Larry Bird - z piekła do raju cz. IV

Pod koniec lat siedemdziesiątych mnóstwo ludzi słyszało o Larrym Birdzie, ale nigdy nie widziało go w akcji. Największe zdziwienie budziło to, że najlepszy gracz Indiana State Sycamores jest... biały.

W tym artykule dowiesz się o:

"Prawda" wyszła na jaw w listopadzie 1977 roku, kiedy chłopak z West Baden pojawił się na okładce znanego magazynu "Sports Illustrated" w towarzystwie dwóch pięknych cheerleaderek. Na kolejną sesję zdjęciową dla słynnego czasopisma udał się aż do Nowego Jorku, skąd wrócił z przeświadczeniem, że nigdy nie mógłby tam zamieszkać na stałe. - Za hamburgera liczą sobie sześć dolarów! - żalił się znajomym. Bird powoli stawał się naprawdę sławny, choć prawdopodobnie w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy. - To dziwny dzieciak - mówił trener Bob King. - Jeździ starym złomem i nie dba o ubrania, ani inne rzeczy materialne. Chciałby ominąć ten cały szum, który wytworzył się wokół niego.

Kiedy w czerwcu 1978 roku Boston Celtics wybrali w drafcie Larry'ego Birda, niespełna 22-letni chłopak zbytnio nie zaprzątał sobie tym głowy. Bardziej niż perspektywa gry w NBA obchodził go nadchodzący sezon w lidze uniwersyteckiej. - Celtics nie znaczyli dla mnie zupełnie nic - zwierzył się po latach. - Nie miałem pojęcia o ich historii. Słyszałem o Billu Russellu, ale był on dla mnie tylko suchym nazwiskiem. Kiedy grałem z kuzynem jeden na jednego, raz on był Wiltem Chamberlainem, a ja Billem Russellem. Następnego dnia się zamieniliśmy. Nigdy jednak nie widziałem go w akcji.

Sezon 1978/79 należał do Indiana State Sycamores i Larry'ego Birda. Drużynę zasiliło sześciu nowych graczy, a mającego problemy ze zdrowiem Boba Kinga na stanowisku pierwszego trenera zastąpił Bill Hodges. Chłopak z West Baden ze względu na swój introwertyczny charakter nie lubił rozmawiać z mediami. Bał się, że dziennikarze będą próbowali grzebać w jego przeszłości lub przekręcą jakieś słowa. Raz tak zrobili, po czym w mieście wybuchła afera, że coach Hodges pomaga członkom drużyny w uzyskiwaniu zaliczeń u niektórych profesorów. Po tym incydencie Bird stracił ochotę na jakiekolwiek wypowiedzi dla prasy. Od żurnalistów nie mógł się jednak opędzić, co wprawiało go w zakłopotanie, gdyż na wyniki ciężko pracował cały team, a rozmawiać chciano tylko z nim. Nic w tym jednak dziwnego - w końcu był on liderem drużyny, która zakończyła rozgrywki ze spektakularnym bilansem 33-1 i po raz pierwszy w historii uczelni awansowała do turnieju głównego NCAA.

To nie trener był najważniejszą osobą w ekipie Sycamores. Gdy w przerwie meczu z zespołem z Nowego Meksyku do szatni teamu z Indiana State University wszedł Richard Landini, Larry wrzasnął: - Spieprzaj stąd! Coach nie pisnął nawet słówka, a rektor posłusznie opuścił pomieszczenie. Także podczas time-outów to Bird często przejmował inicjatywę, kwestionując strategię szkoleniowca. W turnieju głównym NCAA ekipa z Terre Haute dotarła aż do samego finału, pokonując po drodze teamy Virginia Tech, Oklahomy, Arkansas i DePaul. W starciu o mistrzostwo Larry i spółka ulegli 64:75 drużynę Michigan State, w szeregach której błyszczał przyszły gwiazdor Los Angeles Lakers - Earvin "Magic" Johnson. Larry przez cały turniej grał z kontuzją palca, której nabawił się w spotkaniu sezonu zasadniczego z Illinois State. Radził sobie wyśmienicie, będąc w każdym z występów najlepszym strzelcem i zbierającym swojego zespołu. W potyczce z Michigan State rzucał jednak z marną skutecznością 7/21 z gry, a jego 19 "oczek" to było o wiele za mało, żeby poprowadzić Sycamores do mistrzostwa. Po meczu usiadł na ławce rezerwowych z ręcznikiem nałożonym na głowę i się rozpłakał. - Nasza taktyka była zła - wspomina. - Wydawało nam się, że jesteśmy w stanie przeciwstawić się każdej obronie, ale nigdy wcześniej nie widziałem zespołu broniącego strefą tak jak oni. Nie byłem w stanie nic zrobić. Uważam, że na dziesięć pojedynków wygralibyśmy z nimi góra dwa razy.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Czarna rozpacz już następnego dnia zamieniła się w chwile radości, gdy piętnaście tysięcy fanów przywitało wicemistrzów NCAA w hali Hulman Center, gdzie Sycamores rozgrywali swoje domowe mecze. Bird w swoim ostatnim sezonie w lidze uniwersyteckiej notował średnio 28,6 punktu, 14,9 zbiórki oraz 5,5 asysty. Został wybrany do pierwszej piątki All-America oraz wyróżniono go prestiżowymi nagrodami Jamesa Naismitha, Johna Woodena oraz Adolpha Rupha, przyznawanymi najlepszym koszykarzom akademickim w danym sezonie. Oprócz tego chłopak zwyciężył w wielu innych plebiscytach na gracza roku. W czerwcu 1979 roku młodzieniec z West Baden odebrał natomiast dyplom Indiana State University w dziedzinie wychowania fizycznego. - Pobyt na uczelni dał mi bardzo wiele - mówi. - Wszystko działo się tak szybko, ale w tym czasie dowiedziałem się o sobie i ludziach więcej niż przez resztę życia. Kiedy kończyłem liceum, nie miałem najlepszych stopni. Wiele osób śmiało się na myśl o tym, że mógłbym iść na studia. Mama jednak zawsze mi powtarzała: "synu, będziesz pierwszym w rodzinie, któremu uda się uzyskać dyplom". Cały czas miałem więc w głowie to, że powinienem zdobyć odpowiednie wykształcenie.
[nextpage]
Larry Bird został wybrany w drafcie przez Boston Celtics już w 1978 roku, lecz kontrakt z ekipą ze stanu Massachusetts podpisał niedługo przed startem rozgrywek 1979/80. Chodziło o zarobki, które dla byłego gracza Sycamores starał się wynegocjować jego agent Bob Wolf. Celtowie młodemu koszykarzowi występującemu na pozycjach niskiego i silnego skrzydłowego proponowali 400 tysięcy dolarów rocznie, ale jego przedstawiciel żądał zdecydowanie więcej. Ostatecznie stanęło na pięcioletniej umowie opiewającej na 3 miliony "zielonych". Na podobne pieniądze nie mógł wcześniej liczyć żaden inny rookie. Należy jednak zaznaczyć, że dla absolwenta Indiana State University zarobki nigdy nie były najważniejsze, ponieważ w przeciwnym wypadku na pewno nie zdecydowałby się on na aż tak długi pobyt na uczelni.

Bob Wolf wynegocjował dla Larry'ego nie tylko intratny kontrakt z Celtics, lecz załatwił mu również umowy sponsorskie z właścicielami marek 7-up, Spalding oraz Converse, które przyniosły ponad 400 tysięcy dolarów zysku. Wkrótce po otrzymaniu pierwszego czeku Bird zamówił pomnik na grób swego ojca. - Chciałbym, żeby tu był razem ze mną. Zająłbym się nim i dał mu wszystko, czego by zapragnął - mówił. Mamie kupił natomiast wymarzoną biżuterię. Nigdy jednak nie szastał pieniędzmi. Zamiast luksusowego mieszkania w dzielnicy dla zamożnych, wybrał skromniejsze lokum w rejonach zamieszkiwanych przez klasę średnią. Matce również nie sprezentował domu, który sobie wymarzyła, ponieważ 80 tysięcy "zielonych" wydawało mu się za niego sumą zbyt wygórowaną. Wkrótce potem rodzicielka wyprowadziła się do swojego przyjaciela Maxa Gibsona, a Larry wybudował na ziemi rodziców ojca własną chatę, której później to Georgia ze względu na oszczędność syna musiała doglądać. - Wiem, że wielu chłopaków jak tylko zarobi pierwsze większe pieniądze, wydaje je na co popadnie - tłumaczył nowy nabytek Celtów. - Tacy ludzie szybko jednak się przekonują, że na ich kontach bankowych jest mniej gotówki niż mogłoby się wydawać.

Larry Bird przychodząc do NBA w 1979 roku był wielką nadzieją białych. Już wówczas niemal trzech na czterech zawodników ligi stanowili czarnoskórzy. Jerry West i John Havlicek przebywali na sportowej emeryturze, a Bill Walton czy Rick Barry notowali regres formy. W lidze brakowało białego zawodnika, który byłby w stanie konkurować z najlepszymi Afroamerykanami jak z równymi. Szczególnie potrzebny ktoś taki był w Bostonie, gdzie ludzie zawsze patrzyli na kolor skóry. Gdy ich ukochani Celtics zakończyli rozgrywki 1978/79 z mizernym bilansem 29-53, rasistowskie nastroje zaczęły niebezpiecznie narastać. Drużyna jednak w ogóle się na tym nie skupiała. Larry świetnie dogadywał się z czarnoskórymi kolegami: Rayem Tolbertem, Eddiem Johnsonem, Rickym Piercem czy Cliffem Livingstonem. Nigdy nie uważał się również za wielką nadzieję białych. - Czarni to najlepsi koszykarze na świecie - tłumaczył. - Jest tak dlatego, że ich głód zwyciężania jest o wiele większy. Białe dzieci są zbytnio rozpieszczane przez rodziców. Dostają od nich samochody i inne rzeczy.

Pierwszy sezon w NBA to w wykonaniu Larry'ego Birda istne wejście smoka. Absolwent Indiana State University zdobywał średnio 21,3 punktu, zbierał 10,4 piłki i notował 4,5 asysty. We wszystkich osiemdziesięciu dwóch meczach sezonu zasadniczego wybiegał na parkiet w pierwszej piątce i poprowadził Celtów do najlepszego bilansu w lidze - 61-21. Legendarna hala Boston Garden była drugą najchętniej odwiedzaną areną w NBA. Pierwszy mecz w roli zawodowca Bird rozegrał 12 października 1979 roku przeciwko Houston Rockets i podczas 28 minut zdołał rzucić 14 "oczek" oraz zebrać 10 piłek. Sezon zasadniczy wlał w serca fanów ekipy ze stanu Massachusetts nadzieję na walkę o czternaste mistrzostwo w historii klubu, lecz skończyło się tylko na nadziei, gdyż podopieczni Billa Fitcha polegli 1-4 w półfinale Konferencji Wschodniej z Philadelphią 76ers, w barwach której pierwsze skrzypce grał słynny Julius "Dr. J" Erving. Gdy rozgrywki dla teamu z Bostonu się skończyły, Bird wrócił do domu, gdzie przespał niemal cztery dni. - Fatalnie się czułem, że odpadliśmy tak wcześnie.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Po piorunującym sezonie zasadniczym i szybko zakończonych play-off's Larry mógł czuć pewien niedosyt, lecz jego osiągnięcia indywidualne pokazywały, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Rick Robey, na którego dwa lata wcześniej postawili Indiana Pacers, był wówczas jego kolegą z drużyny i zajmował zaledwie piąte miejsce w tabeli najlepiej punktujących Celtów. Bird królował nie tylko w średniej zdobywanych oczek, ale był również najlepszym zbierającym w teamie. W lutowym spotkaniu przeciwko Phoenix Suns rzucił 45 "oczek. Jego talent i waleczność zostały nagrodzone tytułem Debiutanta Roku, o który zabiegał razem ze swoim późniejszym największym rywalem oraz oddanym przyjacielem - "Magikiem" Johnsonem. Chłopaka z West Baden wybrano także do drużyny Wschodu na Mecz Gwiazd, który odbył się w Landover w stanie Maryland.

Koniec części czwartej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Sports Illustrated, Mark Shaw - Larry Legend, Larry Bird - Drive: The story of my life, sports-reference.com, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Larry Bird - z piekła do raju cz. I
Larry Bird - z piekła do raju cz. II
Larry Bird - z piekła do raju cz. III

Komentarze (1)
avatar
łakatanka
22.01.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Normalnie ta seria artykułów ma moc w sobie. Czekam na następny.