowany diament, który u boku Monty'ego Williamsa może dołożyć do swojego arsenału również efektywną grę w defensywie. Do Luizjany przeprowadza się również rok starszy od Holidaya - Tyreke Evans. Z obozu Pels dobiegają głosy, że czwórka draftu 2009 ma sprawować rolę szóstego rezerwowego, al'a Manu Ginobili czy JR Smith.

To rozwiązanie na pewno ma sens, tym bardziej, że w szeregach drużyny z Nowego Orleanu jest jeszcze Eric Gordon - zawodnik, którego jak do tej pory ograniczały kontuzjowane kolana. Teraz, po udanie odbytych rehabilitacjach rzucający obrońca jest jednak zwarty i gotowy do gry, a zarząd Pelicans wcale nie myśli o odesłaniu go do innego klubu.

O sile nowych "Hornets" w najbliższych latach decydować będą przede wszystkim Anthony Davis oraz Austin Rivers. Syn Doca może w mniejszym stopniu, zresztą zobaczymy jak rozwinie się jego talent. Nie mniej, jest to dwójka niesamowicie perspektywicznych graczy, którzy w debiutanckim sezonie nie do końca odkryli cały swój potencjał. Ważnym uzupełnieniem układanki jest również Ryan Anderson i Al-Farouq Aminu. Ten pierwszy to typy sharp shooter - skrzydłowy o znakomitym rzucie za trzy punkty, który bardzo dobrze spisuje się na pozycji niskiego i silnego skrzydłowego. Kilkanaście godzin temu, w środowy poranek, dowiedzieliśmy się również, że barwy Pels reprezentować będą jeszcze Anthony Morrow oraz Greg Stiemsma.

To wszystko czyni z Pelicans drużynę naprawdę perspektywiczną, która za kilka lat może być wymieniana jednym tchem przy tych największych i najmocniejszych. Świetnie pokazuje to choćby średnia wieku sześciu teoretycznie najlepszych graczy, która oscyluje w graniach 23 lat.

Czy Pelikany już w nadchodzącym sezonie zasadniczym wywalczą sobie miejsce w gronie najlepszych ośmiu ekip Zachodu? Ciężko osądzić, tym bardziej, że ta konferencja (jak zwykle) będzie o wiele silniejsza od Wschodniej. Nie mniej, zespół z Nowego Orleanu na pewno nie będzie odgrywał już w NBA roli przysłowiowych chłopców do bicia, ten czas to zamknięty rozdział. Rozdział, który należał przecież do luizjańskich Hornets.

Komentarze (0)