Michał Fałkowski: Trenerzy się zmieniają, koszykarze również, jedni przychodzą, inni odchodzą a wyniki... pozostają trochę bez zmian.
Ovidijus Varanauskas: Według mnie jest progres w naszej grze, choć rzeczywiście wyniki nadal są dalekie od oczekiwań. Cały czas mamy jednak przynajmniej 13 meczów do rozegrania w tym sezonie, więc jeszcze dużo może się zmienić.
Tylko w jaki sposób spoglądać w przyszłość z optymizmem gdy na 19 meczów przegrywa się aż 15?
- Liga skonstruowana jest w taki sposób, że po tych 13 meczach nadal możemy mieć miejsce w play-off. I to jest naprawdę budujące. W dalszym ciągu mamy czas, by znaleźć odpowiedni balans w naszej grze i zmienić na korzyść nasz bilans. Wierzę, że to nam się uda.
[b]
Pytanie czy sama wiara to nie jest jednak trochę za mało...[/b]
- Gdybym nie wierzył w siebie i swój zespół to musiałbym już przestać grać w koszykówkę... Poza tym widzę różnicę w tym, jak kiedyś pracowaliśmy na treningach, a tym, jak pracujemy teraz.
Przejdźmy do meczu z Anwilem Włocławek. Przed spotkaniem typowano, że jeśli macie wygrać w Hali Mistrzów to przede wszystkim wykorzystując przewagę pod koszem. Tymczasem gospodarze łatwo wygrali zbiórki i to pomimo faktu, że tylko 16 minut grał Seid Hajrić.
- Przede wszystkim to powiedziałbym, że my, niscy gracze, nie trafiliśmy zbyt dużo otwartych rzutów, żęby myśleć o wygranej. Rzucaliśmy z naszych pozycji, czasami całkowicie otwartych, a mimo to piłka nie wpadała do kosza. Dodatkowo, jako zespół mieliśmy wielkie problemy w defensywie i nie byliśmy w stanie zatrzymać Deividasa Dulkysa.
Dulkys jest bezcenny dla Anwilu i rzadko, który zespół jest w stanie sobie z nim poradzić.
- To prawda. Nie dość, że sam w sobie jest bardzo dobrym zawodnikiem, to jeszcze ma formę i gra na wielkiej pewności siebie.
Znacie się prywatnie?
- Nie.
Jest pewna zależność wśród graczy zagranicznych w Polsce. Serbowie w TBL znają się dość do dobrze i utrzymują kontakty ze sobą. Podobnie Amerykanie, którzy widują się ze sobą w miarę możliwości, choć oczywiście nie wszyscy. A Litwini?
- Nie znamy się za bardzo, może częściej słyszeliśmy coś o sobie, znamy swoje nazwiska. A co do spotykania się to na to naprawdę nie ma wiele czasu w sezonie, a poza tym miasta w Polsce dzielą duże odległości. Zawsze jednak porozmawiamy przed meczem czy już po nim, także można powiedzieć, że mamy relacje raczej zawodowe.
Wróćmy do meczu z Anwilem. Długo trzymaliście się bardzo blisko, ale czegoś wam zabrakło, by przełamać włocławian i zbudować swoją przewagę. Czego?
- Wynik rzeczywiście długo był na styku, ale w momencie, w którym Anwil trafiał ważne rzuty, my popełnialiśmy straty i otrzymaliśmy to, na co zasłużyliśmy, czyli porażkę. Taka jest koszykówka, kilka akcji wystarczy by przegrać lub wygrać mecz.
[b]
Jakie znaczenie dla losów meczu miała pierwsza kwarta, którą Anwil wygrał 25:15?[/b]
- Rzeczywiście zaczęliśmy mecz bardzo, bardzo słabo. Gdy już po pierwszej kwarcie masz 10 punktów do tyłu, to wówczas w kolejnych partiach tracisz dwa razy więcej energii na konstruowanie ataku. Ty się męczysz, a rywal spokojnie pilnuje swojej przewagi, mając ten komfort psychiczny, że nawet jak nie trafi raz czy drugi, to i tak nic złego się nie dzieje.
To już nie pierwszy raz, kiedy zaczynacie spotkanie bardzo powoli. Z czego to się bierze?
- Nie wiem, bo gdybym wiedział, to z pewnością już byśmy tak nie grali. Może to jest kwestia braku koncentracji?
Brak koncentracji na początku meczu? To jeden z grzechów głównych, jakich mogą dopuścić się zawodowcy...
- Powiedziałem "może". To tylko moje gdybanie. Mam nadzieję, że w kolejnych meczach udowodnimy, że to nie jest reguła.
[b][url=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[/url][/b]