Larry Bird - z piekła do raju cz. VI - ost.

Chłopak ze wsi w wielkim mieście. Biały w grze zdominowanej przez czarnych. Najlepszy trash-talker w lidze, bojący się rozmów z mediami. Strzelec, który potrafił prowadzić grę. Cały Larry Bird.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Po rozwodzie z Janet Condrą zawodnikowi Celtów nie spieszyło się do kolejnego małżeństwa. Był w związku z Dinah Mattingly, lecz oświadczył jej się dopiero po dwunastu latach. Zrobił to w samochodzie. Podczas jazdy nagle wyciągnął z kieszeni pierścionek z dużym diamentem i rzekł do ukochanej: - Możesz go nosić, jeśli chcesz. Ona się zgodziła, ale Larry wciąż był niechętnie nastawiony do stanięcia na ślubnym kobiercu. Bał się, że powtórzy się sytuacja z przeszłości. Dinah żartowała później, że te oświadczyny były pewnie tylko po to, żeby ukoić jej ból po stracie ukochanego psiaka - dobermana Klingera. Ostatecznie jednak para pobrała się w 1989 roku i adoptowała dwójkę dzieci - chłopca Connera oraz dziewczynkę Mariah. Larry dla swoich przybranych dzieci stara się być dobrym ojcem, a Dinah rzeczywiście okazała się miłością jego życia. Wszystko to sprawia, że naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego do dnia dzisiejszego nie udało mu się stworzyć więzi ze swoją biologiczną córką, która dorastała przy matce. Zdesperowana Corrie gościła nawet w programie Oprah Winfrey, gdzie zdradziła, że Bird nie chciał jej odwiedzać, nie spędził z nią ani jednych świąt i nie odpisywał na jej listy. Dziewczyna uwielbiała koszykówkę, zbierała wszelkie pamiątki związane ze swoim ojcem, a w szkolnej drużynie występowała z numerem "33". - On jest bardzo nieśmiały, ma skłonności do wycofywania się - opowiadała. - Nie mam mu tego za złe. Po prostu mam nadzieję, że w przyszłości uda nam się to nadrobić.

4 lutego 1993 roku pod kopułą hali Boston Garden zawisła koszulka Larry'ego Birda, a podczas uroczystej ceremonii przechodzącego na sportową emeryturę mistrza żegnał m. in. Magic Johnson. - Właśnie wróciłem z Los Angeles, gdzie oglądałem grę Shaquille'a O'Neala i było naprawdę ekscytująco - mówił. - Kiedy jednak do miasta zbliżał się Larry Bird, ludzie po prostu wpadali w szał. Absolwent Indiana State University zostawił zdrowie na boisku. Żeby nie odczuwać bólu pleców, musiał siedzieć na specjalnym krześle. Publika nadal go kochała, choć on od błysku fleszy aparatów fotograficznych wolał zacisze swojego domu.

Rywale z parkietu zapamiętali Larry'ego Birda nie tylko jako zawodnika zdolnego wygrać mecz w pojedynkę. Pochodzący z West Baden koszykarz wręcz słynął z perfidnego wyprowadzania przeciwników z równowagi przy pomocy słów. Podczas jednego ze spotkań z Detroit Pistons cztery razy z rzędu ograł Dennisa Rodmana, po czym podbiegł do ławki trenerskiej Tłoków i rzucił w kierunku Chucka Daly'ego: - Kto mnie pilnuje, Chuck? Ktoś w ogóle mnie kryje? Lepiej wyślij kogoś do opieki nade mną, bo inaczej zdobędę 60 punktów! Były zawodnik New York Knicks, Charles Smith, pamięta natomiast słowa Birda wypowiedziane zaraz po tym jak trafił game-winnera: - Powiedział wtedy: "przykro mi, Charlie". Takie gadki sprawiały, że miało się ochotę skoczyć mu do gardła. Horace Grant przywołuje tymczasem jedno ze starć pomiędzy Chicago Bulls a Boston Celtics: - Zacząłem mu co nieco dogadywać. Mówiłem: "nie trafisz, nie dasz rady". On w odpowiedzi na to zaczął mi szczegółowo opisywać co zaraz zrobi, a po chwili dokładnie to robił. Powiedział, że lewą ręką wykona zwód, a potem prawą rzuci nade mną hakiem. I tak się właśnie stało.

W październiku 1996 roku zmarła matka Larry'ego - Georgia. Od dłuższego czasu chorowała na stwardnienie zanikowe boczne. - Miała bardzo ciężki ostatni rok, a właściwie to ostatnie piętnaście miesięcy. Do końca była jednak silna i walczyła z całych sił - opowiadała w jednym z wywiadów siostra legendarnego koszykarza - Linda. Bird, choć zapracowany, zdołał spędzić z mamą dwa dni, zanim ta zamknęła oczy po raz ostatni.

Człowiek taki jak Larry Bird nawet na sportowej emeryturze jest przydatny w klubie. Tego faktu zdawali się jednak nie dostrzegać włodarze Boston Celtics, którzy oddelegowali go na jedno z kierowniczych stanowisk, z którego legendarny as Celtów mógł jedynie podziwiać powolny upadek najbardziej utytułowanego teamu w historii NBA. Niektórym byłym zawodnikom taka rola odpowiadała, ale nie Birdowi, który w 1997 roku miał już dość ciągłych partyjek golfa na Florydzie. - Tato, na czym właściwie polega twoja praca? - zapytał pewnego dnia Conner. To był dla Larry'ego impuls do działania.

Bird marzył o zostaniu trenerem. Przed sezonem 1997/98 podpisał kontrakt z Indianą Pacers. Miał zarabiać rocznie 4,5 miliona dolarów, otrzymać niewielki procent udziałów w rodzimym klubie oraz liczne przywileje. - Indiana to jedyny zespół, który chciałem trenować i jestem strasznie podekscytowany nowym wyzwaniem - mówił. Podjął ogromne ryzyko, bo jako szkoleniowiec mógł się przecież nie sprawdzić i stracić cały szacunek, na jaki zapracował podczas trzynastu sezonów w uniformie Boston Celtics. - Przed podjęciem decyzji rozmawiałem z dwudziestoma pięcioma lub nawet trzydziestoma osobami - wspomina. - Połowa była za, połowa przeciw. Miałem dobry ogląd sytuacji, ale jak zwykle zdecydowałem sam. Chciałem spełniać swoje marzenia, a to było jedno z nich.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Absolwent Indiana State University totalnie odmienił drużynę Pacers. Jego podopieczni z bilansu 39-43 w kampanii 1996/97, podciągnęli się do 58-24 w kolejnych rozgrywkach. Drużyna z Indianapolis dotarła aż do finału Konferencji Wschodniej, gdzie po morderczej serii uległa 3-4 późniejszym czempionom ligi, Chicago Bulls, w barwach których ostatni wielki sezon rozgrywało genialne trio Michael Jordan - Scottie Pippen - Dennis Rodman. Takie dokonania nie mogły przejść bez echa, wobec czego Bird otrzymał prestiżową nagrodę Trenera Roku, stając się tym samym pierwszym człowiekiem w dziejach, który obok statuetek MVP sezonu regularnego, MVP finałów i MVP Meczu Gwiazd dostał również tę dla najlepszego coacha w lidze. - Długość treningów nie przekłada się na wyniki - mówił Reggie Miller, legendarny gracz Indiana Pacers i członek teamu prowadzonego przez Birda. - On sprawia, że ćwiczenia są dobrą zabawą. Wiemy czego od nas oczekuje i potrafi nam to przekazać z uśmiechem na ustach.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×