Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. VII

Doktor Gerald Appel cały czas czuwał nad stanem zdrowia "Zo". Gdy koszykarz jeszcze czuł się jak nowo narodzony, to medyk już wiedział, że wyniki centra Heat wskazują na to, iż choroba wróciła.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
PAP/EPA / PAP/EPA
- Moje ciało przestało reagować na leki we właściwy sposób - opowiada Mourning. - To mało powiedziane, że moje wyniki się pogarszały. One leciały na łeb na szyję. We wrześniu 2002 roku mój wskaźnik kreatyniny wynosił 7,5, czyli pięciokrotnie więcej niż norma. W tej sytuacji doktor ponownie zabronił mi grać i trenować. Byłem po prostu załamany. Choć sytuacja nie wyglądała najlepiej, to wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał najgorszego. Zawodnik miał po prostu trochę odpocząć od gry, zmieniając przy tym kombinację leków na taką, która po pewnym czasie pozwoli mu wrócić na parkiet. O dializach czy przeszczepie chwilowo nie było nawet mowy. Alonzo należy do niezwykle silnych osób, ale nie wyobrażał sobie przechodzić przez całe to piekło jeszcze raz. Kiedy poszedł ze wszystkimi tymi wieściami do Pata Rileya, był totalnie rozbity psychicznie. Przerażała go też myśl o zwoływaniu kolejnej konferencji prasowej, więc poprosił trenera, żeby wyręczył go na tej płaszczyźnie. Po wszystkim rozpoczął nową kurację, która okazała się zdecydowanie bardziej inwazyjna niż pierwsza. - Miałem wrażenie, że jeśli choroba mnie nie zabije, to lekarstwa ją wyręczą - wspomina "Zo". - Skutki uboczne brutalnie dały mi się we znaki. Bolały mnie stawy, cierpiałem na silne bóle głowy oraz wahania nastroju. Zmienił się też wygląd mojej skóry, a na twarzy pojawił się trądzik. Były takie dni, które zwyczajnie musiałem przetrwać.
Przy ciężkich chorobach nie można zapominać o dbaniu o kondycję psychiczną oraz odpowiednią dietę. W tym celu Mourning wrócił do uprawiania jogi oraz znacznie obniżył spożywanie soli. Dzięki temu nie tylko osłabił siłę rażenia skutków ubocznych zażywanych medykamentów, ale i zachowywał pozytywne nastawienie do efektów leczenia. - Wiedziałem, że jeśli będę tylko brał leki i nie robił nic więcej, to moje samopoczucie się nie poprawi - tłumaczy. - Wiele osób jednak nie myśli w ten sposób i proces leczenia ogranicza do zażywania lekarstw. Ludzie łykają pigułki, a potem z kwaśną miną leżą plackiem na kanapie. Ja mam nieco inne podejście. Uważam, że przez cały okres leczenia trzeba pozostać aktywnym i nie narzekać na wszystko. Osoby, które dożyły setki często opowiadają, że pomogła im w tym ciągła aktywność. Lekarz opiekujący się "Zo" robił wszystko, żeby wyniki sportowca znów były dobre. Sezon 2002/03 minął w mgnieniu oka, ale wiosną 2003 roku Mourning dowiedział się, że poprawa jest na tyle widoczna, że w kolejnej kampanii będzie mógł wrócić na parkiet. Środkowy rodem z Chesapeake miał nadzieję, że nadal będzie mógł zakładać koszulkę Miami Heat. W poprzednich rozgrywkach Żar bez niego zdołał wygrać zaledwie dwadzieścia pięć spotkań, ale "Zo" czuł się na Florydzie jak w domu i nie wyobrażał sobie reprezentowania innego teamu. Dodatkowo Heat wybrali właśnie w drafcie niezwykle utalentowanego rzucającego obrońcę - Dwayne'a Wade'a. Sytuacja nie była jednak taka prosta na jaką wyglądała. Opiewający na ponad sto milionów dolarów kontakt Alonzo wygasł, wobec czego środkowy stał się niezastrzeżonym wolnym agentem. Z wiadomych przyczyn na parkiecie nie mógł już dawać z siebie tyle co dawniej, ale wciąż uchodził za solidnego gracza, wartego około pięć milionów "zielonych" rocznie. - Wraz z moim agentem Jeffem Wechslerem spotkaliśmy się z Patem Rileyem - opowiada "Zo". - Ten dał nam do zrozumienia, że klub nie jest w stanie wyłożyć na stół aż takiej sumy i zaproponował jednoroczną umowę za milion dolarów. To był dla mnie ogromny cios. Nie mogłem zaakceptować takiej oferty, więc oznajmiłem włodarzom, że muszę rozejrzeć się za lepszą propozycją. Mówi się, że miłość zawodnika do klubu kończy się wtedy, gdy kończą się tłuste wypłaty. Coś w tym jest, ale naprawdę trudno się dziwić Alonzo, kiedy po tylu latach poświęceń dla Heat miał otrzymywać pieniądze odpowiednie dla debiutanta lub totalnie wyeksploatowanego weterana. Mało który koszykarz występuje w jednej drużynie dłużej niż kilka sezonów, ale Mourning naprawdę wierzył, że będzie mu dane zakończyć karierę w Miami, gdzie czuł się znakomicie. Sport to jednak również biznes, a do ulubionego miasta zawsze można wrócić na stałe już na emeryturze. Usługami zmagającego się z chorobą nerek centra zainteresowanych było pięć zespołów: Denver Nuggets, Dallas Mavericks, Memphis Grizzlies, New Jersey Nets oraz San Antonio Spurs. Najbardziej sensowna wydawała się przeprowadzka do tego ostatniego klubu. Ostrogi miały bowiem wcześniej w swoich szeregach Seana Eliotta, który także zmagał się z poważnymi dolegliwościami nerek. Po spotkaniach przypominających trochę uczelniany proces rekrutacji wybór padł jednak na Nets, niedawnych dwukrotnych finalistów ligi, którzy znów wydawali się poważnym kandydatem do wywalczenia tytułu mistrzowskiego. Szczególnie, jeśli do zawodników takich jak Richard Jefferson, Jason Kidd, Kerry Kittles i Kenyon Martin dołączył gracz pokroju Alonzo Mourninga.

Kiedy 22 listopada 2004 roku "Zo" zdobył dla Nets 15 punktów w meczu przeciwko Toronto Raptors, wydawało się, że środkowy wreszcie "odrdzewiał", i że w kolejnych siedemdziesięciu spotkaniach sezonu zasadniczego będzie wnosił do drużyny coraz więcej i więcej. Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz. - Doktor Appel każdego tygodnia analizował moje wyniki z coraz większym niepokojem - wspomina. - W dniu podpisania kontraktu z Nets mój poziom kreatyniny wynosił 12,5, co uchodzi za bardzo wysoki wynik. Moja norma to 1,7, a przy 12,5 każdy normalny człowiek z miejsca musiałby przestać grać w basket. Lekarz jednak doszedł do wniosku, że ze względu na wzrost moja granica położona jest nieco dalej. Tak naprawdę nikt nie wiedział jak daleko. Prawdziwym problemem okazał się natomiast poziom potasu, który rósł z dnia na dzień. Ludzki organizm wydala potas jedynie dzięki nerkom, a kiedy te słabo pracują, wtedy zaczynają się kłopoty. Wyglądało na to, że eksperyment dobiegł końca. W połowie listopada 2003 roku doktor Appel zarezerwował dla mnie miejsce na w Szpitalu Prezbiteriańskim w Nowym Jorku, gdzie 19 grudnia miałem się poddać przeszczepowi nerki.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×