Osłabieni brakiem kontuzjowanych: Derricka Rose'a, Luola Denga i Kirka Hinricha, Chicago Bulls byli skazywani na pożarcie w jaskini lwa. Thunder w trwających rozgrywkach nie polegli jeszcze na własnym parkiecie, a ta statystyka nie uległa również zmianie po czwartkowym starciu.
Przyjezdni z United Center dzielnie walczyli o sprawienie niespodzianki, aczkolwiek Kevin Durant i spółka nie przyzwyczaili do przegrywania przed własną widownią. Spotkanie przez pierwsze 24 minuty było co prawda bardzo wyrównane, ale podopieczni Scotta Brooksa po zmianie stron wyprowadzili skuteczny cios, triumfując 29:20 w trzeciej kwarcie. Jak się później okazało - był to klucz do końcowego sukcesu.
Ostatni zryw Byków miał miejsce jeszcze na początku czwartej kwarty, kiedy to za sprawą dobrej postawy Joakima Noaha, goście doprowadzili do stanu 82:89. Od tamtego momentu do akcji wkroczył jednak wspominany wyżej Durant, zdobywając osiem punktów z rzędu i wyprowadzając swój team na prowadzenie 96:82. Thunder po zwycięstwie nad Chicago Bulls mogą pochwalić się najlepszym bilansem (21-4) w Konferencji Zachodniej, a 13-0 we własnej hali. To najlepszy wynik w historii istnienia organizacji!
OKC do zwycięstwa poprowadził oczywiście 25-letni skrzydłowy, autor 32 punktów (12/20 z gry), 9 zbiórek i 6 asyst. Świetne 18 "oczek" dorzucił z ławki jeszcze Reggie Jackson, a 20 punktów i 10 rozdanych piłek skompletował Russell Westbrook.
Po drugiej stronie, 23 "oczka" i 12 zbiórek zapisał w swoim dorobku Noah, a 16 uzbierał Taj Gibson. Chicago Bulls przegrywając w Oklahomie, ponieśli już siódmą porażkę w ostatnich ośmiu spotkaniach, a czwartą z rzędu.
Oklahoma City Thunder - Chicago Bulls 107:95 (35:24, 20:28, 29:20, 23:23)
Thunder: Durant 32, Westbrook 20, Jackson 18.
Bulls: Noah 23, Gibson 16, Augustin 15.
Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas
O małej niespodziance możemy mówić przy okazji spotkania w Golden State. W czwartkowym pojedynku nie wystąpił kontuzjowany Tony Parker, a Gregg Popovich postanowił dać odpocząć Manu Ginobiliemu i Timowi Duncanowi. Przyjezdni pomimo braku swoich największych gwiazd, zdołali pokonać Wojowników, odnosząc już 21 wygraną w trwających rozgrywkach! O końcowym wyniku zadecydował emocjonujący finisz.
Bohaterem drużyny z Teksasu okazał się rezerwowy Marco Belinelli. Włoch zdobył w sumie świetne 28 punktów, a niesamowicie ważny blok i dwa punkty zanotował w kluczowym momencie Boris Diaw. Dobitką na wagę zwycięstwa popisał się jednak Tiago Splitter!
Miejscowym nie pomogły nawet 32 punkty Davida Lee oraz 30 Stephena Curry'ego. 18 piłek z tablic zebrał natomiast Andrew Bogut, ale i to okazało się tylko pyrrusowym wysiłkiem.
Golden State Warriors - San Antonio Spurs 102:104 (23:18, 28:35, 23:29, 28:22)
Warriors: Lee 32, Curry 30, Thompson 13.
Spurs: Belinelli 28, Leonard 21, Mills 20.