Michał Fałkowski: Wszystko dobre...
Quinton Hosley: ... co się dobrze kończy. Znam to! To był naprawdę długi sezon, długi, wyczerpujący maraton. I jestem bardzo szczęśliwy, że udało nam się zakończyć go w ten sposób.
[ad=rectangle]
Po dwóch meczach byliście w bardzo trudnej sytuacji.
- To prawda. Przegraliśmy dwa pierwsze spotkania i nagle okazało się, że rywale zepchnęli nas pod ścianę. Musieliśmy coś zmienić w naszej grze, a przede wszystkim - musieliśmy zacząć wygrywać.
Miałeś chwile zwątpienia?
- Nie.
Teraz, po zakończeniu finału, gdy na szyi już zawisł złoty medal. Jak z tej perspektywy oceniasz - co było kluczowe, jaka zmiana stylu gry, która dała wam mistrzostwo?
- W dwóch pierwszych meczach staraliśmy się grać bardzo agresywnie, ale nie byliśmy skuteczni w akcjach obronnych pick nad rolla. PGE Turów mocno wykorzystywał tę broń, a dodatkowo - bardzo dobrze grał z kontry. I myślę, że wyeliminowanie tych dwóch elementów sprawiło im najwięcej szkód. Każdy pick and roll był przejmowany, więc zawodnicy nie mogli rozpędzić się i wejść pod kosz, a każda kontra przerywana była faulem. To wybijało ich z rytmu.
Pomimo dwóch porażek na początku, nadal byliście pewni swego.
- Dlatego, że po dwóch meczach jechaliśmy do Zielonej Góry, gdzie jeszcze nigdy wcześniej w tym sezonie nie przegraliśmy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy mocni, że mamy wsparcie kilku tysięcy fanów i dlatego cały czas wiedzieliśmy, że jesteśmy w grze. Dodatkowo, staraliśmy się trzymać razem właśnie dlatego, aby nie dopuścić do sytuacji, w której ktoś zacząłby rozmyślać za dużo o tym, w jak trudnym położeniu jesteśmy.
Jesteś mistrzem Polski po raz drugi ze Stelmetem. Wiesz ilu zawodników było w tamtym zespole dwa lata temu?
- Musiałbym się zastanowić... Poza mną, jeszcze Łukasz Koszarek i Kamil Chanas. Chyba tylko oni.
Dokładnie, z tym, że oni byli również w składzie rok temu, gdy zespół kończył sezon ze srebrem. Można powiedzieć więc, że Stelmet potrzebował właśnie ciebie, żeby odzyskać złoto.
- Taka była misja do spełnienia! Po to tutaj przychodziłem, po to podpisywałem kontrakt, żeby mistrzostwo wróciło do Zielonej Góry. Taką miałem wizję przed sezonem, taki cel przede mną postawiono i cieszę się, że mogę powiedzieć: zadanie wykonane! Spełniłem marzenia tysięcy ludzi o powrocie złota do Zielonej Góry.
Jesteś w stanie porównać Stelmet z sezonu 2012/2013 z obecnym?
- Nie. To dwa różne zespoły, dwa odmienne style gry, systemy gry, dwaj różni trenerzy i inne filozofie. Oba jednak dały klubowi mistrzostwo, więc oba są równie skuteczne i kibice nie powinni o tym zapominać.
Podczas tej serii wszyscy powtarzali tylko jedno słowo, do znudzenia, w kontekście waszej gry: obrona.
- I słusznie bo to ona dała nam zwycięstwo. Dobrą defensywę prezentowaliśmy już w trakcie sezonu zasadniczego i nie wyobrażam sobie, byśmy w play-off czy już konkretnie w finale mieli grać inaczej. To był klucz do tego, że odmieniliśmy losy tej serii i sięgnęliśmy po złoto.
PGE Turów sprzed dwóch lat i obecny. Który był bardziej wymagającym przeciwnikiem?
- Zdecydowanie obecny. Tamtą serię wygraliśmy do zera. Ci gracze, przeciwko którym mierzyliśmy się w tym sezonie byli dużo bardziej wymagający, zawiesili nam poprzeczkę zdecydowanie wyżej. To był bardzo atletyczny zespół, ale my umieliśmy znaleźć klucz do zwycięstwa.
Myślisz, że dałoby się zmiksować Stelmet sprzed dwóch lat i ten obecny? Wyszedłby się z niego ofensywno-defensywny potwór...
- Haha, to już twoja praca, żeby robić takie analizy. Ja czułem się świetnie w obu drużynach.
Dziękujemy za te wspaniałe emocje !!!
To jest gość. Super facet.
Rok temu to był nygus. Zamknięty, trochę egoistyczny.
A teraz zmienił się nie do poznania. Rozgadał się, częściej się uśmiecha...Niech zostanie u nas jak najdłużej! Zielona Góra go kocha! :) Czytaj całość